Выбрать главу

– No, bo popatrz, jakie ten smarkacz robi miny! Zupełnie jak ci przedwojenni komicy, bracia Marx… Chyba nawet jest podobny do Harpo.

– Czy ja wiem? Może raczej do Zeppo? – Brad się zaśmiał. Nie dowierzał sam sobie, że zdążył już bardzo tego dzieciaka po kochać. Takie to było niewinne maleństwo i tak od nich zależne! Nie pamiętał już, jak wyglądały jego dzieci w tym samym wieku ale przypuszczał, że ten chłopczyk, choć taki malutki, może wyczuwać, że stało się coś złego. Przecież przez dziewięć miesięcy dzielił z siostrą łono matki, więc pewnie po swojemu też musiał przeżywać jej zniknięcie. Ból, który stał się udziałem jego rodziców, nie ominął i jego.

– Prędko będziesz gotowa? – spytał.

Pilar, kładąc do łóżeczka najedzone dziecko, kiwnęła głową. I pomyśleć, gdyby od początku wiadomo było, że ma się urodzić tylko ten jeden chłopczyk, jakim świętem dla nich obojga stały by się jego narodziny! Tymczasem jego przyjście na świat wywołało w nich mieszane uczucia, a smutek skaził szczęście. Pilar za nic w świecie nie chciałaby jeszcze raz przeżywać takich uczuć. Już pokochała Christiana, ale i mała Grace na zawsze znalazła miejsce w jej sercu…

Ubrała się w czarną, wełnianą sukienkę nieodcinaną w talii, tę samą, którą nosiła do pracy w początkach ciąży. Dobrała do niej czarne rajstopy, pantofle i płaszcz, co w efekcie dało kompletny, żałobny strój. Spojrzała po sobie, a potem na Brada i zauważyła:

– Nie uważasz, że coś tu nie gra? Zamiast się cieszyć jednym, opłakujemy drugie!

Sytuację dodatkowo pogarszał fakt, że zbyt wielu ich znajomych wiedziało już o narodzinach bliźniąt i teraz trzeba było wszystkich wyprowadzać z błędu.

Brad położył Christiana w foteliku i umieścił go na siedzeniu samochodu. Na szczęście chłopczyk ani razu się nie obudził przez całą drogę do kościoła pod wezwaniem Wszystkich Świętych w Montecito. Pilar milczała, bo wiedziała, że cokolwiek po wie – i tak nie umniejszy to jej bólu. Brad poklepał ją po ręku, kiedy zaparkował wóz przed kościołem, gdzie czekali już Nancy, Tommy i Marina. Tommy, podobnie jak Brad, włożył ciemny garnitur, a Nancy wyglądała na przygnębioną. Zabrała ze sobą Adama, ponieważ nie zdążyła znaleźć dla niego opiekunki. Dzieciak na widok Pilar i Brada radośnie się rozkrzyczał, co przez chwilę poprawiło wszystkim humory.

W kościele czekał już pastor i zaprosił przybyłych do środka. Na widok malutkiej białej trumienki przybranej konwaliami Pilar doznała wstrząsu. W jej gardle wezbrał tłumiony szloch.

– Nie wytrzymam tego dłużej! – szepnęła do Brada i ukryła twarz w dłoniach. Wraz z nią rozpłakała się Nancy, że aż Tommy musiał odebrać od niej dziecko. Na szczęście przynajmniej Christian spał spokojnie.

Pastor w kazaniu przypomniał zebranym, że niezbadane są wyroki Pańskie. „Bóg dał, Bóg wziął, błogosławione niech będzie imię Jego” modlił się nad trumną, ale tym, którzy zaledwie przez chwilę zdążyli nacieszyć się tą małą dziewczynką, ból wydawał się zbyt trudny do zniesienia. Pilar jak we śnie szła wraz z konduktem żałobnym na cmentarz, który przy deszczowej pogodzie prezentował się wyjątkowo ponuro. Dopiero w ostatniej chwili wpadła w popłoch.

– Ja jej tu nie zostawię! – powtarzała, kurczowo trzymając się Brada. Towarzyszył im Tommy, a Marina taktownie trzymała się w pewnym oddaleniu. Nancy została z dziećmi w samochodzie, bo nie mogła dłużej znieść widoku trumienki otoczonej tyloma zrozpaczonymi twarzami. Dla wszystkich ten pogrzeb stanowił ciężkie przeżycie, ale najbardziej cierpieli Pilar i Brad.

Pastor jeszcze raz pobłogosławił małą Grace na jej ostatnią drogę, a Pilar złożyła na jej trumnie bukiecik malutkich różowych różyczek. Stałaby tak w nieskończoność, wpatrując się w mogiłkę, gdyby Brad nie ujął jej łokcia i nie podprowadził do samochodu. Szła jak automat i przez całą drogę w milczeniu patrzyła przed siebie.

Brad nie wiedział, jak ją pocieszać i co w ogóle powinien po wiedzieć. Oczywiście bolał po stracie Grace, ale nie zdążył na wiązać z nią więzi uczuciowej. To Pilar nosiła pod sercem ją i jej brata przez dziewięć miesięcy.

– Myślę, że powinnaś się położyć – doradził, kiedy zostali już sami w domu, a Christian zaczął się niespokojnie kręcić w swoim koszyczku.

Posłusznie udała się do sypialni i tak, jak stała, w czarnej sukni, padła na łóżko. Nie odzywała się, tylko szklanym wzrokiem patrzyła w sufit. Nachodziły ją czarne myśli. Dlaczego to nie ona umarła, tylko to niewinne dziecko? Przecież, gdyby miała możliwość wyboru, bez wahania poświęciłaby życie dla ratowania dziecka. Brad przeraził się, gdy mu to powtórzyła. Wprawdzie rozpaczał po stracie dziecka, ale to nie oznaczało, że wolałby stracić żonę. Sama wzmianka o takiej możliwości wyprowadziła go z równowagi.

– Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię potrzebujemy?

– Ty na pewno nie – odburknęła ponuro.

– A co z nim? – Wskazał gestem w kierunku pokoju dziecka. – Nie uważasz, że ma prawo do swojej matki? – Kiedy, zamiast odpowiedzi, bezradnie wzruszyła ramionami, dodał jeszcze: – Nawet mi tu nie opowiadaj takich głupstw!

Pilar jednak wpadła w głębokie przygnębienie. Nie chciała jeść ani pić, co miało wpływ na laktację i tylko rozdrażniło dziecko.

– On cię potrzebuje i ja też! – przypominał jej raz po raz Brad. – Musisz wziąć się w garść.

– Po co? – rzuciła obojętnie, wyglądając przez okno. W końcu Brad wmusił w nią filiżankę herbaty i kubek zupy. Wzmocniła się na tyle, że nakarmiła dziecko.

Tej nocy wstawała do niego kilka razy, gdyż Brad, zmęczony po ciężkim dniu, mocno spał. Martwił się o stan psychiczny Pilar, ale nazajutrz zerwała się zaraz po wschodzie słońca i usiadła w bujanym fotelu, tuląc Christiana do piersi. Korzystała z tych pustych godzin nad ranem, aby rozmyślać o swoich dzieciach. Każde z nich stanowiło integralną całość i miało swoje życiowe zadanie do wykonania. Misja Grace już się zakończyła, podczas gdy Christian miał jeszcze całe życie przed sobą. On rzeczywiście potrzebował matki, podczas gdy przeznaczeniem Grace było przebywać z nią tylko przez chwilę. Zrozumiała, że nie może żyć wspomnieniami o córeczce; może najwyżej od czasu do czasu je przywołać. Po raz pierwszy od pięciu dni obecność syna przyniosła jej ukojenie. Cóż, że nie wszystko ułożyło się po jej myśli – widocznie tak miało być i musiała się z tym pogodzić.

– O, już wstałaś? – Brad, jeszcze zaspany, wyjrzał przez drzwi. Zaniepokoił się, gdy nie znalazł jej w łóżku. – Dobrze się czujesz?

Przytaknęła z uśmiechem, a minę miała równocześnie mądrą i smutną, z czym było jej, trzeba przyznać, bardzo do twarzy.

– Kocham cię! – wyszeptała, z czego Brad wywnioskował, że coś w niej pękło i powoli zaczęła dochodzić do siebie. – Ja cię też kocham! – Chciał jej powiedzieć także, jak bardzo mu przykro, ale nie umiał ubrać w słowa swoich uczuć.

W tym momencie Christian poruszył się, ziewnął, otworzył oczy i przyjrzał się uważnie rodzicom.

– Ale z niego chłop na schwał! – mruknął z dumą Brad.

– Z ciebie też.

Pocałowali się w porannym słońcu.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Todd odwiedził ojca i macochę podczas Święta Dziękczynienia. Chciał zobaczyć synka Pilar, który miał już dwa i pół tygodnia, a że wiedział o nieszczęściu, jakie spotkało jego rodziców, chciał towarzyszyć im w tych ciężkich chwilach.

Pilar wyglądała już lepiej, ale była zbyt osłabiona, aby wychodzić z domu. Bała się też konfrontacji ze znajomymi, którym musiałaby wyjaśniać wszystko od początku, a nie czuła się na siłach jeszcze raz przeżywać tego samego.