Выбрать главу

Todd też początkowo nie wiedział, co ma jej powiedzieć, więc poprzestał tylko na powściągliwym wyznaniu, że jest mu bardzo przykro.

– Wyobrażam sobie, co przeżyliście! – Pamiętał, jak roztrzęsiony był ojciec, kiedy przez telefon zawiadamiał go o urodzeniu Christiana i śmierci Grace. Na miejscu natomiast dowiedział się, o ile ciężej zniosła to Pilar.

– Tak, to było rzeczywiście straszne! – przyznała, chociaż czuła, że rany powoli zaczynają się goić. Nadal z bólem wspominała Grace, ale coraz swobodniej zachwycała się Christianem. Częściej także rozmawiała przez telefon z matką i korzystała z jej do świadczeń. Wciąż jednak nie chciała zaprosić jej do siebie, bo jeszcze nie miała ochoty widywać się z kimkolwiek.

– Życie nie jest takie proste, jak się wydaje – tłumaczyła Toddowi, wspominając, ile trudu ją kosztowało, żeby zajść w ciążę, a potem przyszło cierpienie spowodowane poronieniem i śmiercią małej Grace… – Człowiek coś planuje i ma nadzieję, że pójdzie mu gładko, a potem wszystko się wali. Potrzebowałam czterdziestu czterech lat, aby dojść do tego wniosku i wierz mi, że nie przyszło mi to łatwo.

Musiała przyznać, że rodzenie dzieci nie było jej najmocniejszą stroną. Dużo lepiej radziła sobie w pracy zawodowej, a także w małżeństwie z Bradem. W głębi serca czuła jednak, że gra była warta świeczki. Nie zrzekłaby się Christiana za żadne skarby świata, przeciwnie, uważała, że wart jest ceny, jaką za niego za płaciła.

– Co wy tam tak długo robicie? Rozwiązujecie problemy życiowe? – żartował Brad, przysiadając się do nich.

– Właśnie chciałam powiedzieć twojemu synowi, jak bardzo go kocham. – Pilar obdzieliła uśmiechami po równo pasierba i męża. – Udał ci się chłopak!

– No, proszę, a ja myślałem, że byłem rozpuszczonym smarkaczem! Todd się roześmiał. Wyrósł na przystojnego młodzieńca, podobnego do Brada.

– Byłeś całkiem w porządku – przyznał Brad, chociaż bez przekonania. – Teraz też można z tobą wytrzymać. Jak ci leci w Chicago?

– Nieźle, ale zastanawiałem się już, czy nie wrócić na Zachodnie Wybrzeże. Może udałoby mi się zaczepić gdzieś w Los Angeles albo San Francisco?

– Też wymyśliłeś! – prowokował go ojciec, a Pilar próbowała go zjednać życzliwym uśmiechem.

– Cieszylibyśmy się, gdybyś znów był blisko nas.

– Pewnie, w weekendy mógłbym popilnować wam dzidziusia.

– Nie ciesz się za bardzo! – przestrzegła Pilar Nancy. – Wiem, jak to wygląda, kiedy przyjeżdża do nas. Nie budzi się, gdy Adam płacze, za to pozwala mu bawić się telefonem albo poi go piwem, żeby był spokojny.

– I co z tego? Grunt, że mu się to podoba. Zgadnij, kto jest jego ukochanym wujkiem?

– No, nie ma zbyt dużego wyboru! – drażniła się z nim Nancy. Christian zaczął płakać i domagać się piersi. Pilar poszła go nakarmić, a zanim skończyła – pasierbowie zaczęli już zbierać się do odjazdu. Todd wylewnie wycałował i wyściskał macochę.

– Wyglądasz świetnie, a mój braciszek jest super!

– Ty też. Miło mi, że przyjechałeś.

Todd też się z tego cieszył, bo wprawdzie ojciec wyraźnie się postarzał, a Pilar była wciąż smutna, jednak wszystko wskazywało, że po ciężkich przejściach oboje wrócą do równowagi.

– Myślisz, że będą próbowali jeszcze raz? – zagadnął Todd siostrę, kiedy wracali jej samochodem.

– Nie sądzę – rzekła Nancy i zaraz dodała poufnym szeptem: – Koleżanka leczyła się u tej samej specjalistki z Los Angeles, co oni. Mówiła, że widziała ich tam. Pilar nigdy mi się nie chwaliła, ale słyszałam, że miała duże kłopoty z zajściem w ciążę. Przy ludziach udawała, ale wiem, że kosztowało ją to masę wysiłku. A jeszcze do tego tamto dziecko im umarło…

Todd przytaknął, żal mu było Pilar. Zawsze ją lubił.

– Ale i tak na pewno uważają, że warto było – podsumował. Obejrzał się na tylne siedzenie, gdzie jego pucołowaty siostrzeniec spał smacznie w foteliku i dodał: – Z całą pewnością tak jest.

Nancy też obejrzała się na swego śpiącego synka. Ona wiedziała, że warto.

Na Święto Dziękczynienia Beth upiekła okazałego indyka. Właśnie podlewała go ostatni raz przed wyjęciem z pieca, kiedy w drzwiach stanął Charlie z czekoladowym indykiem dla Annie i bukietem kwiatów na świąteczny stół.

– Ojej, a to co? – wykrzyknęła, mile zaskoczona i wzruszona. Znali się od dziewięciu miesięcy, a Charlie ciągle zadziwiał ją swoją troskliwością. Gotował dla nich, robił zakupy, przynosił prezenty, zapraszał je obie do restauracji… ba, potrafił całymi godzinami czytać Annie! Mała uwielbiała go, a Beth przez całe życie marzyła o takim mężczyźnie.

– Miłego Dnia Dziękczynienia! – Uśmiechnął się do nich zza bukietu.

Annie od razu rzuciła się do odwijania czekoladowego indyka z kolorowej folii.

– Mogę go już zjeść? – dopominała się niecierpliwie, ale matka pozwoliła jej odgryźć tylko jeden kawałek, a resztę zostawić na deser. Napoczęła więc indyka od głowy.

– Może w czymś pomóc? – zaproponował, ale wszystko już było gotowe. Tym razem Beth chciała sama przygotować dla niego wykwintny posiłek. Zwykle nie chciało się jej szykować tradycyjnego dania tylko dla nich dwóch i w Święto Dziękczynienia jadały z Annie w restauracjach bądź u znajomych. Teraz jednak miała za co być wdzięczna Charliemu, bo odkąd pojawił się w ich życiu – wszystko zaczęło się lepiej układać. Nareszcie miała kogoś, kto o nią dbał i nie musiała już samotnie borykać się z przeciwnościami losu.

I rzeczywiście, kiedy Annie zachorowała – Charlie pomagał ją pielęgnować. Kiedy podczas strajku w szpitalu Beth nie otrzymywała wynagrodzenia, a właściciel mieszkania upominał się o czynsz – Charlie zapłacił za nią. Oczywiście, po rozpoczęciu normalnej pracy zwróciła mu wszystko, bo nie chciała go wykorzystywać, ale doceniła jego życzliwość.

Tej jesieni Charlie zaangażował się także w pomoc dzieciom z pobliskiego sierocińca. Sformował nawet drużynę piłkarską spośród wychowanków i każdej soboty rozgrywał z nimi mecze. Coraz częściej w rozmowach poruszał temat adopcji, bo nadal myślał o zaopiekowaniu się jakimś samotnym chłopcem, gdy tylko zgromadzi odpowiednie fundusze.

Beth jeszcze nikogo w swoim życiu nie kochała tak mocno, ale Charlie strzegł się jak ognia wszelkich aluzji na temat przyszłości. Wciąż mu się wydawało, że z powodu swojej niepłodności nie ma moralnego prawa zawiązywać życia żadnej kobiecie. Beth próbowała mu tłumaczyć, że nie przykłada wagi do tych spraw, zresztą niejedna kobieta byłaby z nim szczęśliwa, z dziećmi czy bez.

– Nie rozumiem, czemu robisz z tego taką wielką aferę? – spytała którejś nocy, kiedy Annie dawno już spała, a oni przeżywali upojne chwile. Byli tak dobranymi partnerami seksualnymi, aż dziw, że ich miłość nie wydawała owoców, choć Beth dobrze wiedziała, że jedno nie musi oznaczać drugiego. – Wiele osób nie może mieć dzieci i co z tego? A gdybym to ja nie mogła, czy to by coś między nami zmieniło?

Po raz pierwszy dokładniej przemyślał ten problem i musiał przyznać, że nie miałoby to wpływu na jego uczucia.

– Na pewno byłoby mi bardzo przykro… – bąkał ostrożnie. – Przecież wiem, jak lubisz dzieci… ale na pewno nie przestałbym cię kochać!

Po tym wyznaniu nie rozmawiali już więcej na ten temat. No, a przy świątecznym obiedzie usta się im nie zamykały. Indyk z nadzieniem, tłuczonymi kartoflami i zielonym groszkiem udał się nad podziw. Tym razem Beth dała z siebie wszystko, tak jak zwykle Charlie dla niej. Zauważyła tylko nieśmiało, że w jego wykonaniu pewnie to samo byłoby lepsze.