Выбрать главу

Nagle obleciał ją strach, bo przypomniała sobie, jakie męki cierpiała Jane, wydając na świat Hilary. Wolałaby więc, aby Jack się mylił.

Jack znowu powiódł spojrzeniem od niej do Andyego i uśmiechnął się pobłażliwie.

– Dziewczyno kochana, to były właśnie twoje wody. One nie zawsze muszą tryskać jak z fontanny. Chyba będzie lepiej, jeśli zaraz pojedziesz do szpitala.

Diana rozpaczliwie odsuwała od siebie tę perspektywę. Uchwyciła się kurczowo ręki Jacka i prawie krzyczała:

– Nie!… Jeszcze nie teraz!…

Tym razem jednak ból był tak silny, że słowa uwięzły jej w gardle. Ciężko dyszała, usiłowała złapać oddech, a po minucie wiła się w kleszczach następnego bólu.

– Andy… Jack… co to jest?… O Boże… zróbcie coś! – jęczała. Jack popędził do łazienki, błyskawicznie umył ręce i przy niósł tyle ręczników, ile udało mu się złapać. Podłożył je pod nią i delikatnie ją zbadał, czego nawet nie zauważyła, bo już tylko krzyczała i konwulsyjnie trzymała się ręki Andyego. Nagle poczuła palący ból, połączony z parciem tak silnym, jakby pociąg ekspresowy przebijał sobie tunel w jej ciele. – O Boże!… Ono już idzie… już idzie!

Wystraszonym wzrokiem wodziła od męża do szwagra, więc Jack potwierdził jej obawy.

– Tak, Di, to jest właśnie to. – Teraz już nie miał wątpliwości, że dziecko jest blisko, więc spokojnie udzielił instrukcji Andyemu: – Zadzwoń na pogotowie. Niech przyślą karetkę, bo kobieta rodzi w domu, ale jest przy niej lekarz i wszystko przebiega prawidłowo. Akcja musiała się rozwijać już od wczoraj, tylko ona tego nie zauważyła.

– Nie odchodź! – wołała Diana za Andym, ale Jack stanowczym ruchem głowy nakazał mu, aby nie zwracał uwagi na jej prośby.

Ledwo Andy pobiegł do telefonu, gdy ciałem Diany szarpnął dojmujący ból. Jack rozsunął szeroko jej nogi i między nimi zobaczył czubek główki noworodka.

– No, dawaj. Di!… Przyj porządnie!… Musisz wypchnąć tego zucha!

– Nie mogę… to tak strasznie boli… o Jezu!… Czy to się nigdy nie skończy?

Jasne jednak było, że taki ból nie może ustać, dopóki nie do kona się to, co się zaczęło. Dobrze, że wrócił Andy i poinformował, że karetka jest w drodze. Tymczasem goście zgromadzeni na dole bawili się, nieświadomi, co się dzieje. Po prostu nikt nie miał czasu, aby im o tym powiedzieć.

– Przyj, Di! – naglił Jack przy kolejnym skurczu. Nastąpiła po nim chwila przerwy, aż nagle Diana krzyknęła głośniej. Jack przytrzymał ją za nogi, Andy za ramiona i oto dziecko wyskoczyło wprost na ręce Jacka. Okazało się, że to chłopczyk, z gęstą ja sną czupryną, dziwnie podobny do swojej przybranej siostry. Diana spojrzała na niego z podziwem, a maluch odwzajemnił jej spojrzenie. Andy parsknął śmiechem, bo widok był jedyny w swoim rodzaju.

Diana opadła na posłanie, ale uśmiechała się do męża i koniecznie chciała dać mu do zrozumienia, jak bardzo go kocha. Rozpływała się w zachwytach nad dzidziusiem:

– Jaki on śliczny! I jaki podobny do ciebie!

Drżącymi wargami uśmiechnęła się także do Jacka.

– Teraz widzę, że chyba miałeś rację…

Wszyscy troje wybuchnęli śmiechem, a mały na rękach wujka wydał radosny krzyk. Równocześnie z nim rozległ się sygnał karetki pogotowia.

– Idź i wytłumacz im wszystko – polecił Jack Andyemu, który wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku. Przyszli przecież do rodziny na świąteczny obiad, a tymczasem wrócą do domu z dzieckiem. Nic nigdy nie układało się tak, jak planowali.

Andy zdążył tylko zbiec na dół i pochwalić się wszystkim, że ma syna, bo jego teść już otwierał drzwi sanitariuszom.

– Ona jest na górze! – krzyknął do nich, a goście podnieśli na niego zdziwiony wzrok.

– Dobrze się czuje? – zapytał ojciec Diany, a jej matka i siostry już pędziły po schodach na górę. Seamus klepnął Andyego po plecach.

– Ty to, chłopie, zawsze musisz iść na całość, co?

– Chyba tak.

Tymczasem Jack obmył Dianę i przeciął pępowinę przy użyciu narzędzi, które przywieźli ze sobą sanitariusze pogotowia. Nie minęła chwila, a już znosili matkę z dzieckiem, ciepło okrytą, na noszach do karetki. Wszyscy zebrani na przyjęciu asystowali jej do drzwi, życząc powodzenia. Diana machała do nich ręką. Andy podziękował Jackowi i też wsiadł do karetki, aby towarzyszyć żonie. Samanta obiecała, że do powrotu Diany za opiekuje się Hilary.

Dla Diany poród okazał się wielkim przeżyciem. Dobrze, że wszystko odbyło się tak szybko, ale nie przypuszczała, że będą to doznania o takiej sile.

– Wy to zawsze musicie narozrabiać! – mruczał pod nosem ojciec Diany, zamykając drzwi. Jednak po odjeździe karetki otworzył szampana i nalał wszystkim, nawet po trochu dzieciom.

– Zdrowie Andyego, Diany i ich dzieci!

W oczach jego żony zalśniły łzy, bo wiedziała, ile cierpień i wysiłków kosztowało córkę i zięcia, zanim doczekali się dwojga tak wspaniałych dzieci. – To najsłodszy dzidziuś, jakiego widziałam! – szeptała Diana do Andyego w karetce. Bobas z zainteresowaniem rozglądał się dookoła dużymi błękitnymi oczkami.

– Poczekaj, niech Hilary go zobaczy! – żartował Andy. Trudno mu było uwierzyć, że w ciągu dziewięciu miesięcy dochowali się dwójki dzieci, prawie z dnia na dzień przechodząc od nie dostatku do obfitości w tym względzie.

Dianę z noworodkiem zatrzymano w szpitalu tylko przez noc, a nazajutrz wróciła już z synkiem do domu, gdzie czekała Hilary. Razem z Andym wybrali dla chłopca imię William, po ojcu Diany.

– Hillie i Billy, jak to fajnie brzmi! – Diana rozkoszowała się brzmieniem tych imion, podczas gdy mały Billy spał spokojnie w łóżeczku ustawionym w kącie ich sypialni. W domu były dzieci, których pragnęli od tak dawna – spłynął na nich deszcz łask bożych.

– Jesteś wspaniała! – szepnął jej w ucho Andy, wzmacniając pocałunkiem wymowę słów.

– Ty też! – Odwzajemniła pocałunek. Zdążyła już zapomnieć o wszystkich swoich dotychczasowych cierpieniach, ale wiedziała, że dzięki nim może bardziej cenić szczęście, jakiego teraz do znała.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

W trzecią rocznicę ślubu Andy i Diana wybrali się na Hawaje i opalali się z dziećmi na plaży w Waikiki

Hilary miała już czternaście miesięcy i dreptała wszędzie za nimi, odkrywając świat. Wszystko ją zachwycało – i piasek, i morze, i rodzice, i jej braciszek William! Chłopczyk był już pięciomiesięcznym, tłustym blondaskiem, który umiał rozkosznie gruchać i gaworzyć, i często się śmiał. Diana miała z nimi pełne ręce roboty. Za dwa tygodnie kończył jej się urlop macierzyński. Zdecydowała, że wróci do pracy w „Todays Home” tylko na pół etatu.

Nie miała wielkiej ochoty odchodzić od dzieci, ale rozumiała, że musi wspomóc finansowo Andyego, bo przy dwojgu dzieciach znacznie wzrosły wydatki na utrzymanie. Zarobki za pracę w niepełnym wymiarze godzin nie wystarczą na luksusy, do jakich byli z Andym przyzwyczajeni, ale Diana chciała jak najwięcej czasu poświęcać dzieciom. Andy uszanował jej wybór, bo za długo czekała na spełnienie marzeń o macierzyństwie, aby teraz tracić czas poza domem. Nawet na te kilka godzin niechętnie oddalała się od dzieci, w końcu jednak zdecydowała się przyjąć do pomocy miłą niemiecką dziewczynę pracującą na zasadach „au pair”. Miała przychodzić w godzinach pracy Diany, była schludna i dość dobrze znała angielski, bo już wcześniej pracowała w tym charakterze.

Andy ostatnio dostał awans, więc w swojej agencji miał więcej roboty niż przedtem, ale chętnie wracał do domu i rodziny. Cieszyła go radość malująca się na twarzy Diany. Nie przejmował się nawet wtedy, gdy zepsuła się pralka i pieluszki walały się po całym domu lub Hilary wykonała szminką matki piękne graffiti na ścianie sypialni. Wiedział, że najbliższe lata będą wypełnione mniej więcej taką treścią, ale oboje nauczyli się to cenić.