Выбрать главу

– Jakie pani ma śliczne dzieci! – pochwaliła je kobieta z Ohio, spotkana po południu na plaży w Waikiki. – W jakim są wieku?

– Czternaście miesięcy i pięć miesięcy. – Diana zareagowała uśmiechem na zdumienie kobiety. A ta była zdumiona, bo różnica wieku między jej dziećmi wynosiła trzynaście miesięcy i miała z nimi wystarczające urwanie głowy!

– Pani to dobrze, tak łatwo pani rodzi! – powiedziała nieznajoma całkiem poważnie. – Cudowna z was rodzina. Szczęść wam Boże!

– Dziękuję. – Diana uśmiechnęła się porozumiewawczo do

Y”-”-

Któregoś czerwcowego popołudnia Charlie zabrał Beth i Annie do Rosemead. Celem ich wyprawy okazał się ponuro wyglądający gmach z cegły przy małej, bocznej uliczce. Charlie zaparkował tam samochód bez słowa komentarza, ale Beth wiedziała, od jak dawna czekał na ten dzień. Annie także zdawała się wyczuwać doniosłość chwili, choć Beth nie była pewna, czy dziewczynka do końca rozumiała, co się dzieje.

Zakonnice prowadzące ośrodek zaprosiły ich, aby usiedli. Formalności trwały już od sześciu miesięcy i zakończyły się pozytywnie. Charlie i Beth uczestniczyli w licznych spotkaniach i szkoleniach, więc zdążyli już poznać tę instytucję. Widok sióstr zakonnych i szmer ich modlitw przywoływały wspomnienia bolesne dla Charliego. Zdążył w życiu zaliczyć kilka podobnych sierocińców, więc odgłosy te kojarzyły mu się z nieprzespanymi nocami na twardym łóżku w zimnej sypialni, gdzie dręczyły go koszmary senne i lęki przed nawrotami astmy. Nawet i teraz miał wrażenie, że w tym miejscu gorzej mu się oddycha, więc od ruchowo ściskał ręce Beth i Annie.

– Byłeś tu już kiedyś? – spytała Annie scenicznym szeptem. – Tu jest tak nieprzyjemnie!

– No właśnie – podchwycił. – Po to tu jesteśmy, żeby wyciągnąć przynajmniej jedno biedne dziecko z tego nieprzyjemnego miejsca.

Widzieli już wcześniej to dziecko i Charlie od razu je polubił. Chłopczyk miał cztery lata, ale był mały na swój wiek. Od urodzenia borykał się z trudnościami w oddychaniu i mało tego, cierpiał na astmę. Siostry od razu uprzedzały, że gdyby panu Winwood to nie odpowiadało – miały do zaoferowania jeszcze dziewczynkę… Zdziwiły się jednak, kiedy pan Winwood oświadczył, że bynajmniej mu to nie przeszkadza.

Pracownicy socjalni ośrodka przeprowadzili z Charliem i Beth dokładny wywiad. Rozmawiali nawet z Annie i zawyrokowali, że rodzina Winwoodów jest w stanie zagwarantować chłopcu odpowiedni dom. Pewne trudności mogło stwarzać jedynie to, że nie był już małym dzieckiem i niezbędny będzie okres adaptacji.

– Wiemy, wiemy – zapewnił ich Charlie z olimpijskim spokojem. Przekonał się na własnej skórze, jak wygląda taki okres adaptacyjny. U kolejnych rodziców zastępczych starał się jak mógł, aby zasłużyć na ich miłość – nawet sprzątał i gotował, ale i tak odsyłano go z powrotem do domu dziecka. Pamiętał dobrze te powroty do przeraźliwie zimnych sypialni z żelaznymi łóżkami o wygniecionych materacach.

W końcu otworzyły się drzwi i pojawiły się w nich dwie za konnice ze zgromadzenia sióstr dominikanek. Miały miłe twarze, a między sobą prowadziły małego chłopca, który ginął w fałdach ich habitów. Był drobny, blady, ubrany w sztruksowe spodnie, znoszony granatowy sweter i spłowiałe tenisówki. Włosy miał jaskraworude, a na przybyszów patrzył z niemym przerażeniem. Przez cały ranek ukrywał się w swoim pokoju, przekonany, że zapowiedziani goście nie przyjdą. Zbyt wiele razy w swym krótkim życiu został oszukany przez dorosłych! Wprawdzie siostry uprzedziły go, że państwo Winwood przyjadą po niego, ale nie wierzył ich zapewnieniom. Słyszał, że mają go dokądś zabrać, ale nie wiedział dokąd ani na jak długo.

– Popatrz, Bernie, państwo Winwood przyszli po ciebie! – zwróciła się do niego wyższa z sióstr. Wciąż nie wierzył swoim oczom, ale wyglądało na to, że naprawdę przyszli! Spojrzał na nich pytającym wzrokiem, ale Charlie już wyszedł mu naprzeciw. – Cześć, Bernie! – przywitała go Annie, a chłopczyk z przejęcia aż się zasapał. Nieraz już miewał ataki duszności i umierał ze strachu, że nowi kandydaci na jego opiekunów zrezygnują, gdy się o tym dowiedzą.

Charlie ze łzami w oczach wyciągnął do niego ręce.

– Zabieramy cię do domu – oznajmił, gdy chłopiec wolno zbliżył się do niego. – Zostaniesz z nami na zawsze. Teraz ja będę twoim tatusiem, to twoja nowa mamusia, a Annie będzie twoją siostrzyczką.

– Na zawsze? Jak w prawdziwej rodzinie? – Chłopiec upewnił się, patrząc na nich niedowierzająco rozszerzonymi ze strachu oczami. Słyszał to już wcześniej, ale czterolatek nie rozumiał dokładnego znaczenia tych słów. Wystarczyła mu świadomość, że gdzieś z nimi pójdzie. Cieszył się nawet i na to.

– Właśnie – potwierdził Charlie, czując przyspieszone bicie serca. Pamiętał, jak to wyglądało w jego przypadku, tylko że wtedy nikt niczego mu nie obiecywał. Informowano go po prostu, że zostanie w nowym domu przez jakiś czas, a potem wróci, skąd przyszedł. Nic więc dziwnego, że mały Bernie też nie od razu mógł uwierzyć w swoje szczęście.

– Ale ja przecież nie mam rodziny! – sprostował. – Jestem sierotą.

– Już nie. – Charlie wyprowadził go z błędu. Tak on, jak Beth, byli gotowi stworzyć temu chłopcu prawdziwy dom. Siostry zawczasu poinformowały ich, że Bernie jest inteligentnym i niekłopotliwym dzieckiem, bardzo spragnionym miłości. Matka zrzekła się go zaraz po urodzeniu, a potem umieszczano go w różnych rodzinach zastępczych. Nikt jednak nie zdecydował się na jego adopcję, gdyż kandydaci na rodziców obawiali się przyjęcia pod swój dach dziecka z astmą. Po prostu nie chcieli brać sobie na głowę kłopotu!

– A mogę zabrać mojego misia? – spytał ostrożnie Bernie, spoglądając spod oka na Annie, która próbowała ośmielić go uśmiechem.

– Oczywiście, możesz wziąć ze sobą wszystkie swoje rzeczy – zapewnił go łagodnie Charlie.

– Zobaczysz, jakie mamy fajne zabawki – zachęcała go Annie, aż w końcu rudy chłopczyk powoli, krok po kroku, przysunął się do Charliego, jakby coś go do niego przyciągało. Najwidoczniej wyczuł, że z tym panem będzie bezpieczny, bo wiele ich łączyło.

– Chcę pójść z tobą! – oświadczył, na co Charlie porwał go na ręce. Pragnął powiedzieć mu, że będzie go bardzo kochał, ale tylko przycisnął chłopca do serca. Bernie przylgnął do niego kurczowo i wyszeptał mu w ucho to słowo, które Charlie przez całe życie najbardziej pragnął usłyszeć: – Tatusiu!

Oczy Charliego wypełniły się łzami, ale przez te łzy uśmiechał się do chłopca, który wtulił buzię w klapy jego marynarki. Beth i Annie patrzyły na to bez słowa.

Pilar i Brad spędzili trzecią rocznicę ślubu w zaciszu domowym, gdyż tego dnia chcieli być razem ze swoim synkiem. Christian wyrósł na rozkosznego, siedmiomiesięcznego bobasa, uwielbianego i rozpieszczanego przez wszystkich.

Pilar po czterech miesiącach zatrudniła do niego opiekunkę i wróciła do pracy. Pracowała tylko w godzinach przedpołudniowych. Czasami dumnie paradowała z wózeczkiem po korytarzach sądu. Brad też chwalił się synkiem przed wszystkimi znajomymi, którzy nareszcie przestali zadawać nietaktowne pytania.

Wiele przeszli, zanim doczekali się tego dziecka. Brad nieraz powtarzał, że jest szczęśliwy z obecności synka w ich życiu, ale nie chciałby drugi raz przebywać tej drogi, choć Pilar droczyła się z nim, że stęskniła się już za świńskimi filmami u pani dok tor Ward. Po urodzeniu się bliźniaków napisali do niej, informując ją o tym, jak również o śmierci jednego z dzieci. W rewanżu pani doktor przysłała im miły list, którego treść Pilar dobrze za pamiętała.