Выбрать главу

– Przepraszam, sir, ma pan absolutną rację… Są dwa rodzaje takich obiektów – przyznał po chwili.

– Trzy – sprecyzował Nike, nie przestając się śmiać.

– Słucham?

– Na gazowych gigantach też nie widać efektów uderzeń… po pewnym czasie rzecz jasna.

– Dość tych przekomarzań! – Morrisey wskazał widoczny na ekranie obiekt. – Chcę mieć pełną analizę tego gówna, i to już! Jeśli te rebelianckie śmieci potrafiły zrobić coś takiego, to nie…

– To nie może być dzieło separatystów – wpadła mu w słowo Annataly.

– A czyje?

– Nike znalazł dane mówiące, że już w okresie kolonizacji systemu sondy zarejestrowały to skupisko w pobliżu Thety, prawda?

– Kto zatem skonstruował coś takiego? – Morrisey zaśmiał się obleśnie. – Przecież nie Obcy.

– A niby dlaczego nie? – zapytał Nike.

Nie znalazł się nikt, kto by mu potrafił sensownie odpowiedzieć. Nikt też nie zaprotestował – ojciec Pedroberto spał już smacznie w swojej kabinie kriogenicznej, śniąc zapewne o zdobytym bogactwie. Kapelan trafiał do zamrażarki natychmiast po zakończeniu modlitwy za tych, co odeszli, i obliczeniu wartości łupów. Wyjątek stanowiły te momenty, gdy działo się coś naprawdę ciekawego. Wyprawa na orbitę Thety nie była dla niego niczym szczególnym, co dał wszystkim poznać, podzielając zdanie kapitana. Zresztą gdyby cokolwiek się wydarzyło, Morrisey i tak miał obowiązek go obudzić. Niemniej dowódca najwyraźniej nie zamierzał tego na razie robić… Czego jak czego, ale religijnego bełkotu potrzebowali teraz najmniej.

– Spójrzcie na to! – Iarrey wskazał nagle na ekran.

Zbliżenie przedstawiało jedną z kopułowatych narośli, jakie zdobiły całą powierzchnię bryły. W jej kierunku powoli dryfował mały fragment skały czy może raczej zniszczonej konstrukcji. Z tej odległości trudno było to ocenić. Odłamek zbliżał się bardzo wolno do widocznej w oddali ściany. Dzieliło go od niej jeszcze około pięćdziesięciu metrów, gdy nagle kopuła pojaśniała minimalnie i obiekt statecznie hamując, zatrzymał się przed nią na chwilę, a potem ruszył w kierunku pasa podobnych mu odłamków, jakby został odepchnięty magnesem.

DZIEWIĘĆ

– To z pewnością nie jest dzieło ludzkich rąk – upierał się Iarrey, gdy sześć godzin później zebrali się wokół holograficznego modelu obcego artefaktu. – Technologia, której użyto do wytworzenia tego czegoś…

– Nazwijmy to stacją – zaproponował Bourne.

– Nie sądzę, żeby to była stacja – obruszył się pierwszy oficer. – Moim zdaniem to klasyczny statek nadprzestrzenny.

– Skąd ta pewność? – zapytał Morrisey.

– Nie pewność, lecz przypuszczenie oparte na analizach porównawczych. Sądzę, że mamy przed sobą człon większej jednostki. Tylko on ocalał z katastrofy, która wydarzyła się tu około pięćdziesięciu tysięcy lat standardowych temu.

Kapitan gwizdnął i opadł na fotel.

– Pięćdziesiąt tysięcy lat? Nie myli się pan, panie pierwszy?

– Sprawdzaliśmy to z Annataly trzykrotnie na każdej pobranej próbce. Za każdym razem system podawał zbliżone rezultaty. Od czterdziestu tysięcy dziewięciuset do pięćdziesięciu tysięcy pięćdziesięciu lat. To dopuszczalny margines błędu pomiaru.

– Jak rozumiem, dotyczy to całego tego śmiecia. – Kapitan machnął ręką, wsuwając dłoń w holograficzny obraz dysku otaczającego artefakt.

– Według naszych ustaleń duża część tych szczątków należała do interesującej nas jednostki. Znaleźliśmy wśród nich fragmenty, których wygląd sugeruje, że pochodzą z takiego samego pancerza jak ten tutaj – wskazał na centralną bryłę. – Najprawdopodobniej był to zewnętrzny moduł napędowy. W dolnej części obiektu, jeżeli za poziom przyjmiemy płaszczyznę, po której poruszają się wokół niego szczątki, znaleźliśmy jedyne wklęsłe miejsce i szereg wystających, jakby stopionych elementów. Podobne technologie stosowano w pionierskich czasach podboju kosmosu, jeszcze przed wynalezieniem napędu tachionowego.

Iarrey włączył następną holoprojekcję. Tym razem gruszkowaty artefakt widoczny był w poziomie, a z jego węższego końca wystawała długa kratownica, na której znajdowała się czasza ogromnego silnika.

– Nie twierdzę, że tak to musiało wyglądać – zastrzegł się pierwszy oficer. – W symulacji zastosowałem rozwiązania podobne do znanych z naszej historii, ale sądzę, że o coś takiego mogło chodzić. Silniki główne, reaktory i zbiorniki paliwa na pewno zostały oddzielone od głównego kadłuba. Mamy w tym skupisku zbyt duże promieniowanie, żeby to był przypadek.

– A czym jest to wgłębienie? – zapytał Morrisey, wskazując miejsce, w którym rzekome dźwigary wychodziły z kadłuba.

– Pojęcia nie mam.

Zapadła cisza. Wszyscy spoglądali na obracający się powoli hologram.

– Wchodzimy sami czy zgłaszamy admiralicji? – zapytał nieśmiało Bourne.

– Jak to: wchodzimy? – zdziwił się Iarrey.

– Normalnie, jak do każdego wraku – odparł kapitan.

– To pierwszy ślad obcej cywilizacji, na jaki trafiliśmy w przestrzeni, a wy chcecie go po prostu splądrować? – nie poddawał się pierwszy oficer.

– Zaraz tam splądrować – obruszył się Morrisey. – Chcemy go tylko dokładnie obejrzeć.

– Akurat!

– Dobrze wiesz, Iarrey – rzekł kapitan – że jeśli przekażemy go władzom, nigdy nie będziesz miał okazji dowiedzieć się, co było w środku. Informacja o odnalezieniu tego statku będzie przez najbliższe sto pięćdziesiąt lat tajniejsza niż skład kolegium połączonych sztabów. Nasz artefakt po prostu zniknie, rozpłynie się w przestrzeni. A ty otrzymasz rozkaz, by do końca życia trzymać gębę na kłódkę, jeśli zaś piśniesz choć słówko… – Znaczący gest nie pozostawiał wątpliwości, że admiralicja umie dbać o własne sekrety. – Jeśli przez resztę życia mam mieć kaganiec na pysku, to chcę wiedzieć dlaczego. Poza tym przydałaby mi się jakaś pamiątka, dowód na to, że to my pierwsi natrafiliśmy na ślad obcej cywilizacji.

– Głosujemy? – Annataly postanowiła zakończyć tę wymianę zdań.

– Jestem za – powiedział Bourne.

– Za wejściem czy za zgłoszeniem? – zapytał Morrisey. – Mógłbyś choć raz wyrazić się jaśniej.

– Jestem za wejściem – poprawił się porucznik.

– Ja też. – Nawigatorka przyłączyła się do niego bez wahania.

– Panie Iarrey? – Morrisey patrzył wyczekująco.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł… – zaczął Heraklesteban.

– Nie pytam o jakość pomysłu – przerwał mu kapitan – tylko o to, czy idziesz.

– Jestem przeciw wchodzeniu. Cholera wie, co…

Morrisey znowu mu przerwał.

– Nike?

– Ja… – zająknął się kadet, mając nadal w pamięci sceny z pancernika. – Ja popieram pierwszego. To nie nasza bajka. Lepiej postępujmy według regulaminu.

– Zatem dwa do dwóch. – Morrisey wstał. – Jako dowódca mam decydujący głos. I mówię wam, że cokolwiek by się działo, wejdziemy do tego czegoś.

– Ciekawe którędy. – Pierwszy wskazał na holograficzny obraz obcego statku. – Zauważyliście gdzieś jakieś włazy? A co zrobimy z polem siłowym?

„My”. Nike uśmiechnął się do siebie. Iarrey przegrał w głosowaniu i natychmiast stał się posłusznym trybem w machinie Morriseya.

– Pole to pestka – powiedziała Annataly. – Cokolwiek je zasila, jest już na wyczerpaniu. Przywalimy w ten kaczan kilkoma salwami szerokopasmowymi, to powinno je ostatecznie rozproszyć.

– A jeśli to pole absorpcyjne? – zapytał Nike.

– Absorpcyjne, powiadasz… – Podporucznik zamyśliła się. – Cholera wie, może i Obcy znają pola absorpcyjne, skoro po tylu tysiącach lat ten statek nadal ma czynne bariery energetyczne. Jeśli to faktycznie pole absorpcyjne, strzelanie nie ma sensu. Tylko byśmy je wzmocnili. To ogromna jednostka, kilkakrotnie większa od naszych największych pancerników. Musielibyśmy napieprzać w nią cały tydzień, żeby przeciążyć deflektory. – Zauważyła, że pozostali spoglądają na nią z zaciekawieniem. – Potraktujcie moją wypowiedź czysto hipotetycznie, bo nie mam pojęcia, jak mocna jest ta osłona i jak działa…