– Prydeinwraig – podpowiedział usłużnie Henryan.
– Nie mogliście wymyślić czegoś prostszego? Albo same świsty, albo niewymawialny bełkot. – Uciszył otwierającego usta sierżanta. – Tak, wiem, jak was nazywali w szkole. Po prostu wkurza mnie… – Zamilkł, przełknął ślinę i zaczął jeszcze raz, już spokojniej. – Chodzi o to, że muszę mieć tutaj człowieka, który będzie mi bezwzględnie posłuszny. Powiedzmy to sobie jasno: dostaliście zwolnienie warunkowe na prośbę admiralicji, ale ja mogę je anulować. Bardzo łatwo, jednym ruchem dłoni. I zrobię to, jeśli będę miał chociaż cień podejrzenia, że nie jesteście lojalni.
– Bez obaw, sir. Nie zamierzam tam wracać.
– No ja myślę. – Pułkownik rozluźnił się nieco. – Valdez wprowadził was w temat?
– Bardzo powierzchownie, sir. Powiedział, że pan mi wszystko wyjaśni.
– Asekurant – prychnął z pogardą Rutta. – Sprawa wygląda tak. Mamy na pokładzie całkiem sporo ludzi, głównie żołnierzy, którzy robią wszystko, by sabotować misję pionu naukowego. Ubzdurali sobie, że ocalą Suhurów, nie dopuszczając do ostatniej fazy kampanii Gurdów. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Wiecie, jak ich nazwali, kiedy się tutaj pojawiliśmy? – Henryan przytaknął. – A teraz udają bogów, by ocalić te prymitywne, okrutne stworzenia.
– Trochę ich rozumiem – rzekł Święcki.
– Trochę ich rozumiecie? – Pułkownik nie krył zdziwienia. – Albo mnie słuch myli, albo poprosiliście właśnie o cofnięcie zwolnienia warunkowego.
– Zapewniam, sir, że nie to miałem na myśli. – Henryan poczuł ciarki przebiegające mu po krzyżu. – Rozumiem, co nimi kieruje, choć nie popieram ich działań.
– Bezgraniczne zaufanie, Pry – przypomniał mu pułkownik. – Jak mogę zaufać komuś, kto wykazuje zrozumienie dla ludzi, których powinien zwalczać?
– Może pan, sir. Nie przerobią mnie, choćby nie wiem jak próbowali. Zdaję sobie sprawę, co mi za to grozi.
– Tam jest tak źle, jak mówią? – Rutta zmienił nagle temat.
– Gorzej, sir.
– W takim razie nie popełnijcie błędu, Pry. Waszym zadaniem będzie blokowanie działań tak zwanych Bogów. Do ostatecznej bitwy może dojść w ciągu najbliższego miesiąca. Do tego czasu macie uszczelnić system tak, by nawet bit nieautoryzowanych danych nie został wysłany bez mojej wiedzy. Powiedzmy to wprost: od tej pory żaden człowiek nie ma prawa zakłócić historii tej planety. Koniec, kropka. Zrozumiano?
– Tak jest. – Henryan wyprężył się na baczność. – A co ze zlokalizowaniem pozostałych… Bogów?
– Wy nic nie rozumiecie, sierżancie – jęknął dowódca stacji. – Czy ja mówię jakimś martwym językiem? – Wystraszony Święcki pokręcił głową. – Nie ma żadnych Bogów. I nigdy nie było. Niepowiązane przypadki ingerencji, o których wspomniał Valdez, to były tylko głupie żarty kilku znudzonych żołnierzy. Tak widzi to admiralicja i ja też. Zrozumiano?
CZTERY
Osiem godzin później Henryan zdał stanowisko zmiennikowi i wrócił do sektora mieszkalnego. Tym razem wybrał kolejkę standardową, najwolniejszą. Przejazd nią kosztował znacznie mniej kredytów niż wagonikiem linii ekspresowej, a Valdez poradził mu, by oszczędzał na takich zbytkach, gdyż przy siedzącym trybie pracy nie dostanie zbyt wielu dodatkowych punktów za wygenerowaną energię, żołd sierżanta zaś nie należy do najwyższych, zwłaszcza że admiralicja przyznała zwolnionemu warunkowo więźniowi najniższe możliwe zaszeregowanie. Odczekał więc swoje na peronie i wcisnął się dopiero do piątego składu. To była droga przez mękę. Momenty, w których nie czuł naporu i kwaśnego odoru ciał, należały do rzadkości. Niecały kwadrans później przecisnął się do wyjścia, by odetchnąć w końcu rześkim powietrzem centralnego korytarza w swoim sektorze. Po paru krokach przystanął, by zdecydować, co będzie mu bardziej przeszkadzało: oblepiający go brud czy ssanie w żołądku. Prysznic czy mesa… Wybrał to pierwsze.
Do kwatery dotarł po chwili szybkiego marszu. Valdez ulokował go w dobrym miejscu, z którego wszędzie było blisko. Zaczął się rozbierać, zanim przekroczył próg. Baterie kinetyczne wyjęte z gniazd przy pasku trafiły natychmiast do zasilacza; porucznik miał rację – przez całą dniówkę zdołał je naładować zaledwie w trzydziestu procentach! Rozpiął kombinezon, wysunął ramiona z wilgotnych rękawów, zzuł buty, ściągnął grube skarpety i posłał je w kąt. Wkrótce rozkoszował się ciepłą mgiełką wypełniającą ciasny walec kabiny. Dwadzieścia sekund prysznica. Zaszalał – wykorzystał cały dzienny przydział wody.
Wytarł się szybko, wrzucił ręcznik do odparownika i włożył świeżą zmianę drukowanej bielizny. Stare gacie powędrowały do atomizera. Nie zamierzał oszczędzać punktów energetycznych na bieliźnie. Wystarczy, że będzie musiał kilka dni z rzędu nosić ten sam kombinezon. Wyjął z szafki dres, włożył go, przejrzał się w lusterku i ruszył w stronę drzwi. W połowie drogi zatrzymał się. Karta żywieniowa została w przepoconym kombinezonie zwisającym smętnie z wieszaka na drzwiach kabiny łazienkowej.
Obmacał szybko materiał i mruknął pod nosem ze zdziwienia, gdy w jednej z bocznych kieszeni na nogawce natrafił palcami na twardy przedmiot. Po chwili trzymał mikrokryształ. Czysty, bez żadnych oznaczeń i nadruków. Przyłożył kciuk do spodu szklistej piramidki, jednakże nad jej szczytem nie pojawił się hologram identyfikacyjny.
– Ciekawe… – zważył znalezisko w dłoni.
Ten nośnik danych z pewnością nie należał do niego. Jak więc znalazł się w kombinezonie? Wcześniej na pewno go tam nie było. Obmacał przecież tę kieszeń rano, idąc na śniadanie. Teraz też powinna w niej być tylko karta żywieniowa. Wyjął cienki plastikowy prostokąt. Jak to możliwe, że nie wyczuł wcześniej towarzyszącej jej dwucentymetrowej piramidki?
To mogło znaczyć, że wtedy jeszcze jej tam nie było…
Święcki ujął mikrokryształ w dwa palce i spojrzał na niego pod światło. Ciekawe, powtórzył w myślach. Osobie, która podrzuciła mu ten nośnik danych, najwyraźniej bardzo zależało na zachowaniu anonimowości. Czyżby otrzymał wiadomość od ludzi, o których wspominali Valdez i Rutta?
Rozejrzał się po kwaterze. Mógł odczytać ten zapis na co najmniej trzy sposoby. W kącie stało niewielkie biurko z wbudowanym terminalem centralnego komputera stacji. Te maszynki miały na fabrycznym wyposażeniu multiczytniki, ale każdą operację wykonaną za ich pomocą rejestrowano w bankach danych stacji. Mógł też skorzystać z holoprojektora, w którego panelu znajdowała się trzygniazdowa komora przystosowana do odczytu różnych kryształów. Widział go doskonale z miejsca, w którym stał. Tyle że ten sprzęt również był podłączony do sieci pokładowej. Zachowanie tajemnicy gwarantował wyłącznie odczyt przez prywatny naczolnik.
Henryan zanurzył dłonie w na wpół rozpakowanym worku. Trafił palcami na obły kształt i właśnie zaczynał go wyciągać, gdy głośne burczenie w brzuchu przypomniało mu, dokąd śpieszył się przed chwilą. Zważył sprzęt w dłoni i wsunął go do kieszeni dresu. Kwadrans zwłoki nie zrobi wielkiej różnicy, uznał, chowając także mikrokryształ. Zjedzenie obiadu nie powinno trwać dłużej.
* * *
W mesie panował ścisk. Spora część żołnierzy mieszkających w tym sektorze skończyła właśnie służbę i wyglądało na to, że zdecydowana większość z nich postanowiła przekąsić coś przed popołudniową drzemką. Święcki uwijał się jak mógł – odpuścił sobie nawet jedno danie, żeby nie stać znowu w długiej kolejce – ale i tak nie zdołał wrócić do kabiny przed upływem kwadransa. Przed panelem skanera stanął po niespełna dziewiętnastu minutach. Przyłożył dłoń do chłodnego suchego tworzywa, a gdy światło w urządzeniu przygasło, podniósł rękę, aby przyczesać skołtunione i znów wilgotne włosy. Miał ją obok nosa tylko przez moment, ale to wystarczyło, by poczuł ostry zapach środka dezynfekującego. Zanim dotarło do niego, że coś jest nie tak, drzwi otworzyły się z cichym szumem i wszedł do pogrążonej w mroku kabiny.
– Światło – rozkazał i natychmiast zbliżył się do ściany.
Wnętrze wypełnił przytłumiony blask. Trzydzieści procent, przypomniał sobie stan baterii. System automatycznie redukował jasność, żeby energii wystarczyło na resztę dnia.