Funkcjonariusz zmrużył lekko oczy. Był to ledwie zauważalny tik świadczący o tym, że strach zaczyna właśnie wypełzać z najmroczniejszych zakamarków jego podświadomości.
– Nie ważysz się mnie tknąć – rzucił pewny swego.
Wubeków z kontrwywiadu nie atakowano, to oni byli od bicia i zastraszania. Henryan podejrzewał, że w skrytości ducha wszyscy uważają się za nietykalnych. Pomyślał więc, że wystarczy postawić jednego w położeniu ofiary, a na efekty nie trzeba będzie długo czekać. Sądząc po kroplach potu, które pojawiły się właśnie na wysokim czole czarnego, chyba miał rację. Kto strachem wojuje, ten od strachu ginie, jak mogłoby głosić inne stare powiedzenie.
– Rozbroiłem cię, to i przypieprzyć mogę – stwierdził rozbawiony. – Albo wypalić kilka nowych dziurek w tym gustownym wdzianku. Zanim jednak przejdziemy do ostrzejszych pieszczot, pozwolisz, że zagaję tytułem wstępu. – Nie czekając na zgodę, kontynuował: – Znajdujemy się w sali szpitalnej, która trzy dni temu została zamknięta z powodu konieczności przeprowadzenia remontu. Prace, zgodnie z harmonogramem, zostaną rozpoczęte za – spojrzał na wyświetlacz przy zamku śluzy – dwadzieścia siedem godzin. Ten fakt ma jednak dla nas drugorzędne znaczenie, gdyż pozwoliłem sobie zablokować wszystkie urządzenia w tym pomieszczeniu, także pompy szybów wentylacyjnych, co znaczy, że powietrza wystarczy nam na dwadzieścia, trzydzieści minut. Stąd ten zaduch… – rozpiął zamek kombinezonu, jakby chciał się nieco ochłodzić. Wubek zaczął strzelać szeroko otwartymi oczami po ścianach, przyglądając się uważnie kratkom rozmieszczonym w regularnych odstępach pod sufitem. Puls przyśpieszał mu z każdą chwilą. – To daje nam kwadrans na dokończenie tej rozmowy. Albo i mniej. Napięcie powoduje, że oddycha się szybciej.
– Nie wytargujesz niczego, Święcki – wysyczał czarny. – Zabiję cię gołymi rękami.
– Możesz próbować. – Henryan nie przejął się pogróżką. Uniósł nawet charakterystycznie ułożoną lewą dłoń, jakby zapraszał go do walki. – Ale jak chyba wiesz, mój brat był kapitanem jednego z pionów Wydziału Bezpieczeństwa. Podczas siedmiu lat wspólnych treningów nauczył mnie tego i owego. Poza tym tylko ja znam kod otwierający drzwi. – Wskazał pistoletem na śluzę. – Tutaj jesteśmy sobie równi. Nie masz na swoje skinienie osiłków, którzy unieszkodliwią za ciebie ofiarę, żebyś mógł się na niej wyżyć. Tym razem będziesz musiał walczyć sam, i to ze mną, strasznym skurwyklonem, któremu, jak to pięknie i poetycko ujął prokurator, powieka nawet nie drgnęła, gdy strzelał przełożonemu prosto w twarz… – Przerwał na moment, jakby się nad czymś zastanawiał. – Wiesz w ogóle, za co poszedłem siedzieć? – zapytał, zmieniając nagle ton. Wubek stał bez ruchu, nie spuszczając z niego oczu. To był dobry znak. – Jasne, że wiesz, widziałeś przecież moją kartotekę. Pozwól więc, że opowiem ci o czymś, czego nie znajdziesz w żadnych aktach. Trzy lata spędziłem w miejscu, przy którym piekło Dantego, kojarzysz gościa, mam nadzieję, wydałoby ci się domem spokojnej starości. Nasz komendant, dusza człowiek, w przypływie dobrego humoru urządzał więźniom turnieje. Grali w cokolwiek, na przykład w warcaby, a wiesz, co było główną nagrodą?… – Mimo zapraszającego zawieszenia głosu wubek nie zareagował, więc Henryan dokończył spokojnie myśclass="underline" – Zwycięzcy pozwalano popełnić samobójstwo. Dostawał na to tylko minutę. To mało, piekielnie mało, zwłaszcza gdy nie masz pod ręką niczego, co mogłoby posłużyć do odebrania sobie życia. Ludzie przeważnie odgryzali sobie języki albo rozpędzali się i rozbijali głowy o ścianę. Może nie uwierzysz, ale jeden własnoręcznie skręcił sobie kark. Sam do tej pory nie potrafię zrozumieć, jak to zrobił. W każdym razie daję ci słowo, że żadnego ze zwycięzców kilkunastu takich turniejów nie udało się odratować, choć zawsze wkraczaliśmy do akcji równo po sześćdziesięciu sekundach.
– Nie mam pojęcia, dlaczego opowiadasz mi te bajki – prychnął wubek.
– Może dlatego, że to wszystko czysta prawda – odparł Henryan. – Słuchaj dalej. Otóż, wyobraź sobie, nasz komendant, facet nazwiskiem Draccos, przydzielił mi funkcję ratownika. Na stałe. Widzę, że nie rozumiesz… Nie szkodzi. Chciał mnie tym sposobem złamać. Nie zdołał. Przetrwałem trzy lata kolonii karnej, będąc najbardziej znienawidzonym więźniem. Odbierałem desperatom szansę na wyrwanie się z więziennego koszmaru. Musiałem to robić, ponieważ za niesubordynację karano nas niewyobrażalnymi torturami. – Spojrzał na zegar w rogu wyświetlacza śluzy, po czym otarł czoło z potu. Zrobił to powolnym, zamaszystym ruchem. – My tu gadu-gadu, a czas ucieka. Zostało nam już tylko jedenaście minut. Potem zaczniemy odczuwać skutki niedotlenienia. Zatem pora przejść do rzeczy.
Wubek skrzywił się kpiąco, lecz w jego oczach nie było już wcześniejszej buty. Pot ściekał mu strumyczkami pod kołnierz grubego kombinezonu. Sądząc po gwałtownych ruchach jabłka Adama, zaczynało mu też zasychać w gardle. Święcki uznał, że już czas na kolejny, najryzykowniejszy etap planu. Uniósł pistolet, kierując lufę w stronę wubeka. Ten, widząc broń, odruchowo próbował uskoczyć, ale uderzył plecami o ścianę i tak zamarł, z pobladłą nagle twarzą i zamkniętymi oczami. W tym samym momencie Henryan przesunął rękę w bok. Strzelił tylko raz, w pusty metalowy pojemnik stojący w rogu sali. Naczynie potoczyło się po podłodze z rumorem.
Moment później rozległ się kolejny głośny brzęk.
– Twierdzisz, że opowiadam bajki – zaśmiał się Święcki, wskazując leżący przed wubekiem pistolet. – Sprawdź mnie. Stoję przed tobą nieuzbrojony. – Rozłożył szeroko ręce, po czym okręcił się na pięcie. – W magazynku masz jeszcze sześć naboi. – Choć nie widział czarnego, charakterystyczny trzask uświadomił mu, że tamten go sprawdza. – Ale jeśli tkniesz mnie choć palcem – ostrzegł, słysząc szybkie kroki za plecami – zdechniesz tu razem ze mną. Nie wrócę na Pas Sturgeona. Za nic. Wolę umrzeć od razu.
– Znam sposoby na wyciśnięcie z ciebie każdego strzępka informacji – usłyszał szept wubeka, który stał tuż za nim, ale zgodnie z przewidywaniami nie atakował.
– Znasz, wierzę, że znasz, ale czy dziesięć minut wystarczy ci, by złamać drania, który odsiedział trzy lata w najcięższej kolonii karnej, jaką stworzył człowiek? Takie pogróżki działają na ludzi, którzy mają coś do stracenia. A co ja mogę stracić? Tam, dokąd chcesz mnie posłać, tortury są na porządku dziennym. Przychodzili po nas regularnie, a jak już męczyli, to godzinami. Rażono mnie prądem, długo, boleśnie, aż do utraty przytomności, a potem cucono, czekano, aż wróci mi czucie, i zaczynano zabawę od nowa albo katowano na inne sposoby. Nie boję się więc niczego, co możesz mi zrobić, bo wiem, że wytrzymam dłużej niż te dziewięć minut. A ty nie masz już nawet tyle. Dlatego jeśli tkniesz mnie choć palcem, podzielisz mój los. Sam zdechniesz jak pies, walcząc o każdy oddech, dopóki nie wyczerpiesz ostatnich atomów tlenu. Znajdą cię tu jutro, sinego, spuchniętego, z wywalonym jęzorem, bo nie masz jaj i nie odgryziesz go sobie jak ja.
– Zamknij mordę, śmieciu! – Gęsta ślina wylądowała na uchu Henryana.
– Osiem minut…
Przez moment słyszał tylko dyszenie tamtego.
– Czego ty ode mnie chcesz, skurwyklonie? – wycharczał w końcu czarny.
Święcki odwrócił się powoli i cofnął kilka kroków. Ciężko dyszący, spocony wubek ruszył za nim, mierząc wciąż z pistoletu.
– Chcesz pogadać, nie ma sprawy. Zacznijmy więc od początku. Ale tym razem bez całego tego cyrku. – Henryan opuścił ręce. – Porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie.
Czarny nadal trzymał go na muszce.
– Mów – syknął.
– Wiesz, kim jestem, wiesz, za co siedziałem – powiedział spokojnie Święcki. – Wiesz też, że gdybym chciał, mógłbym cię zabić nawet teraz, mimo że to ty trzymasz broń.
– Na co więc jeszcze czekasz? – warknął wubek, próbując trzymać fason. Jednak za bardzo łamał mu się głos.
– Nie zamierzam z tobą walczyć. Powiem ci, jak to załatwimy. Oddasz mi broń, odpowiesz na jedno proste pytanie i każdy z nas pójdzie w swoją stronę.
Wubek uśmiechnął się złośliwie. Nietrudno było odgadnąć, o czym teraz pomyślał.
– Jakie pytanie?
– Najpierw broń – zażądał Henryan. Pistolet wylądował z hukiem na podłodze. Święcki podniósł go, wsunął do kabury i dopiero wtedy spojrzał na przeciwnika. – Jak nazywał się gnój, który uderzył mnie podczas waszej wizyty?