Выбрать главу

Przez parę sekund nie było odzewu, lecz zanim kapitan zdążył się zniecierpliwić, nawigatorka odpowiedziała.

– Iarrey przebija się do jakichś pomieszczeń, skończy za pięć minut.

– Pięć minut, kurwirtual. – Kapitan nerwowo okręcił się i spojrzał na gródź. – Dobra, dawaj mi tu migiem kodera i reaktor. Mam też drzwiczki do otwarcia.

– Się robi. – Tym razem odpowiedź była błyskawiczna i krótka.

– A ty nie marnuj czasu i rusz dupsko. – Morrisey klepnął kadeta w ramię. – Sprawdź wziernikiem, czy nie ma ich tam więcej.

Nike niechętnie wykonał polecenie. Podleciał ostrożnie do szpary, by wsunąć teleskopową kamerę do walcowatej kabiny. Po chwili miał obraz. Człowiek, którego but widzieli, był w środku sam. Jego skafander wyglądał na nienaruszony, przynajmniej z wierzchu. Nike przekazał te informacje dowódcy. Zgodnie z oczekiwaniami został zignorowany. Pogwizdujący wesoło Morrisey rozkręcał właśnie obudowę panelu skanera przy zamku. Nike wrócił do obserwacji wnętrza windy. Mimo iż szkolono go do walki, obecność zwłok dosłownie na wyciągnięcie ręki sprawiła, że poczuł zimny dreszcz na plecach. W tej bitwie zginęło wielu ludzi, jednych wyssało z rozhermetyzowanych kadłubów, drudzy spłonęli żywcem albo wyparowali w eksplozjach reaktorów, ale ten człowiek musiał umierać długo. Uwięziony we wraku żył, dopóki nie skończyło się powietrze w zbiornikach. Sześć, może nawet dziesięć godzin…

– I jak tam? – Głos Morriseya znów wystraszył zamyślonego Nike’a. – Pokaż no, co my tu mamy…

Kapitan przez chwilę sterował kamerą i nagle gwizdnął. Spojrzał w głąb korytarza, gdzie robot kodujący wpinał się do panelu grodzi. Masywny sześcian przenośnego reaktora plazmowego został już podłączony do gniazd zasilania. Wszystkie panele oświetleniowe w tej sekcji kadłuba rozjarzyły się przyjemnym blaskiem. Morrisey walnął ręką w przycisk przywołania windy, ale ta pozostała martwa. Mechanizm, który zamarzł przed ponad stu laty, nie miał prawa zadziałać.

– Ann!… – Kapitan ryknął, jakby go coś ugryzło w tyłek. – Dawaj mi tu tę dronę!

– Ale Iarrey jeszcze…

– No i nie skończy. Niech sobie wytnie przejście pilniczkiem do paznokci Bourne’a. Mam tu coś bombowego i potrzebuję tej drony natychmiast!

– Się robi.

Nike patrzył zdziwiony na podenerwowanego dowódcę.

– Co pan tam zobaczył, sir? – zapytał w końcu.

– To jeden z oficerów sztabowych Tahomeya – odparł Morrisey i zaraz dodał: – Gdybyś się uważniej przyjrzał, zobaczyłbyś, że spod ciała wystaje obudowa czegoś, co może być ostatnim holologiem Odyna. A to, mój drogi, rzecz warta na Ziemi niewyobrażalny majątek. I to ja ją wypatrzyłem, żeby nie było nieporozumień. – Dźgnął kadeta metalowym palcem w klatkę piersiową.

– Tak jest, sir!

Szyb windy, którym dotarli do tego korytarza, rozjaśnił się jasnoseledynowym blaskiem. Masywna drona remontowa wyłoniła się z wnętrza i zamarła pół metra od nich. Morrisey wsunął do czytnika końcówkę programatora i wielki robot poruszył się znowu. Masywne szczypce zagłębiły się w szparę. Przez moment nic się nie działo, przynajmniej z pozoru. W próżni nie słychać dźwięków, jednakże odpryski farby z owalnych drzwi uświadomiły obu mężczyznom, jak wielkie siły działają na metalową powierzchnię. Morrisey odciągnął kadeta w głąb korytarza, mimo że nadal nic się nie działo. Mechanizm albo zamarzł na sopel, albo coś jeszcze blokowało drzwi.

– Tniemy – zawyrokował kapitan i maszyna posłusznie wysunęła palnik.

Dwadzieścia sekund później niemal połowa metalowej płyty zamykającej dostęp do windy wisiała pod ścianą korytarza, a Morrisey przez wycięty otwór wyciągał zwłoki. Tryumfalny wyraz zniknął z jego twarzy, gdy zobaczył, co trzyma zabity.

– Szlag by go… – mruknął kapitan, rzucając prymitywnym elektronicznym notesem w stronę otwartej kabiny. – Pamiętniczek pana – spojrzał na plakietkę oficera – majora Visolaja, w dupę szarpanego niemoty, co do windy wsiąść nie umie. Co to za nazwisko w ogóle?

– Może jest coś wart. – Nike chwycił szybujący notes i podłączył go do swojego zasilacza, ale ekran pozostał martwy. – Dam radę odtworzyć zawartość na Nomadzie.

– A kogo obchodzi, co ten pajac sobie zapisywał? – prychnął zirytowany Morrisey.

– Może znajdę coś ciekawego…

– Rozbierz go – zakomenderował nagle kapitan.

– Słucham?

– Powiedziałem, żebyś rozebrał trupa. Zdejmij z niego skafander.

– Ale…

– Nie ma żadnego ale. Czas to pieniądz. Zabytkowy, nieuszkodzony skafander pójdzie na Ziemi za dobrą cenę.

– Nie mogę… – Nike poczuł przerażenie na myśl, że będzie musiał dotykać martwego człowieka. – Nie możemy go tak…

– Możemy – przerwał mu Morrisey. – Rusz się, bo jeszcze mamy mostek do sprawdzenia.

– Nie… Nie zrobię tego, sir!

– Zaczynasz mnie wkurwiać, kadecie. A kto mnie wkurwia, ten marnie kończy.

– Ja… ja po prostu nie mogę.

Zdawało się, że kapitan zaraz wybuchnie, ale zamiast tego podłączył się do drony, a gdy ta ruszyła z rozgrzewającymi się palnikami w kierunku grodzi, chwycił ciało za rękę i zaczął majstrować przy zamku hełmu.

– Powinniśmy mu urządzić pogrzeb według… – zaczął Nike.

– Nie ucz ojca dzieci robić – zgasił go kapitan. – Wyprawimy mu pogrzeb jak trzeba, ale najpierw za niego zapłaci.

W upiornym blasku fontann błyskawicznie stygnących iskier, które tryskały z rozpruwanej grodzi, dowódca sprawnie wyciągnął zasuszone zwłoki ze skafandra. Nike odwrócił wzrok, by nie patrzeć na twarz nieboszczyka, ale i tak kątem oka widział, co robi Morrisey. Kapitan rzucił kombinezon do kontenera drony transportowej i raz jeszcze pochylił się nad zabitym. Nie sięgnął jednak do szyi po nieśmiertelniki, tylko zaczął się mocować z ręką nieboszczyka. Ściągał mu pierścień akademicki.

– Nic nie mów! – warknął, spostrzegłszy wyraz twarzy kadeta. – Teraz jesteśmy z panem Visolajem kwita… – Wstał jakby nigdy nic, odrzucił kawałek odłamanego palca i obejrzał pierścień, przysuwając go do wizjera hełmu. – Prymusik, taki jak ty…

Nike nic nie powiedział. Nadal czuł pogardę dla przełożonego, lecz postanowił nie zaogniać sytuacji. Akademia uczyła też posłuszeństwa.

– O tak – mruknął kapitan, przyglądając się znów planom statku na holopadzie. – Jeśli to trafienie – wskazał na oznaczony czerwonym kolorem nieregularny wyłom przecinający pod ostrym kątem kadłub – nie rozhermetyzowało wszystkich pomieszczeń podpokładu dowodzenia, czeka na nas naprawdę wielka rzecz. Mostek, kabina Tahomeya… Wiesz, ile będzie warte jego prywatne archiwum?

Nike pokręcił głową wewnątrz obszernego hełmu, chociaż wątpił, czy rozmarzony Morrisey to zauważy.

– Chłopcze, mamy szansę na zdobycie fortuny, o jakiej nikomu się nie śniło.

– Czyli? – zapytał Nike raczej dla podtrzymania rozmowy niż z chęci poznania szczegółów. Bezczynne stanie w rozświetlanym snopami iskier korytarzu martwego okrętu przyprawiało go o dreszcze. Zwłaszcza w towarzystwie zwłok majora Visolaja.

– Na Ziemi za dzienniki admirała zapłacą nie mniej niż…

Tyle zdążył powiedzieć Morrisey, nim zagłuszył go głos Annataly.

– Kapitanie, mamy problem – powiedziała bezbarwnym jak zwykle tonem.

– Wyrażaj się precyzyjniej, Ann – warknął rozdrażniony dowódca.

– Mam na kursie kolizyjnym wrak rebelianckiej korwety.

– To zejdź jej z drogi albo potrenuj strzelanie do celu i nie zawracaj mi dupy takimi pierdołami! – rozzłościł się Morrisey, nadal obserwując postępy prac przy cięciu grodzi.

– Sir… to kurs kolizyjny z wrakiem Odyna.

– Co?! – wrzasnął kapitan. Nawet przez zaparowany krystalit widać było, jak lśnią mu oczy. – Za pięć, sześć minut wejdziemy na mostek. Nie możesz rozwalić tego złomu? Zepchnij go chociaż z kursu o parę stopni…

– Obliczałam to już trzy razy. Nie ma szans – powiedziała nawigatorka. – To wybebeszona, ale prawie kompletna korweta klasy Samuraj. Dwieście pięćdziesiąt tysięcy ton pieprzonego helonowego złomu, i to całkiem solidnie rozpędzone…