Выбрать главу

Ściągał z zagranicy markowe garnitury, strzygł się u najlepszych warszawskich fryzjerów, a butów miał już więcej niż ja. W łóżku przypominał nienasyconego nastolatka. Kolacje na mieście, podróże do egzotycznych krajów i kwiaty bez okazji. Życie było dobre. A przynajmniej tak samą siebie przekonywałam.

* * *

Tego dnia, kiedy wszystko się zmieniło, oglądałam go w programie na żywo. Trwała dyskusja o zwiększeniu budżetu na badania kosmiczne, Janka ten temat rozpalał jak nic innego. Rozmawiał z czterema innymi gośćmi. Po przerwie reklamowej dołączył kolejny, a ja upuściłam na dywan filiżankę z herbatą. W studiu siedział człowiek, który odwiedzał Janka w czasie mojej choroby. Dozorca, listonosz, bankier. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Zrobiło mi się duszno.

Po raz pierwszy w życiu Janek wypadł kiepsko przed kamerą. Zacinał się, gubił słowa. Kilka razy wybuchał głośnym, nerwowym śmiechem. Do domu wrócił zaraz po nagraniu. Stanął w drzwiach i zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać, oświadczył, że odchodzi.

Z początku nie rozumiałam. Skąd odchodzi? Z ministerstwa? Z polityki? Ze związku? Powiedziałam, że jeśli ma dość, to niech odchodzi, kariera to nie wszystko. Chciałam go przytulić, odsunął się, pokręcił głową. I w kółko, że odchodzi, że umowa, że musi, że przeprasza. Dopiero po kilku minutach zorientowałam się, że odchodzi ode mnie.

— Ale coś wymyślę, Lidka — powiedział, uciekając w stronę drzwi. — Wymyślę coś, przysięgam.

Wyszedł, nie oglądając się za siebie. Nie rozmawiałam z nim przez następne dziesięć lat.

* * *

Żyłam bez męża, ale nie bez Twardowskiego. W Polsce bez Twardowskiego żyć się wtedy nie dało. Gdziekolwiek się odwróciłam, on: Twardowski, Twardowski, Twardowski.

Rok po odejściu został premierem. Podobno sam opracował projekty kilku ustaw, najbardziej zaangażował się jednak w organizację polsko-amerykańskiej stacji kosmicznej na Księżycu. Podczas uroczystego otwarcia kosmodromu pod Poznaniem przecinał wstęgę razem z Mirosławem Hermaszewskim i Barackiem Obamą. Szeroki w barach, opalony, przewyższał obydwu o głowę. Siedziałam przed telewizorem i ryczałam, nie wiem czy bardziej z rozpaczy, czy z wściekłości.

W międzyczasie prowadził interesy. Zaczął produkować metale lekkie i na masową skalę handlował mikrokratownicami z niklowanych nanorurek. W Łomiankach postawił fabrykę części do rakiet kosmicznych. Zatrudniał tysiąc dwieście osób.

Pierwszy film biograficzny o życiu Janka zrealizował niejaki Alejandro González Iñárritu. Kręcony z ręki i przy naturalnym świetle, obraz przedstawiał Twardowskiego jako świętego szaleńca, który łamie bariery, bo nie wie, że istnieją. Recenzje były raczej pochlebne, film raczej niestrawny. Artystyczny bełkot, z którego niewiele zrozumiałam. Drugi film nakręcił Michael Bay i tym razem padł rekord światowego box office’u: Casual Giant zarobił więcej niż Avatar. Wtedy zaczęło się prawdziwe wariactwo. Janek brylował w amerykańskich programach śniadaniowych, odbierał doktoraty honoris causa, gościł w Białym Domu. Latał pomiędzy Warszawą a Los Angeles.

Choć magazyn «People» dwukrotnie ogłosił go najseksowniejszym mężczyzną na świecie, nigdy nie słyszałam, by miał jakąś kochankę. Nie widywano go z kobietami: na pokazy, imprezy i bankiety zawsze przychodził sam. Kiedy Stephen Colbert zapytał go w swoim programie o tę sferę jego życia, Janek z rozbrajającym uśmiechem stwierdził, że na głupoty obecnie nie ma czasu.

W to akurat mogłam uwierzyć. Twardowski był już wszędzie. Prasa, radio, telewizja, internet, wykłady, spotkania, posiedzenia, debaty. Śledziłam to wszystko i coraz częściej wydawało mi się, że Twardowskich jest przynajmniej kilku; że jeden by tego wszystkiego nie pociągnął.

Pierwszy habitat na Księżycu otwarto dwunastego kwietnia, w moje urodziny. Relację na żywo emitowały wszystkie stacje telewizyjne, a eksperci w studiach analizowali każdy gest kosmonautów. Ci sprawiali wrażenie pijanych ze szczęścia i z dumy. Odbijali się od szarej powierzchni jak kauczukowe piłeczki. Na pasku pełzło w kółko jedno zdanie: «Misja zakończona sukcesem». W serwisach informacyjnych przez tydzień nie mówiło się o niczym innym.

Niedługo później jako trzeci Polak w historii, po Wałęsie i Janie Pawle II, Janek zdobył tytuł człowieka roku przyznawany przez «Time». Z okładki spoglądał wariackim wzrokiem mężczyzny, który myśli: dopiero nabieram tempa.

W to też mogłam uwierzyć.

* * *

Wciąż czekałam, kiedy zadzwoni. Codziennie sprawdzałam skrzynkę, wypatrując e-maila, w końcu zaczęłam nawet dopytywać listonosza, czy nie przyniósł pocztówki. W nocy nie rozstawałam się z telefonem, przekonana, że tym razem na pewno zadzwoni.

Janek milczał.

Mówił do prezenterów, dziennikarzy i polityków, przemawiał do wyborców, telewidzów, czytelników, pisywał do redakcji, zarządów, prezydentów. Tylko nie do mnie, tylko nie do Lidii Twardowskiej, która czekała w naszym domu na Bielanach, wpatrzona w zachwaszczony ogród i wyblakły worek treningowy, powieszony kiedyś pod dachem na tarasie.

Któregoś dnia wyrzuciłam wszystko. Obudziłam się o czwartej nad ranem, włożyłam stary dres i ruszyłam do jego pokoju. Zapakowałam do plastikowych worków wszystkie uszyte na miarę garnitury, wszystkie buty o skórzanych podeszwach, wszystkie płaszcze, krawaty, poszetki i kapelusze. Znalazłam wszystkie rękawice bokserskie, bandaże, kask do sparingów i całe pudło ochraniaczy na zęby. Do osobnej torby wrzuciłam medale, puchary, dyplomy i zdjęcia z turniejów. Wszystko wyniosłam przed dom. Olbrzymia sterta tego, czym kiedyś był Jan Twardowski. Zapłaciłam pierwszym napotkanym pijakom za pozbycie się tych śmieci w cholerę. Domyślam się, że statuetki trafiły na złom.

Próbowałam się leczyć z Janka. Zapisałam się na kurs japońskiego i lekcje pianina, znajoma poleciła mi dobrego psychologa. Wynajęłam całe piętro w budynku przy Marszałkowskiej i otworzyłam tam szkołę tańca. Nina, przez którą dawno temu, w innym życiu, złamałam kręgosłup, została moją księgową. Klientów nie brakowało. Z roku na rok rachunek zysków i strat wyglądał coraz bardziej imponująco. Po pracy kupowałam czasem wino i w małym kantorku na zapleczu wspominałyśmy dawne czasy. Tematu Janka nie poruszyłyśmy ani razu.

Trudno było jednak nie wiedzieć, co u niego. Wszyscy to wiedzieli.

Kiedy ja uczyłam ludzi poruszać biodrami, on uruchamiał program budowy sieci studni w Afryce. Finansował go z pieniędzy zarobionych na filmie Baya i sprzedaży polskiej ropy z Zagłębia Karpackiego. Świat obiegło zdjęcie, na którym wspólnie z Dalajlamą pochyla się nad wychudzonym czarnoskórym chłopcem. W tle potężne maszyny drążą suchą ziemię. Podpis brzmiał: «Some people just want to make the world a better place».

Część zdobytej fortuny przeznaczał na poszukiwania nowych metod leczenia nowotworów. Opłacany przez niego międzynarodowy zespół naukowców zapowiadał rychłą rewolucję w walce z białaczką. W Krakowie otwarto nowoczesną, dwunastopiętrową klinikę imienia Jana Twardowskiego.

Najbardziej jednak zaangażował się w rozbudowę stacji kosmicznej na Księżycu. Projekt pochłaniał gigantyczne pieniądze i wzbudzał wiele kontrowersji. Dziennikarze, specjaliści i komentatorzy zasypywali Twardowskiego kolejnymi pytaniami.

— Czy nie uważa pan, że pieniądze utopione w tym pańskim widzimisię przydałyby się bardziej w walce z głodem?

— Czy po klęsce większości projektów badawczych prowadzonych na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej naprawdę uważa pan, że kilka namiotów na Księżycu da nam odpowiedzi na jakiekolwiek istotne pytania?