Выбрать главу

— Wezwij Tunga — głos pana zabrzmiał tak twardo, że Yao nawet jeśli chciał coś jeszcze powiedzieć, zaniechał i kłaniając się, opuścił garderobę.

Li odwrócił się od rzędów ubrań. Spojrzał w lustro. Stał nago na tle barwnych żupanów i kontuszy. Kontemplował swe odbicie. Harmonijne proporcje ramion i łydek. Świetna linia ud. Doskonała wypukłość piersi i brzucha. Odgarnął z czoła ciemne, lśniące włosy. Ból skroni wrócił na ułamek sekundy. Li syknął. Jedyne, czego w sobie nie znosił, to stopy.

Odwrócił się. Sięgnął do szafy po jedwabny szlafrok. Wychodząc z garderoby, cyfrowym kodem zablokował jej drzwi.

* * *

— Lipcowe popołudnie nad Wisłą! — zaśmiał się jego asystent, Tung, zgadując hotelowy program od razu, gdy wszedł do salonu. — Nie przeszkadza ci, że nie można wyłączyć brzęczenia owadów? Gdybyś nie był takim tradycjonalistą i nie upierał się na apartament na Krzywym Kole, lecz wynajął jak ja piętro w Marriotcie, mógłbyś sobie włączyć, co zechcesz. — Tung odłożył elegancką skórzaną teczkę i wyjął z niej tablet. — Wiesz, co planuję, gdy wrócę od ciebie? Wieczór w Hongkongu! — Zaśmiał się, ukazując rząd równych, lśniących zębów. — Więc jak? Może popracujemy dzisiaj u mnie?

— Mam inny plan. — Li usiadł w skórzanym fotelu. — Kiedy będzie decyzja w naszej sprawie?

— Najdalej za tydzień. — Tung rozejrzał się po salonie. — Gdzie Yao schował koniak?

— Nie ma koniaku — uśmiechnął się Li. — Jest starka i wiśniówka. I czysta wódka.

— O nie… — jęknął Tung.

— Jesteśmy w Polsce i będziemy pili po polsku.

— Głowa mi na to nie pozwoli. Li, proszę o koniak…

— We Francji już byliśmy. — Pan Li był nieubłagany. — Nalej sobie kieliszek starki. I mów, jakie są rokowania w naszej sprawie.

— Dobre. — Tung upił łyk i mrugnął. — Wódka też! Anna Jagiellonka podjęła decyzję po waszym drugim spotkaniu. Ale chodzi o to, że musi uzyskać poparcie Królewskiej Rady ds. Dynastii, a tam mamy opozycję w osobie arcybiskupa krakowskiego Stanisława.

— Stanisława? — zdziwił się Li. — Jeszcze dzisiaj polecisz do Krakowa.

— Dzisiaj? Chciałem popracować w cieple Wieczoru w Hongkongu… — skrzywił się Tung.

— Mówiłem, że mam inne plany.

— Ale nie mówiłeś, że wobec mnie. — Tung przez chwilę był rozżalony.

— Zawieziesz coś arcybiskupowi. — Pan Li wstał i po chwili przyniósł sporą srebrną skrzynkę. Postawił ją na stole. — Powiesz, że znalazłem to przed przybyciem do Królestwa Polskiego, prowadząc poszukiwania rozrzuconych po świecie szczątków królewskich. I przekazuję w darze archidiecezji krakowskiej. Powinno wystarczyć.

— Co to takiego? — przyjrzał się skrzynce Tung. — Na cygarnicę za duże. Mogę rzucić okiem?

Li skinął głową z uśmiechem.

— Czaszka? — Asystent zamknął wieko równie szybko, jak otworzył.

— Owszem. Króla Bolesława Śmiałego. Bolizlaus Largus. Arcybiskup może z nią zrobić, co zechce. — Pan Li uśmiechnął się elegancko i od niechcenia przeciągnął dwoma palcami po szyi. — Przy okazji spotkasz się z kim trzeba i rozpytasz o domniemanego smoka. Interesuje mnie wszystko. Łuski, pazury…

— Z tego, co mi wiadomo, jeszcze go nawet nie zidentyfikowano, nie mówiąc o pochwyceniu.

— Chcę być pierwszy, rozumiesz, Tung? — Oczy pana Li zalśniły, tak jak za każdym razem, gdy w grę wchodził unikatowy artefakt. — Ale tylko jeżeli okaże się, że to rzeczywiście smok wawelski. Żaden inny mnie nie interesuje. W przypadku zakupu łusek lub pazurów dysponuj środkami zgromadzonymi na koncie A. Gdyby zaś w grę mogło wchodzić smocze jajo, możesz sięgnąć do mego osobistego skarbca, bo żadna cena nie będzie zbyt wygórowana.

— Rozumiem. — Tung dopił starkę i odstawił kieliszek. — Dam znać z Krakowa.

Gdy asystent wyszedł, Li przełączył Lipcowe popołudnie nad Wisłą na Bezksiężycową noc sierpniową. Zniknęło brzęczenie owadów i śpiew ptaków. W apartamencie przy Krzywym Kole zapadł mrok i zapanowała zupełna cisza. Pan Li bezszelestnie podszedł do okna. Z wysokości sto pierwszego piętra spojrzał na deszczową Warszawę, na ledwie połyskującą pod strugami deszczu Wisłę.

— Już kocham to miasto — wyszeptał, a jego oddech utworzył na szybie mgiełkę.

Zaciągnął rolety. W ciemności wyjął z oczu soczewki.

* * *

— Podaj do mnie! Gruby, podaj do mnie! — darł się Andrzej.

— Przyleję ci, a nie podam, półgłówku! — Tomek zręcznie wyminął Andrzeja, zrobił dwa ciężkie susy i oddał rzut za trzy punkty.

— Jest!!! — krzyk kilkunastu gardeł rozsadził salę gimnastyczną Szkoły Paziów i w tej samej chwili gwizdek trenera zakończył mecz.

— Biegiem do szatni! — Trener Boruta zawsze darł się na nich jak sierżant na rekrutów. — Za piętnaście minut w mundurach galowych drugiego stopnia przyjmujemy gościa wizytującego szkołę! Obecność obowiązkowa!

— Panie trenerze… — Tomek z trudem łapał oddech. — Melduję, że nie ma Aleksandra.

— Co? — Boruta wściekle walczył z zamkiem bluzy od dresu.

— Alka nie ma.

— Jak to nie ma? — Trener uniósł brwi.

— Od przedwczoraj. Wieczorem wyszedł z internatu i nie wrócił. — Tomek niepewnie zerknął w stronę biegnących do szatni chłopaków.

Andrzej, mijając go, syknął:

— Gruby kapuś…

— Spójrz mi w oczy — powiedział nauczyciel.

Nałęcz struchlał i spojrzał. Boruta był naprawdę zły.

— Cholera by to wzięła! — warknął.

Od nowego roku to on odpowiadał w Szkole Paziów za musztrę. Brak każdego z chłopców w szeregu widoczny był aż za bardzo, odkąd we wrześniu na zajęciach nie pojawiło się piętnastu uczniów. Sprawą zajęły się media, gdy wyszło na jaw, że chłopcy zaginęli podczas powrotu z obozu żeglarskiego. Wybuchł skandal. Z funkcji rektora szkoły zrezygnować musiał książę Wiśniowiecki, ale to ani o włos nie przybliżyło rozwikłania zagadki zniknięcia paziów. Media spekulowały, że uciekli z powodu nadmiernej dyscypliny obowiązującej w szkole, wśród winnych przewijało się i nazwisko trenera Boruty. Na szczęście ujawniono zapis z monitoringu lekcji i gdy okazało się, że prócz wulgaryzmów żadnej przemocy tam nie było, sprawa nieco przycichła. Chwilowo uwagę opinii publicznej zajęły spekulacje, co królowa odpowie na zagraniczne oferty małżeńskie. Korzystając z medialnej ciszy wokół Szkoły Paziów, nowy rektor prowadził własne śledztwo, policja swoje i dymisjonowany książę Wiśniowiecki kolejne, oczywiście tajne. Cóż z tego, ślad po chłopakach zaginął, a teraz jeszcze to! Alek Tarnowski, szlag by to trafił! Jeden z najlepszych uczniów, miejsce w oficjalnie towarzyszącym królowej korpusie kadetów miał już w zasadzie w garści.

Cholera, międlił w duchu wiadomość trener. Dzisiaj ta uroczystość. Alek jest naszym chorążym. Kim go zastąpię? Podniósł wzrok.

Chłopcy zniknęli w szatni. Przed nim stał tylko gruby, spocony Tomek Nałęcz.

— Zawołaj mi tu Andrzeja Górkę — powiedział Boruta głosem, z którego uleciała wszelka energia. Przestał się szarpać z zamkiem od dresu. Skrzydła jagiellońskiego orła na połach rozpiętej bluzy wyglądały jak przetrącony ptak rozcięty na pół.