Выбрать главу

– Nie powtarzajcie, drodzy państwo, nikomu naszej rozmowy! Nie boję się, lecz chciałbym przebyć w tych okolicach przez dłuższy czas…

Wyszli na dwór, gdzie stał wózek. Furmana nie było.

– Wołodzia, pobiegnij-no do Chalina! Pewno, robotnik wasz, ojcze Wissarjonie, ucztuje z innymi po pogrzebie na „pominkach" [3]) – powiedział pan Uljanow.

Chłopak chciał spełnić rozkaz ojca, gdy wtem na ganek chaty Chalina zaczęli wychodzić chłopi i wieśniaczki. Zamaszyście, po trzykroć czynili na piersiach znak krzyża i, zataczając się i potykając, schodzili ze stopni.

Tuż za ogrodzeniem zaczęli śpiewać niesfornym chórem jakąś skoczną piosenkę.

Furman, pijany i słaniający się, biegł ku swemu wózkowi.

– Honorowy, poczesny pogrzeb wyprawili córce… Ha! Świeć Boże nad duszą raby twojej, Nastasji… – mruczał, gramoląc się na kozioł.

Wózek potoczył się ulicą, podnosząc obłoki kurzu.

Pijany chłop okładał szkapę biczem i wykrzykiwał złym głosem:

– Ja z ciebie, ścierwo, skórę zedrę, gnaty połamię!… Rodzice Wołodzi powrócili do domu.

Chłopak pozostał i patrzył za znikającym na zakręcie drogi, skaczącym na kamieniach i dudniącym okutemi kołami wózkiem małego, bladego popa.

Widział go wyraźnie przed sobą z ręką, groźnie podniesioną nad głową, a obok opasłego ojca Makarego, pieszczącego miękką brodę i srebrny krzyż ze złotym wieńcem, niebieską emalją i drogiemi kamyczkami nad głową Chrystusa Ukrzyżowanego.

– Dwóch duchownych… – myślał. – Jacyż różni i obaj dziwni!… Który z nich lepszy, prawdziwszy, który – gorszy?

Odpowiedzi nie miał znikąd. Czuł się na rozdrożu w gmatwaninie pojęć… Zmrużył czarne oczy i mocno zacisnął usta.

Przypomniał sobie, że miał obejrzeć żebraka, który zanocował u wójta. Otrząsnął się z dręczących go zwątpień i pobiegł do chaty, gdzie znajdował się przybysz. Ujrzał go otoczonego wieśniaczkami i dziećmi, garnącemi się do niego.

Był to „Ksenofont w żelazie", stary chłop, chudy, o czarnej twarzy i męczeńskich, nieprzytomnych oczach. W lecie i zimie chodził boso, w jednej i tej samej dziurawej, wyświechtanej sukmanie. Na wynędzniałym ciele nosił ciężki łańcuch i koszulę z włosia końskiego dla umartwienia. Na piersi miał duży, ciężki obraz Chrystusa w wieńcu cierniowym.

Starzec ani chwili nie milczał. Mówił bez przerwy. Była to mieszanina modlitw, przypowieści, plotek i nowin, zebranych z całej Rosji, którą od wielu lat przebiegał bez celu, gnany żądzą włóczęgostwa.

Opowiadał o klasztorach, relikwjach świętych męczenników, o ich żywotach; o więzieniach, gdzie pędziło rozpaczliwie, beznadziejne życie tysiące chłopów; o buntach; o jakiemś oczekiwanem „białem piśmie", mającem dać wieśniakom ziemię, prawdziwą wolność i szczęście; o cholerze, „rozrzucanej" po wsiach przez lekarzy i nauczycieli; pokazywał talizmany na wszelkie choroby i nieszczęścia: szczyptę Ziemi Świętej, odłamek kości świętej Anny, buteleczkę z wodą ze studni św. Mikołaja Cudotwórcy; śmiejąc się, podśpiewując i dzwoniąc łańcuchami, przepowiadał, że wkrótce przyjdzie Antychryst – wróg Boga i ludzi, że przetrwają 606 dni jego panowania tylko ci, którzy są do ziemi przybici brzemieniem cierpień i niesprawiedliwości, a są nimi chłopi. Im też dane będzie prawo sądzić krzywdzicieli; zawita potem ponownie Chrystus, na tysiąc lat ustanowi byt ludzi od pługa, aby przed końcem świata doznali radości życia ziemskiego.

Śpiewał, krzyczał, modlił się, płakał i śmiał się nieprzytomnie stary żebrak, czarny, jak ziemia.

Przyglądał mu się bacznie mały Włodzimierz. Myśli przeróżne budziły dziwne opowiadania starca.

Przed chatą wójta nagle zajechał z brzękiem dzwoneczków powóz, za którym konno pędziło dwóch policjantów.

Do izby wszedł urzędnik. Przywitał się z wójtem wyniośle i zapytał:

– W twojej wsi mieszka Darja Ugarowa, wdowa po żołnierzu, zabitym na wojnie tureckiej?

– Mieszka… – odparł wylękły chłop, drżącemi rękami nakładając na sukmanę mosiężną blachę z napisem „wójt" – oznakę jego władzy. – Koło Krzywego Wąwozu stoi chata Ugaro-

wej…

– Wskaż mi chatę wdowy! – rozkazał urzędnik i wyszedł z izby.

Poszli, odprowadzani przez tłum wieśniaczek, śpiewającego Ksenofonta i nadbiegających zewsząd chłopów.

Koło małej chaty z dziurawą strzechą ze sczerniałej, zgniłej słomy, z wybitemi szybami, zatkniętemi szmatami brudnemi, doiła krowę niemłoda kobieta; dwie dziewczynki drewnia-nemi widłami wyrzucały gnój z chlewu.

– W imieniu prawa zabieram Darji Ugarowej dom, rolę i całą majętność za niewypłacenie podatków, zaległych od śmierci męża! – oznajmił surowym głosem urzędnik. – Spełnijcie wasze obowiązki!

Skinął na konnych policjantów. Ci wyprowadzili krowę i zaczęli nakładać pieczęcie na dom i chlew.

– Sąsiedzi, dobrodzieje! – wrzasnęła, podnosząc ręce, wieśniaczka. – Poratowanie dajcie, złóżcie się, zapłaćcie! Wiecie sami, jaka nędza w domu! Chłopa niema… przepadł na wojnie… Cóż ja biedna, samotna zrobić mogłam?… Ani pługa, ani robotnika… Sama wychodzę w pole z sochą drewnianą, ciągną ją krowa i moje dziewczyny nieletnie… Gdyby nie krowa -jedyna karmicielka, dawnobyśmy z głodu pomarły… Ratujcie!… Zapłaćcie!

Chłopi pospuszczali głowy i ponuro patrzyli w ziemię. Nikt się nie poruszył, nikt słowa nie wyrzekł.

– No, tak! – rzekł urzędnik. – Darja Ugarowa musi dziś jeszcze opuścić zagrodę. Wójt dopilnuje, aby nie złamała pieczęci do końca sprawy, bo inaczej…

Pogroził pięścią, skinął głową i wsiadł do powozu.

Za nim ruszyli konni policjanci, prowadząc na postronku krowę.

Tłum się nie rozchodził. Stał w milczeniu i słuchał zawodzeń, skarg i szlochu Darji. Szarpała na sobie płócienną koszulę, przepasaną sznurkiem; rwała włosy i krzyczała przeraźliwie, jak zraniony ptak.

Roztrąciwszy tłum, podszedł do niej Ksenofont.

Brzęcząc łańcuchami, ukląkł przed płaczącą, zrozpaczoną wieśniaczką. Przyciskając palce do czoła, ramion i piersi, szeptał modlitwę i patrzał nieprzytomnemi, pałającemi oczami. Wreszcie dotknął czołem ziemi i rzekł uroczyście:

– Raba boża, Darjo! Nie masz-li nikogo, ktoby bronił ciebie i te ukochane przez Chrystusa dziatki? Nie masz-li nikogo, ktoby opiekował się wami?

– Nikogo, ach, nikogo!… Sieroty my samotne, nieszczęśliwe… – odezwała się Darja, wybuchając szlochem; prawie zemdlona, ścięta z nóg rozpaczą bezsilnie oparła się o ścianę chaty.

– W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego, amen! – zawołał żebrak. – Tedy oto ja, niegodny sługa Chrystusa, biorę was ze sobą… Pójdziemy razem na żebractwo, na tułaczkę… w znoju, w mrozie, w słotę, burzę i zamieć śnieżną… od wsi do wsi, od miasta do miasta, od klasztoru do klasztoru… po całem niezmierzonem obliczu Rusi świętej!… Jako ptaki będziemy, co nie orzą, nie sieją, a Bóg plon im zsyła, co w sercach dobrych ludzi wyrasta… Nie rozpaczajcie… nie płaczcie!… Z niebios Chrystus Umęczony i Matka Jego Przeczysta ześle wam pomoc… Zbierajcie się… W drogę daleką, znojną… W imię Chrystusowe… aż dnia, gdy przyjdzie pomstowanie i nagroda dla uciśnionych, we łzach i bólu tonących… W drogę!

Ujął za ręce dziewczynki i poszedł, dzwoniąc żelazem. Dzieci nie opierały się. Szły pokornie, cicho płacząc.

Darja spojrzała za odchodzącemi, ogarnęła zrozpaczonym wzrokiem ubogą chatę, rozwalony chlew, połamany płot podwórka i porzucony skopek z resztkami mleka na dnie.

Krzyknęła przenikliwie, doganiając Ksenofonta, postukującego kosturem, i cicho postępujące przed nim dziewczynki w brudnych koszulach płóciennych, bose, z powichrzonemi włosami lnianemi.

Rozbiegły się baby po izbach i po chwili otoczyły odchodzących na tułaczkę żebraczą, znosząc chleb, jaja, kawały mięsa, drobne miedziaki. Oddawały jałmużnę Ksenofontowi i Darji, szepcąc:

– W imię Boże…

– Chrystus wynagrodzi… – odpowiadał żebrak, chowając datki do worka.

Cała wieś odprowadzała aż do skrzyżowania dróg dawnych sąsiadów, porzucających na zawsze gniazdo rodzinne. Dalej żebracy szli już sami.

вернуться

[3] Pominki – uczta pogrzebalna.