Выбрать главу

Grabowski stuknął się raz jeszcze kieliszkiem z Zarembą, rozpromienił, po czym krążył dalej po auli, przyjmując imieninowe życzenia. Żadne z nich nie sprawiło mu jednak takiej osobliwej przyjemności jak prośba aspiranta. Każdy, kto życzyłby komendantowi rychłego ujęcia jakiegoś przestępcy, naraziłby się na jego gniew, ponieważ w takim życzeniu zawarta byłaby aluzja do nieudolności policyjnych działań. Każdy z podwładnych Grabowskiego zdawał sobie z tego sprawę i unikał jak ognia tematu niedawnych mordów na wróżce i prostytutce. Dziś oprócz komendanta głównego pułkownika Jagrym-Maleszewskiego jedynie Zaremba nawiązał do tej sprawy, lecz nie zdawkowym życzeniem, ale konstruktywną sugestią, ważną propozycją.

Inspektor skończył swój imieninowy obchód, po łyku wódki i zjedzeniu zakąski ukłonił się zebranym i wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków. On sam usiadł w gabinecie, poprosił sekretarkę o niełączenie przez kwadrans żadnych rozmów, chyba że z wojewodą lub arcybiskupem, i zastanowił się głęboko nad słowami Zaremby.

Może kiedy indziej potraktowałby je jako zuchwałość, jako bezczelne pogwałcenie zasady drogi służbowej, które wyrażałoby się w pominięciu bezpośredniego zwierzchnika, czyli Kocowskiego. Może kiedy indziej, ale nie teraz. Znał doskonale stosunki panujące w Urzędzie Śledczym i wiedział, że ścieżka służbowa byłaby w tym wypadku całkiem niedrożna – Kocowski, zaprzysięgły wróg Popielskiego, zablokowałby ją skutecznie. Sam Grabowski cenił wysoko Łyssego, ale ani przez chwilę się nie wahał przed zwolnieniem go po jego karczemnej awanturze ze zwierzchnikiem. Komendant, miłośnik zdecydowanych działań wojskowych, jakie niedawno przedsięwziął, pacyfikując ukraińskie wsie, uznawał prawie za ciężką zbrodnię każdą niesubordynację wobec zwierzchników i o takim przestępcy nie chciał już nigdy słyszeć. Dzisiejszy poranny telefon i delikatne upomnienie ze strony pułkownika Jagrym-Maleszewskiego zachwiało poglądy Grabowskiego na temat hierarchicznych przewinień. Obaliła je zupełnie delikatna sugestia szefa o tym, iż prasa szykuje się do ataku. Grabowski doskonale pamiętał sytuację sprzed kilku lat, gdy w Kowlu udzielił wywiadu „Kresom”. Jego wypowiedź o „bandytyzmie, który leży w charakterze miejscowej ludności”, spreparowana i przeinaczona przez korespondenta, wywołała burzę parlamentarną. Wówczas to Komunistyczna Frakcja Poselska domagała się pociągnięcia go do odpowiedzialności. Ostatecznie „Kresy” zamieściły sprostowanie, lecz nienawiść Grabowskiego do prasy nigdy już nie osłabła.

Podjął decyzję. Zanim zadzwonił telefon z życzeniami imieninowymi od arcybiskupa Twardowskiego, solenizant kazał sekretarce wezwać Popielskiego na szóstą.

Minutę wcześniej wybiła właśnie ta godzina i Popielski siedział teraz przed nim. Ze swą poobijaną gębą i w nowym, świetnie dopasowanym ubraniu sprawiał wrażenie alfonsa lub gangstera z Chicago. Być może kiedyś ta podejrzana aparycja zupełnie by go zdyskredytowała w oczach inspektora. Ale nie dzisiaj. Nie po porannym telefonie komendanta głównego.

– Nie mam zbyt dużo czasu. – Grabowski chciał jeszcze dodać „panie komisarzu”, ale ten tytuł zupełnie nie pasował do poharatanego cywila, który przed nim siedział. – Do rzeczy zatem!

– Mam informacje, które pozwolą ująć Hebraistę. – Popielski wiedział, że to określenie za sprawą Zaremby już funkcjonuje w Urzędzie Śledczym.

– No to niech pan je przekaże inspektorowi Kocowskiemu. – Komendant wstał zza biurka i obciągnął mundur. – Wiem, że już pan z nim współpracuje jako ekspert od języków starożytnych. Jeśli pańskie nowe informacje rzeczywiście ułatwią nam pracę, docenimy ten wspaniały obywatelski gest. Coś jeszcze?

Popielski również wstał.

– Proszę o szansę poprawy. – Spodziewał się zniecierpliwienia szefa. – Chcę się zrehabilitować w oczach zwierzchników i dostać szansę powrotu do policji.

– Dowiedziałem się dzisiaj, że wie pan, jak znaleźć Hebraistę – Grabowski usiadł – i w tej sprawie pana wezwałem. A pan mi tu mówi o jakiejś rehabilitacji. A na ten temat to ja nie mam wcale czasu, mój panie!

– Obie sprawy łączą się ze sobą. – Popielski zaczerpnął tchu. – Informacje prowadzące do zbrodniarza są poufne. Otrzymałem je jako prywatny detektyw, mogę je sam wykorzystać, dojść do mordercy, a policję powiadomić dopiero na ostatnim etapie mojego śledztwa, by potem wspólnie ująć mordercę! A mogę też współpracować z policją od zaraz. Nie wiem, co robić… Gdybym otrzymał od pana pułkownika choć cień nadziei na rehabilitację…

– Wyjść! – ryknął Grabowski. – Na co ty sobie pozwalasz, ty moczymordo!? Mnie szantażować!? A won!

Popielski wstał i wyszedł. Komendant opadł na fotel i uśmiechnął się. Może kiedyś wyrzuciłby na zbity pysk bezwstydnego petenta i definitywnie zapomniałby o jego bezczelnej propozycji. Ale nie dzisiaj. Nie po porannym telefonie pułkownika Jagrym-Maleszewskiego. Już odegrał rolę rozwścieczonego zwierzchnika. Nadszedł czas praktycznych działań. Uniósł słuchawkę.

– Panno Jadziu – powiedział do telefonistki – proszę z domowym telefonem Kocowskiego. Na cito [53]! Ale wcześniej zatrzymać mi na portierni Popielskiego!

Telefon zadzwonił po sekundzie.

– Proszę do mnie – Grabowski odezwał się do Edwarda. – Porozmawia pan za chwilę z inspektorem Kocowskim z mojego aparatu. Ja osobiście będę nadzorował to śledztwo! Tylko proszę szybko na górę, bo mam przyjęcie w „Wiedeńskiej”!

– Wszystkiego najlepszego z okazji imienin – usłyszał komendant zachrypnięty głos Popielskiego. – Zaraz będę!

Po raz pierwszy tego dnia życzenia imieninowe sprawiły Grabowskiemu autentyczną przyjemność.

8

MIMO POWSZEDNIEGO DNIA O WPÓŁ DO ÓSMEJ nie było już w „Louvre” wolnych stolików. Było tak zresztą zawsze od trzech lat, od momentu gdy restauracja uzyskała nowego właściciela, pozbyła się starej nazwy „Renaissance” i uzyskała nową – „paryską”. Popielski znalazł miejsce tylko dzięki kelnerowi, który dobrze pamiętał suty napiwek otrzymany kilka dni wcześniej od łysego pana. Sprytny pracownik wiedział doskonale, że pewien profesor gimnazjalny kończy właśnie kolację przy bocznym stoliku i ma w zwyczaju opuszczać lokal natychmiast po zjedzeniu ostatniego rolmopsa. Posadził zatem Popielskiego przy swoim służbowym stoliku, a za chwilę prowadził go wśród powtórzeń „całuj i rączki” do zwolnionej właśnie przez profesora dyskretnej loży oświetlonej światłem lampki stojącej na środku stołu.

Popielski przyjrzał się w lustrze swemu smokingowi i starannie zawiązanej białej muszce, po czym zlustrował z zadowoleniem otrzymane miejsce i wręczył kelnerowi dwudziesto – groszowe podziękowanie za znalezienie romantycznego kącika, idealnego na randkę z Renatą Sperling.

Na razie jednak musiał się zadowolić towarzystwem Zaremby, który zły i spocony wtoczył się za barierkę loży.

– Panie starszy – Popielski kiwnął na kelnera, który zjawił się błyskawicznie – proszę o karafkę czystej od Baczewskiego i trochę zimnych zakąsek.

– Kiełbaska, jajeczka, jakiś befsztyczek? – zapytał kelner.

– Wszystko, tylko zamiast kiełbaski szynka, ale taka z tłuszczykiem, wie pan, w sam raz do wódeczki. – Popielski przywitał się radośnie z Zarembą. – Napij się, bracie, ja funduję, stary przyjął dziś moją propozycję, niedługo znów będziemy kolegami z pracy – Wiem o tym aż za dobrze – mruknął Zaremba. – Zamiast siedzieć w domu z moją Władzią albo tak jak ty wystroić się w smoking i iść na tańce, od półtorej godziny na rozkaz Kocowskiego werbuję posterunkowych ze wszystkich komisariatów, by sprawdzili twój ślad na Zadwórzańskiej. Nie mógł stary poczekać do jutra? Siedzę sobie w domu, jem kolację, a tu dzwoni Kocowski i wrzeszczy, że wszystko na cito! Od jutra też tam będę chodził!