– A ja razem z tobą. Ale to wszystko dopiero od jutra. A teraz wypijmy toast – rozlał wódkę przyniesioną przez kelnera – za twój dobry humor i za naszą misję na Zadwórzańskiej! Na pohybel Hebraiście!
Wypili. Pachnąca różowa szynka z tłuszczykiem zniknęła w ustach Popielskiego, Zaremba ograniczył się do powąchania chleba.
– No i co? – Edward zapalił papierosa. – Już ruszyli na Zadwórzańską wypytywać o matematyka, który zna hebrajski?
– Takie właśnie dostali rozkazy i ruszyli. – Zaremba rozsiadł się wygodnie. – A ja mogę w końcu wracać do mojej Władzi. Nalej mi jeszcze jednego! Widzę, że masz w „Luwrze” drugi dom. Tak się zresztą wyraziła Lodzia, kiedy się jej zapytałem, gdzie jesteś.
Popielski uczynił, co mu kazano, i spojrzał na zegarek. Wskazówki wskazywały za kwadrans ósma.
– Szukałeś mnie? – zapytał i uniósł stopkę z wódką.
– Tak, szukałem cię.
Wypili i chuchnęli. Jajko w majonezie znalazło się na widelcu Popielskiego. Zaremba tym razem sięgnął po plaster szynki.
– Żeby mi powiedzieć o akcji na Zadwórzańskiej?
– Co ty mnie tak wypytujesz? – Zaremba uśmiechnął się po raz pierwszy tego wieczoru. – Co to, przesłuchanie? Patrzysz co chwila na zegarek, strzelasz pytaniami jak karabin maszynowy… Czy to znaczy „kończ, stary Wilhelmie, katulaj się stąd, bo mam tu małe rendez-vous”, co przypuszcza zresztą Lodzia?
– Rzeczywiście, moje zachowanie wszystko to oznacza z wyjątkiem „katulaj się”. Chcesz, to siedź. Poznasz pewną piękną pannę!
– Zanim ją poznam – Zaremba z niepokojem rozejrzał się dokoła i ściszył głos – opowiem ci, czego się dowiedziałem o niejakim Józefie hrabi Bekierskim.
– Mów. – Popielski zesztywniał.
– Ma on całkiem sporą kartotekę…
– U nas?
– Nie, w Urzędzie Wojewódzkim, w Wydziale Bezpieczeństwa Publicznego. Mój kolega Franiu Pirożek opowiedział, co jest aktach…
– No mów, mów, Wilek!
– Pochodzi z prawosławnej i zrusyfikowanej lubelskiej szlachty – Zaremba mówił wolno i z namaszczeniem, jakby cytował słowa Pirożka. – Po wojnie, w czasie której walczył w armii carskiej, kupił upadający majątek Komornickich w Stratynie. Choć się tytułuje hrabią i zaprasza do siebie arystokratów, zjawiają się u niego tylko goście niższego szczebla towarzyskiego. Otacza się Rosjanami, dawnymi towarzyszami broni. W okolicy krążą legendy o pijatykach, jakie z nimi urządza. Kiedyś zostało złożone na niego doniesienie na posterunku w Rohatynie. Niejaki Wasyl Tereszczenko poskarżył się na niego, że zwabił i zgwałcił jego córkę. Potem skargę wycofał…
– Bo pewnie wielmożny pan hrabia mu zapłacił albo pogroził – powiedział w zamyśleniu Popielski. – On uważa się za średniowiecznego seniora, który korzysta z ius primae noctis [54]…
– Słuchaj dalej. – Zaremba rozglądał się po sali, szukając wzrokiem kobiety, z którą umówił się jego przyjaciel. – Nasz hrabia jest aktywnym działaczem endeckim, antysemitą i fanatycznym rusofilem. Ostatnio jest bardzo aktywny politycznie, chodzą słuchy, że zamierza kandydować do sejmu i szuka porozumienia z kołami ziemiańskimi. To tyle. Więcej grzechów nie pamiętam. Idę do domu przytulić Władzię.
– Dziękuję. – Popielski zapisywał to wszystko w pamięci. – Bardzo ci dziękuję, mój drogi.
– Oj, jakiś ty uprzejmy, jaki grzeczny! Nic szczególnego dla ciebie nie zrobiłem! – Zaremba podniósł się z miejsca i wyciągnął do przyjaciela wielką, miękką dłoń. – Ale tyś taki łagodny pewnie pod wpływem tej panny! A ta nie przychodzi! Nie martw się, brachu. Wystawia cię na próbę. Pewnie sobie myśli „jeśli kocha, to poczeka”!
Renata spóźniła się ponad kwadrans, mimo że z ulicy Lindego do „Louvre” idzie się pięć minut wolnym krokiem.
9
KIEDY UJRZAŁ RENATĘ SPERLING, w jednej chwili wybaczył jej prawie dwudziestominutowe spóźnienie. Wyglądała olśniewająco. Miała na sobie suknię do kolan, u dołu wyciętą w zęby, u góry – w kwadratowy i haftowany dekolt. Między piersiami zwieszał się sznur korali. Kiedy Edward zerwał się na równe nogi, aby się z nią przywitać, pomyślał, że chętnie choć na chwilę stałby się ową błyskotką położoną bezpiecznie wśród miękkich pagórków.
Patrzył na nią nieśmiało i zachowywał się niezgrabnie – jak przerażony uczniak w tingel-tanglu. Już od dawna nie miał do czynienia z kobietą, którą trzeba zdobywać powoli i cierpliwie. Już od dawna nie odczuwał takich nastrojów i oczarowań, których właściwe określenie nie chciało mu nawet przejść przez usta.
Nastrój zakłopotania udzielił się Renacie. Nie mogła się zdecydować na wybór dania, a potem, kiedy już je podano, sprawiała wrażenie, iż jest skonsternowana jego wykwintnym wyglądem. Milczała, niepewnie nadziewała na widelec kawałki pulardy z rożna podanej z kaszą perłową i szparagami i ledwo podnosiła do ust kieliszek wódki, by upić z niego kilka kropel. Edward jadł jarząbki z borówkami i ściśle kontrolował picie alkoholu. To nieustanne odliczanie liczby wypitych kieliszków irytowało go i krępowało.
Mówił głównie on. Jego wywody miały być w założeniu mieszaniną błyskotliwych dowcipów i komplementów. Pierwsze mu zupełnie nie wychodziły. Z drugich w końcu całkiem zrezygnował, ujrzawszy, iż Renata nie jest w najlepszym humorze. Nieopatrznym i zbyt pośpiesznym flirtowaniem mógł ją do siebie zrazić. Pozostawało mu albo zaprosić ją do tańca, albo poprowadzić miłą towarzyską konwersację, która by wzbudziła zaufanie dziewczyny i zupełnie zatarła niemiłe wrażenie po ich przedostatnim spotkaniu. Ponieważ jego umiejętności taneczne były bardziej niż skromne, postanowił chwycić się ostatniego sposobu. – Proszę mi opowiedzieć – uśmiechał się, kręcąc sygnetem wokół palca – co pani robiła przez te wszystkie lata, kiedy się nie widzieliśmy?
– Po maturze wyjechałam do Krakowa, do krewnych. – Widać było, że ten temat rozmowy nie wzbudza specjalnego entuzjazmu młodej kobiety. – I tam ukończyłam kursą handlowe. A potem już tylko pracowałam – to tu, to tam… Jako buchalterka. Ostatnia moja posada była u Bekierskiego…
Na dźwięk tego nazwiska Popielski natychmiast stracił resztki sztucznego dobrego humoru. Nie przychodziło mu do głowy, jaki temat mógłby teraz poruszyć. Milczał zatem ponuro i palił papierosa. Nie wiedział, czym ma zająć ręce, kiedy już skończy palić. Może się napić? Karafka z mrożoną wódką zachęcała, by ją chwycić i przechylić, lecz było to kuszenie szatańskie i mogło grozić utratą kontroli.
– Mogę panią poprosić do tańca? – zapytał w końcu zdesperowany.
– Tak, za chwilę – odpowiedziała. – Tylko przypudruję nosek
Po chwili wróciła z toalety i spojrzała na niego wyczekująco.
Wstał i żwawo ruszył na parkiet z młodą towarzyszką. Na szczęście zagrano walca wiedeńskiego, którego rytm wyczuwał chyba najlepiej.
Podtrzymywał ramieniem lekko odchyloną Renatę i walcując po sali, wracał wspomnieniami do szczęśliwych lat studiów wiedeńskich, kiedy to właśnie w walcu zdobył kobietę swojego życia, Stefanię, której po kilku latach, już we Lwowie, wsunął obrączkę na serdeczny palec. Te dźwięki walca wiedeńskiego szumiały mu w głowie, gdy rok później siedział przy jej łożu śmierci, które było jednocześnie łożem narodzin Rity.
Te myśli towarzyszyły mu i w tańcu, i potem, kiedy znów zasiedli za stołem. I tak Popielski opowiedział Renacie historię swojego życia: mówił o studiach w sercu cesarsko-królewskiego imperium, o grze w szachy i w karty na pieniądze w wiedeńskich kawiarniach, dzięki czemu mógł tam żyć ponad stan, o wojnie i o rosyjskiej niewoli w dalekim Niżnym Nowogrodzie, o fascynacji matematyką i językami starożytnymi. Mówił też o Stefanii, o Leokadii, o której całe miasto plotkowało, że „żyje z nim na wiaderku”, i o ukochanej Ricie, której wspomnienie nieoczekiwanie wywołało u niego łzy, jakby swego dziecka nie widział od lat.