Był pewien, że nie nudzi Renaty swoimi opowieściami biograficznymi. Był również święcie przekonany, że w najmniejszym stopniu nie pomogą mu one zawrócić jej w głowie na tyle, by ją uwieść. Pozbył się zresztą tych pragnień. Snuł swoje historie wyłącznie po to, by unikać owego kłopotliwego milczenia, które zapadało co chwila na początku ich spotkania. Zachowywał spokój właściwy dojrzałym mężczyznom, dla których zyskiem jest już spędzenie wieczoru w towarzystwie młodej, pięknej kobiety i którzy jego ewentualne ukoronowanie w postaci wspólnej nocy uznają za dobry los wygrany na loterii, za ziarno dla ślepej kury.
– Nie wspomniał mi pan o jednym – zauważyła Renata, kiedy w pewnym momencie umilkł. – O swojej pracy w policji. Lubił pan ją?
– Wciąż ją lubię. – Uśmiechnął się. – Od niedawna wykonuję pracę quasi-policyjną. I czuję ją nawet na swym grzbiecie i nosie.
– Przepraszam. – Renata oblała się rumieńcem. – Nie powinnam o tym mówić. To wszystko przeze mnie…
Popielski zdał sobie sprawę, że nigdy jej do siebie nie przekona, jeśli będzie u niej wywoływał poczucie winy. Zganił się w myślach za głupią wypowiedź i gorączkowo zastanawiał się, jak obrócić ostatnie kwestie w żart. Niestety, nie przychodził mu do głowy żaden dowcip, żaden bon mot, żaden kalambur.
– Podobnie jak ja jestem bezsilny wobec pani przeznaczenia – nagle go olśniło – tak i pani jest bezsilna wobec swojego losu i wobec mojego przeznaczenia. Wszyscy jesteśmy bezsilni wobec jakiegokolwiek fatum. Ono zawsze nas pokona. Moje tylko czeka cierpliwie, aż pani skapituluje. – Obszedł stół dokoła i ukłonił się jej, wyciągnąwszy rękę.
– Zatańczmy. – Uśmiechnęła się w zamyśleniu. – I pójdę już!
Następnym tańcem był fokstrot, którego Popielski nie znosił. Mylił co chwila krok, odchylał się komicznie do tyłu, patrząc w pomalowany freskami sufit, i nawet nie spojrzał na swoją partnerkę, aby nie ujrzeć rozbawienia w jej oczach. Kiedy się już skończył ten nieszczęsny taniec, odetchnął z ulgą, odprowadził Renatę do stolika i skinął na kelnera, aby uregulować rachunek.
Po wyjściu z lokalu szli powoli. Obustronne skrępowanie rozpłynęło się w rześkim poburzowym powietrzu. Milczenie nie było już kłopotliwe. Rozgościło się pomiędzy nimi jak łagodna zaduma przyjaciół – kiedy każdy z nich myśli o swoich sprawach i spogląda wokół spokojnym, niewidzącym wzrokiem. Tak i on spoglądał teraz na piękne przeszklone kamienice na Sykstuskiej, a ona pod nogi – by na nierównym chodniku nie uszkodzić pantofelków.
Stanęli przed kamienicą na Lindego. Popielski znów pochylił się nad wiotką dłonią Renaty. Przycisnął usta do gładkiej skóry i drobnych kostek jej ręki.
– Dziękuję za miły wieczór. – Uśmiechnęła się i zaczęła mówić bardzo cicho, z obawą patrząc na ciemne okna kamienicy. – Odpoczęłam od moich codziennych zgryzot. Od mojej współlokatorki, dziewczyny nieprzewidywalnej i trochę samolubnej, od mojej gospodyni, która nieustannie biega do kościoła i wylicza nam zużycie światła… A pan choć trochę wypoczął tego wieczoru od zgryzot?
– Marzę o tym – powiedział dobitnie, patrząc jej przenikliwie w oczy – aby za sprawą pani mieć ich jeszcze więcej. Każdy pani kłopot jest moim kłopotem. Jestem tu po to, aby je usuwać! – Jest pan pyłkiem miotanym przez wiatr mojego losu – powiedziała Renata nieco melodramatycznie, wspięła się na palce, dłoń oparła na jego ramieniu i pocałowała go w policzek.
Popielski stał i patrzył, jak wchodzi do bramy. Nie wiedział, czy policzek go pali od niedawnych ciosów, czy od pocałunku dziewczyny, nie był pewien, czy muzyka, którą słyszy, to złudzenie umysłu podnieconego alkoholem, czy może wszystkie lwowskie anioły śpiewają magnificat.
10
EDWARD POPIELSKI PO POWROCIE DO DOMU wciąż słyszał anielskie pienia. Pocałunkiem w policzek przywitał się ze smutną i milczącą Leokadią, smoking i muszkę zamienił na bonżurkę i fular, po czym zasiadł z papierosem za biurkiem i otworzył jeszcze raz notatki, słowniki, a nawet niemiecką książkę o kwadratach magicznych, którą dzisiaj był wypożyczył krótko przed audiencją u komendanta Grabowskiego z nie najlepiej mu się kojarzącego Zakładu Filologii Klasycznej. Alkohol całkiem już mu wyparował z głowy, podobnie jak upojenie wywołane pocałunkiem Renaty. To ostatnie zdarzenie nie tylko nie pogrążyło go w odmętach słodyczy, wręcz okazało się przemożnym impulsem do działania. Uświadomił sobie nagle, że tylko wytężoną pracą umysłową może rozszyfrować komunikaty Hebraisty, co przywróci mu policyjną, dobrze płatną posadę, a ta z kolei pozwoli mu stanąć na nogi i jeszcze przychylniej do siebie usposobić piękną kobietę, która teraz potrzebuje wsparcia i opieki. Rzucił się tedy do studiowania niemieckiego dzieła. Lwowskie anioły opiewały teraz nie Deum magnificum [55], lecz ąuadratum magicum [56].
Leokadia stała w drzwiach i obserwowała kuzyna pogrążonego w pracy tak intensywnie, że nawet nie zauważył jej wejścia.
– Pukałam, ale chyba nie słyszałeś – powiedziała, kiedy w końcu ją zauważył i odwrócił ku niej nieco poirytowany wzrok. – Nie przyjdziesz do salonu? Układam właśnie pasjansa, ale on nigdy nie wychodzi w samotności.
– To paradoksalny pasjans. – Edward uśmiechnął się do niej. – Wszak to właśnie gra dla samotnych. A ten potrzebuje jakichś fluidów od drugiego człowieka?
– Tak, druga osoba jest niezbędna – potwierdziła Leokadia. – Ja znam dobrze tę grę. No, weź swoją książkę i posiedźmy razem! Wtedy mi ten pasjans wyjdzie.
– Nie mogę, Lodziu. – Jego oczy znów powędrowały w stronę książki, której spis treści właśnie uważnie studiował. – Mam bardzo pilną pracę…
– A co robisz? – Zajrzała mu przez ramię. – To kwadraty magiczne? – zapytała, widząc łaciński kwadrat „Sator Arepo”.
– Tak. – Edward włożył do książki zakładkę i spojrzał uważnie na kuzynkę. – Wiesz coś o tym?
– Wiem dużo zwłaszcza o jednym z nich. – Uśmiechnęła się blado. – Ale powiem ci tylko wtedy, kiedy przyjdziesz do mnie do salonu.
– Przykro mi – Edwarda ogarnęło silne zniecierpliwienie – ale mam pilną pracę i nie mogę ci towarzyszyć.
Leokadia usiadła bezradnie na fotelu koło biurka i lustrowała przez minutę uporządkowany gabinet kuzyna: notatki rozłożone na blacie w postaci wachlarza, fiszki ułożone w równy stosik, dwa kałamarze – jeden z niebieskim, drugi z czerwonym atramentem, książkę leżącą na podpórce, słowniki ustawione od najmniejszego do największego, potężną czterodrzwiową bibliotekę i wiszące nad nią dwa osiemnastowieczne sztychy. Jeden z nich przedstawiał śmierć Sokratesa, drugi – pochodzący z jakiegoś dzieła matematycznego – kulę wpisaną w walec. Spojrzała w nieco zirytowane piwnozielone oczy Edwarda. Wstała, a jej smukła sylwetka przybrała w jego oczach kształt znaku zapytania. Podeszła do zaścielanego dokładnie łóżka i nerwowym ruchem odrzuciła kołdrę. – Wiedziałam, że tak będzie – powiedziała sucho. – Że gdyby podnieść twoją kołdrę, to prześcieradło byłoby tak naciągnięte, że moneta by się od niego odbiła. Wszystko dobrze zorganizowane, wszystko zapięte na ostatni guzik, wszystko napięte jak twoje prześcieradło. – Patrzył na nią ze wzrastającym zdumieniem. – Znam się na kwadratach magicznych – warknęła. – A najbardziej na jednym z nich. To kwadrat liczbowy. Widnieje on na sztychu Durera. Dodaj liczby w każdej kolumnie, dodaj liczby w każdym wierszu i dodaj liczby po przekątnych. Wyjdzie ci zawsze 34. – Popielski szybko zapisał ten wynik na fiszce. – A teraz mam dla ciebie zagadkę – Leokadia złowrogo podniosła głos. – Wiesz, jaki jest tytuł tego obrazu? Sprawdź, a czegoś się o mnie dowiesz, ty egoisto!