Выбрать главу

Rozsadzała go euforia. Grały potężnie triumfalne tuby. Starał się je wytłumić, ponieważ ich dźwięk nie tylko upajał, ale też poniewierał i upokarzał. Zawsze je słyszał przed epileptycznym atakiem. Euforia i epilepsja. Nieodłączne siostry – jedna rozświetla umysł, druga – rzuca w błoto.

Bójko usiadł w kuchni na krześle wskazanym przez Popielskiego. Detektyw przesunął w bok ciężką maszynę do pisania i położył obok niej Biblię. Potem sięgnął do biurka i jeszcze raz przejrzał papiery schowane w gazetach. Widniały na nich matematyczne obliczenia i wzory, które, jak stwierdził, dotyczyły ciągów i teorii liczb.

Kilkanaście minut siedział przy biurku w milczeniu i przerzucał kartki hebrajskiego Starego Testamentu. Strona po stronie. Wiele wyrazów było podkreślonych, na marginesie kłębiły się słupki rachunków, na których literom przypisano liczby. Były to rachunki gematryczne.

Trąby grały i cichły. Popielski uniósł księgę i wytrzepał z niej trzy kartki. Wypisano na nich wyrazy hebrajskie. Jeden pod drugim. Tworzyły kwadraty, których długość boku mogła być liczona w literach. Jeden z kwadratów dotyczył Luby Bajdykowej, inny – Lii Kochówny. A jeszcze inny – Chai Lejbach. Spojrzał na Bójkę z uśmiechem.

– Ja mam alibi – powiedział spokojnie matematyk.

– Podważę każde pańskie alibi. – Popielski zapalił papierosa i spojrzał na kotarę w drzwiach sypialni, która nagle zafalowała od przeciągu.

– Tego alibi pan na pewno nie podważy. Wstyd panu na to nie pozwoli.

Coraz głośniejszy dźwięk natarczywie wibrował Popielskiemu w uszach. Może to rzeczywiście zapowiedź ataku? Kilka dni wcześniej w popadaczkowym śnie w domu Szaniawskiego po tamtej pamiętnej nocy widział to co teraz. Dokładnie to co teraz – on sam siedzi na krześle w pokoju wypełnionym kartkami z wzorami matematycznymi. Przeciąg porusza gwałtownie kotarą wiszącą w drzwiach. Ta faluje coraz szybciej, aż w końcu urywa się i frunie jak perski dywan. Rozlega się huk.

W rzeczywistości cała ta scena rozegrała się teraz prawie tak samo. Ale w wizji za kotarą stał wysoki mężczyzna w meloniku. W tej dziwnej wizji Popielski patrzył na Popielskiego. Teraz, w rzeczywistości, patrzył na Renatę Sperling. Stała w przejściu i otrzepywała skromną sukienkę z grudek gipsu, które pozostały po rozbitym popiersiu Sokratesa.

– Ona jest moim alibi – powiedział Bójko. – Chyba nie wsadzisz swojej ukochanej za współudział.

Zapadła cisza. Umilkły triumfalne trąby.

7

POPIELSKI WSTAŁ I SPOJRZAŁ RENACIE PROSTO W OCZY. Był ciekaw, czy dostrzeże w nich zakłopotanie, niepokój, a może uwodzicielski fałsz, udawaną słodycz. Nic w nich jednak nie ujrzał poza łzami. Opuściła wzrok.

Usiadł z powrotem na krześle. Był spocony, ale nie z powodu upału i gwałtownych ruchów, jakie wykonywał w ciągu ostatnich minut, kiedy wycierał podłogę Bójką i przeszukiwał jego mieszkanie. Pot wysiłku fizycznego i wysokiej temperatury jest ciepły, jego zaś oblewała zimna fala. Cały był skuty lodem.

– Co pan ma na myśli, doktorze Bójko – odwrócił się bokiem do Renaty – mówiąc „alibi” i „współudział”? Współudział w czym niby, mój panie?

Bójko uśmiechał się szeroko. Skóra na jego twarzy i głowie naciągnęła się mocno, a wokół myszki na łysinie pojawiło się różowe zabarwienie.

– Nie zabiłem tych kobiet, lecz przewidziałem ich śmierć. Jest ona zakodowana w kwadratach magicznych, które prawdopodobnie pan rozszyfrował, bo jakże inaczej by pan do mnie trafił? Jest pan matematykiem! Któż inny by cokolwiek wiedział o funkcjach mierzalnych? Ale… do rzeczy. Skoro przewidziałem śmierć tych kobiet, to miałbym nie przewidzieć, że mogę być podejrzanym? Zadbałem zatem o alibi, którego dostarcza mi panna Sperling. Gdyby chciał je pan podważyć, musiałby udowodnić, że panna Sperling kłamie. A gdyby to pan udowodnił, oskarżono by ją o współudział. A pan chyba nie chce, by panna Sperling była ciągana po sądach. Proste wynikanie logiczne, nieprawdaż, mon cher? A ponadto chybaby pan nie chciał, aby pańska kochanka została uznana in publico [65] za popularną panienkę, która chowa się na szafie z obawy przed zdemaskowaniem? – O czym on mówi? – Popielski nie spojrzał nawet na kobietę wciąż stojącą w drzwiach. – Jakież to alibi, panno Sperling?

– Towarzyszyłam nieustannie Leonowi Bójce – wyrecytowała Renata ze wzrokiem wbitym w ziemię – przez cały dzień 10 kwietnia oraz noc z 10 na 11 kwietnia, a także przez cały dzień oraz noc z 30 kwietnia na 1 maja.

Były to daty popełnienia obu zbrodni. Popielski czuł, że jego szczęki są wciąż skute lodem. Zimna fala potu doprowadziła go już do drżenia. Ręce zaczęły mu dygotać, a obcasy butów – wystukiwać na deskach podłogi dziki rytm. Wiedział, że za chwilę Bójko ze złośliwym zadowoleniem zarejestruje jego wzburzenie. Będzie z niego szydził w duchu. Będzie się natrząsał z zazdrosnego i zdradzonego kochanka, któremu on, Bójko, przyprawił rogi.

Popielskiemu przyszedł do głowy tylko jeden sposób, by wybrnąć z honorem. Istniała prosta, radykalna i drastyczna metoda, by pokazać Renacie, kto tu jest jej prawdziwym zdobywcą. Sposób na zaznaczenie zwierzęcej dominacji jednego samca nad drugim. Wystarczyło swój teren zaznaczyć moczem i obryzgać nim rywala.

Podszedł do Bójki, wycelował w jego głowę i spojrzał mu głęboko w oczy.

– Na ziemię!

Kiedy matematyk opadł na podłogę i z niejakim trudem skrzyżował po turecku grube nogi, Popielski wszedł na krzesło, stanął nad rywalem i rozpiął rozporek.

– Zobacz, co ja z nim teraz zrobię – powiedział do Renaty. – Jest moim niewolnikiem, moim psem!

Nie zrobił jednak nic. Zrobiło mu się niedobrze. Sapiąc jak astmatyk, zszedł wolno z krzesła i usiadł na nim. Bójko chichotał, Renata Sperling patrzyła na Popielskiego. Długo, poważnie i bezlitośnie.

– Zakochałam się w panu – mówiła cicho – już przed laty, kiedy byłam gimnazjalistką. Marzyłam o pańskich silnych dłoniach, śniłam o pańskich ustach. Pisałam do pana listy, które później skrycie paliłam. Wymykałam się w nocy z domu, by stać pod pańskimi oknami. Nie potrafiłam pana w sobie rozkochać, nie wiedziałam, jak to się robi. Był pan nieprzystępnym polskim profesorem, a ja sierotą, chudą, nerwową żydowską maturzystką… Samotną w tym przeklętym mieście, poniżaną przez nauczycielki, znienawidzoną przez koleżanki z bursy…

– A teraz to nabrałaś już łóżkowej mądrości, co? – Popielski gorzko się uśmiechnął. – Teraz już wiesz, jak rozkochać w sobie mężczyznę? To nie jest trudne. Kiedy taka lalka jak ty zatrzepoce rzęsami, mężczyźni już po sekundzie marzą tylko o jednym – o tym, by być twoją podwiązką.

– Opowiem coś panu o moich ostatnich tygodniach w Stratynie. – Renata jakby nie słyszała tej uwagi. – Hrabia Bekierski dobijał się godzinami do mojego pokoju. A potem, wiedząc, że patrzę przerażona przez dziurkę od klucza, czynił sobie zadość, kwiczał i strzykał na moje drzwi. Kiedy spotykał mnie na korytarzu, wyciągał natychmiast przyrodzenie i usiłował mi je wcisnąć w dłoń. Tego dnia, kiedy zniknęła jego matka, hrabina Bekierska, zrzucił spodnie, chwycił mnie za włosy i zmusił, bym uklękła. Na takie pohańbienie nie pozwolił jednak kamerdyner Stanisław. Odepchnął hrabiego, a ja uciekłam. Wtedy ruscy bandyci skrępowali Stanisława, a hrabia pociął mu twarz szpicrutą. Tego samego dnia w ścisłej konfidencji zawiózł mnie motocyklem do Rohatyna leśniczy z Pukowa. Do Lwowa dotarłam pociągiem. Tam zamieszkałam u Marianny Stoleckiej na Lindego. Zaprzyjaźniona z nią byłam od czasu, kiedy jeszcze przebywała w Stratynie jako rezydentka i dama do towarzystwa pani hrabiny. We Lwowie odnalazłam pana na uniwersytecie, przyszłam na wykład i błagałam, by pan odnalazł hrabinę. Ale pan odmówił. Po tygodniu postanowiłam wrócić do Stratyna po moje rzeczy. Wiedziałam od Stanisława, z którym często telefonowałam, że nic złego mnie tego dnia nie spotka… U hrabiego odbywał się bowiem dwudniowy mityng polityczny narodowców, na którym on sam miał zostać desygnowany na kandydata na posła na sejm z okręgu lwowskiego. I jak postanowiłam, tak zrobiłam. W drodze do Stratyna spotkałam pana na dworcu w Chodorowie. A potem stało się nad rzeką to, co się stało… Takie były moje dni. Ból i hańba…