Выбрать главу

Wszedł do łazienki, zrzucił na podłogę lekki jedwabny szlafrok i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Złamany nos upodabniał go do boksera. Odwrócił się bokiem do lustra i z zadowoleniem stwierdził, że brzuch stracił swoją wypukłość. Stanął tyłem do swego odbicia, podniósł dłoń z małym lusterkiem i oglądał w nim przez chwilę plecy. Były pokryte sinoróżowymi wypukłymi bliznami, a brzegi ran pozostawionych przez zardzewiałe kolce drutu przypominały osobliwy rdzawy tatuaż. Wszedł do wanny, usiadł na piętach i odkręcił kurek prysznicu.

W przedpokoju zadzwonił telefon, Hanna przerwała śpiew. Popielski zakręcił kran. Usłyszał lekkie pukanie do drzwi.

– To bardzu ważny – szepnęła Hanna do dziurki od klucza. – Dzwoni pan Bajdyk On musi trochi zapaćkany [69]… Ja jemu powiedziała…

– Już wychodzę! – krzyknął. – Niech Hanna odłoży słuchawkę na stolik! Słyszy Hanna? Na stolik, nie na widełki!

Włożył szlafrok i wyszedł do przedpokoju, zostawiając za sobą mokre ślady ku zgrozie Hanny, która patrzyła na wszystko z niedowierzaniem.

– Teeen, jak mu taaam, cholera, teeen Bójko… Zdechł jak pies – Popielski usłyszał bełkotliwy głos Bajdyka. – Nie wieem, jak to się stało…

– Przyznał się do winy?

– Taak, i jedną, i druugą ukatruupił… A pootem gadał, że winni są dzieeennikarze…

Winni czego?

– No jak, kurwa, czego?! – Bajdyk w swym krzyku przestał przeciągać sylaby. – Ich śmierci…

– Wytłumacz to bliżej!

Rozległ się sygnał ciągły. Popielski wcisnął widełki.

– A widzi pan, że to jakiś nachirany [70] łachabunda [71]! – krzyknęła Hanna triumfująco. – Bih mel [72] A pan takich śladów tu mokrych narobił!

„Współudział!” – szepnął jakiś demon w głowie Popielskiego. Dostarczenie mordercy ofiary to współudział. Zagrożony karą wielu lat więzienia. Oparł się o ścianę i zamknął oczy. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Teraz trzeba dostarczyć sądowi innego zabójcę. Trzeba ocalić samego siebie.

Sięgnął po telefon. Połączył się z Bajdykiem i wypowiedział jedną tylko frazę.

– Podwaja pan „generalskie” honorarium.

– Taaak jest, szefuuńciu. Dziesięć tysiaaaczków – odpowiedział inżynier.

– A potem jeszcze więcej. Dużo więcej, rozumiesz? Bardzo dużo kosztuje wywinięcie się od stryczka.

– Ile tyyylko chcesz…

– Będę niedługo. Nie ruszaj się z domu.

Popielski starannie się ogolił i jeszcze staranniej ubrał. Włożył jasnopopielate popelinowe spodnie i beżowe trzewiki z guziczkami. Perłowego krawata nie zaciągał do końca pod kołnierzykiem białej koszuli. Na ramiona narzucił lnianą marynarkę, na głowę – biały włoski kapelusz.

– Dokądże idziesz, że tak się wystroiłeś? – Leokadia minęła go z filiżanką pachnącej kawy i usiadła w salonie. – Jednak zadzwoniła twoja piękna Renatka?

– Jestem umówiony – odparł Edward. – Ale nie z Renatą Sperling… Z kimś o wiele mniej powabnym i nie przywiązującym wielkiej wagi do higieny osobistej. A wcześniej muszę napisać na maszynie pewien list… Wiesz, jak uwielbiam stukanie w klawisze. – Uśmiechnął się.

Leokadia spojrzała uważnie w zawartość swej filiżanki. Była zbyt dystyngowana, by pokazać kuzynowi swe zmieszanie. Znała go od dziecka i wiedziała, że często kłamie, by ją zdenerwować. Wymyśla niestworzone historie, by ją pognębić, a potem śmiać się z tego pognębienia jak z najlepszego dowcipu.

Podniosła na niego wzrok. Jego piwnozielone oczy nie były szydercze, nie były roześmiane. Były takie jak zawsze. Spokojne, nieprzeniknione i zmącone bezsennością. Nagle nabrała pewności, że tym razem kuzyn jej nie okłamał.

Nie myliła się. Popielskiego czekał bardzo pracowity dzień.

11

JÓZEF HRABIA BEKIERSKI GWAŁTOWNIE SIĘ OBUDZIŁ. Zaczerpnął głęboko tchu i wciągnął do płuc rozgrzane powietrze, które trąciło sianem i nawozem. Do stodoły wpadały pasma światła, rozświetlały kłęby wirującego kurzu i zamieniały się w jasne słupy, które zawsze mu się kojarzyły ze strumieniem wysyłanym przez filmowy projektor.

Te filmowe asocjacje skierowały jego myśli w stronę tajemnej kinematografii, która go najbardziej ekscytowała i którą podziwiał w swej piwnicznej salce. Zaciągał tam takie młode, dorodne chłopki jak ta, która teraz głośno chrapie przy jego boku, i kazał im naśladować zachowania rozpustnic na ekranie. Lubił patrzeć na przerażenie w wielkich, cielęcych oczach rusińskich dziewcząt, gdy opierał im ręce na ramionach i zmuszał, by uklękły u jego stóp. Ciskając monety na ich twarze i zalane łzami policzki, starał się zarejestrować ten znamienny moment, gdy przerażenie ustępuje chciwości i udawanemu pożądaniu. Potem dopłacał jeszcze za inne zachowania – takie, których na darmo by szukać w twórczości pornograficznych wytwórni. Najbardziej go podniecały ostatnie chwile – kiedy dziewczęta wychodziły z piwnicy, często kuśtykając i krztusząc się od łez, krwi i śliny. Gdyby je wówczas wezwał z powrotem, natychmiast by wróciły i zrobiły wszystko, czego by zapragnął. Ale to i tak nie rozładowałoby jego pożądania Było ono tak wielkie, że ekstaza mogła nastąpić jedynie wśród śmiertelnych drgawek.

Podniósł się na łokciu. Obnażył krtań i uda dziewczyny. Zacharczała przez sen. Tak, gdyby mu tylko wczoraj wystarczyło odwagi, dziewka leżałaby teraz w ciszy i nie wydawałaby z siebie tych chrapliwych jęków. Fioletowe pręgi na jej szyi, które wykwitły wczoraj pod jego palcami, byłyby teraz pewnie czarne. Tłuste, trzęsące się szynki, w które wczoraj wrzynały się jego naostrzone pilnikiem paznokcie, byłyby teraz lodowate. Pomasował się powoli po kroczu. „Kiedyś nadejdzie ta chwila – myślał – jedna z tych suk rozsiądzie się na mnie wygodnie, a kiedy zacznie skakać i rzęzić, mój rosyjski siepacz jednym cięciem odetnie jej głowę. A ona dalej, jak kura, będzie się rzucała w drgawkach, dostarczając mi zakazanej rozkoszy”.

Naciągnął spodnie i pogardliwym ruchem rzucił banknot pomiędzy rozlane cycki śpiącej kobiety. Zdejmując z koszuli źdźbła, śmiał się w duchu – wyobrażał sobie sytuację, kiedy ta maciora się obudzi, przekręci na bok, a banknot wpadnie w siano. Jak zabawnie będzie wtedy ryła w kopcu, wypinając potężny zad!

Ubrał się i wyszedł ze stodoły tylnymi wrotami, wychodzącymi na pole żyta. Ruszył miedzą w stronę gęstej brzeziny, za którą rozpościerał się piękny widok na pałac. Poranne słońce mocno przygrzewało. Przeciągnął się tak mocno, aż zatrzeszczały mu kości. Był szczęśliwy i przepojony poczuciem władzy. Jego pieniądze zamieniają tych pozornie wolnych chłopów w skretyniałych parobów, a ich żony w mokre lubieżnice. O tak, ma wielką władzę, a będzie miał jeszcze większą!