Выбрать главу

Przy drzwiach peł­nił tego wie­czo­ra służ­bę Unter­schar­füh­rer w bia­łych rę­ka­wicz­kach. Sa­lu­tu­jąc, sier­żant wpu­ścił Herr Schin­dle­ra do domu. W ko­ry­ta­rzu ukra­iń­ski słu­żą­cy Iwan wziął od nie­go płaszcz i ka­pe­lusz. Schin­dler po­kle­pał się po kie­sze­ni na pier­si, by się upew­nić, czy ma pre­zent dla go­spo­da­rza: zło­co­ną pa­pie­ro­śni­cę, ku­pio­ną na czar­nym ryn­ku. Amon miał tak wy­so­kie ubocz­ne do­cho­dy, szcze­gól­nie te w po­sta­ci skon­fi­sko­wa­nej bi­żu­te­rii, że czuł­by się ob­ra­żo­ny czymś, co nie było przy­naj­mniej po­zła­ca­ne, a i to był dla nie­go przy­jem­ny co praw­da, ale tyl­ko dro­biazg.

Przy po­dwój­nych drzwiach pro­wa­dzą­cych do ja­dal­ni gra­li bra­cia Ro­sner – Hen­ryk na skrzyp­cach, Le­opold na akor­de­onie. Na roz­kaz haupt­sturm­füh­re­ra Götha zdję­li nędz­ne odzie­nie, ja­kie w dzień no­si­li w obo­zo­wej ma­lar­ni, gdzie pra­co­wa­li, i wło­ży­li wie­czo­ro­we gar­ni­tu­ry, któ­re prze­cho­wy­wa­li w ba­ra­ku na ta­kie oka­zje. Oskar Schin­dler za­uwa­żył, że choć ko­men­dant po­dzi­wiał grę Ro­sne­rów, to oni ni­g­dy nie gra­li w jego wil­li swo­bod­nie. Zbyt do­brze zna­li Amo­na. Wie­dzie­li, że jest ka­pry­śny i skłon­ny do na­tych­mia­sto­wych eg­ze­ku­cji. Gra­li uważ­nie, ale my­śle­li tyl­ko o tym, czy ich mu­zy­ka nie ścią­gnie na nich na­głe­go gro­mu.

Przy sto­le Götha mia­ło tego wie­czo­ra za­siąść sied­miu męż­czyzn. Oprócz Schin­dle­ra wśród go­ści znaj­do­wa­li się: Ju­lian Szer­ner, szef kra­kow­skiej SS, i Obe­rsturm­ban­n­füh­rer Rolf Czur­da{1}, szef kra­kow­skie­go od­dzia­łu SD, służ­by bez­pie­czeń­stwa, for­ma­cji nie­ży­ją­ce­go już Re­in­har­da Hey­dri­cha. Ucho­dzi­li za go­ści szcze­gól­nie waż­nych, po­nie­waż obóz pod­le­gał ich wła­dzy. Byli oko­ło dzie­sięć lat star­si od Götha, a szef po­li­cji Szer­ner, w oku­la­rach, łysy i nie­co oty­ły, wy­glą­dał na czło­wie­ka w śred­nim wie­ku. Jed­nak bio­rąc pod uwa­gę roz­wią­zły tryb ży­cia jego pod­wład­ne­go, róż­ni­ca wie­ku mię­dzy nimi nie wy­da­wa­ła się tak duża.

Naj­star­szy w tym to­wa­rzy­stwie był Franz Bosch, we­te­ran pierw­szej woj­ny świa­to­wej, kie­row­nik róż­nych obo­zo­wych warsz­ta­tów, le­gal­nych i nie­le­gal­nych. Był on tak­że „do­rad­cą go­spo­dar­czym” Ju­lia­na Scher­ne­ra i pro­wa­dził in­te­re­sy w mie­ście.

Oskar gar­dził Bo­schem i obo­ma sze­fa­mi po­li­cji, Szer­ne­rem i Czur­dą. Nie­mniej jed­nak współ­pra­ca z nimi była nie­odzow­na dla funk­cjo­no­wa­nia fa­bry­ki na Za­bło­ciu – dla­te­go re­gu­lar­nie prze­sy­łał im pre­zen­ty. Je­dy­ny­mi go­ść­mi, z któ­ry­mi łą­czy­ło Oska­ra uczu­cie sym­pa­tii, byli Ju­lius Ma­dritsch, wła­ści­ciel fa­bry­ki mun­du­rów w obo­zie pła­szow­skim, oraz kie­row­nik w tej­że fa­bry­ce, Raj­mund Titsch. Ma­dritsch był o rok młod­szy od Oska­ra i od Götha. Był to czło­wiek przed­się­bior­czy, ale nie bez­względ­ny, i gdy­by go po­pro­sić o wy­ja­śnie­nia w spra­wie do­cho­dów obo­zo­wej fa­bry­ki, do­wo­dził­by, że daje ona za­trud­nie­nie czte­rem ty­siąc­om lu­dzi, a więc tym sa­mym chro­ni ich przed obo­zem śmier­ci. Raj­mund Titsch, czło­wiek po czter­dzie­st­ce, nie­po­zor­ny, za­mknię­ty w so­bie, z tych, co to wcze­śnie wy­cho­dzą z przy­jęć, za­rzą­dzał fa­bry­ką Ma­drit­scha; ko­rzy­sta­jąc ze swe­go sta­no­wi­ska prze­my­cał do niej cię­ża­rów­ki z żyw­no­ścią dla swo­ich więź­niów, ry­zy­ku­jąc w ten spo­sób po­byt w wię­zie­niu na Mon­te­lu­pich, w aresz­cie SS lub w Oświę­ci­miu.

Ta­kie więc gro­no go­ści zbie­ra­ło się zwy­kle w wil­li ko­men­dan­ta Götha.

Czte­ry za­pro­szo­ne ko­bie­ty, z ele­ganc­ko ucze­sa­ny­mi wło­sa­mi, ubra­ne w dro­gie suk­nie, były młod­sze od każ­de­go z męż­czyzn. Były to luk­su­so­we dziw­ki, Niem­ki i Po­lki. Nie­któ­re z nich ba­wi­ły tu już któ­ryś raz z rzę­du. Ich licz­ba stwa­rza­ła dwóm naj­star­szym ran­gą ofi­ce­rom moż­li­wość wy­bo­ru. Nie­miec­ka ko­chan­ka Götha, Ma­jo­la, kie­dy Göth urzą­dzał swo­je uczty, zo­sta­wa­ła w miesz­ka­niu w Kra­ko­wie. Trak­to­wa­ła ko­la­cje Götha jako mę­ską roz­ryw­kę, a więc taką, któ­ra ob­ra­ża­ła­by jej ko­bie­cą, sub­tel­ną na­tu­rę.

Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że obaj sze­fo­wie po­li­cji i ko­men­dant Göth na swój spo­sób lu­bi­li Oska­ra. Poza tym uwa­ża­li jed­nak, że jest w nim coś dziw­ne­go. Przy­pi­sy­wa­li to jego po­cho­dze­niu – Oskar był bo­wiem Niem­cem su­dec­kim. To coś ta­kie­go jak Ar­kan­sas wo­bec Man­hat­ta­nu albo Li­ver­po­ol wo­bec Cam­brid­ge. Do­my­śla­li się jego nie­cał­ko­wi­tej pra­wo­myśl­no­ści, ale osta­tecz­nie li­czy­ło się to, że umoż­li­wiał zdo­by­cie trud­no do­stęp­nych to­wa­rów, że miał moc­ną gło­wę i przy­tę­pio­ne, a cza­sem ru­basz­ne po­czu­cie hu­mo­ru. Wie­dzie­li, że Oskar jest ta­kim czło­wie­kiem, do któ­re­go wszy­scy się uśmie­cha­ją, ale któ­re­mu nie na­le­ży oka­zy­wać zbyt­nie­go uwiel­bie­nia.

Es­es­ma­ni, wi­dząc pod­nie­ce­nie, ja­kie za­pa­no­wa­ło wśród czte­rech za­pro­szo­nych ko­biet, do­my­śli­li się, że przy­szedł Schin­dler. Ci, któ­rzy zna­li Oska­ra, mó­wi­li o jego wiel­kim uro­ku, dzia­ła­ją­cym szcze­gól­nie na ko­bie­ty, u któ­rych miał ni­g­dy nie słab­ną­ce po­wo­dze­nie. Dwaj sze­fo­wie po­li­cji, Czur­da i Szer­ner, spoj­rze­li na nie­go z na­dzie­ją – dzię­ki nie­mu mo­gli li­czyć na więk­szą przy­chyl­ność za­pro­szo­nych ko­biet. Tym­cza­sem do Oska­ra pod­szedł Göth i po­dał mu rękę. Ko­men­dant był tego sa­me­go wzro­stu co Schin­dler i spra­wiał wra­że­nie czło­wie­ka bar­dzo oty­łe­go. Wra­że­nie to za­wdzię­czał swo­jej atle­tycz­nej bu­do­wie i wła­śnie wy­so­kie­mu wzro­sto­wi. Ale twarz – mimo iż Göth pił nie­przy­zwo­ite ilo­ści miej­sco­wej wód­ki – wy­glą­da­ła już nor­mal­nie.

Na­to­miast o wie­le go­rzej wy­glą­dał Bosch, go­spo­dar­czy cza­ro­dziej SS i Pła­szo­wa. Na przy­kład jego nos był cał­ko­wi­cie pur­pu­ro­wy; tlen, któ­ry na­le­żał się ży­łom jego twa­rzy, od lat słu­żył pod­sy­ca­niu błę­kit­ne­go pło­mie­nia spi­ja­ne­go przez Bo­scha al­ko­ho­lu. Schin­dler, ski­nąw­szy mu gło­wą, po­my­ślał, że rów­nież dzi­siaj Bosch na pew­no zło­ży za­mó­wie­nie na ja­kieś to­wa­ry.

– Wi­ta­my na­sze­go prze­my­słow­ca! – za­wo­łał Göth, a na­stęp­nie ofi­cjal­nie przed­sta­wił Oska­ra znaj­du­ją­cym się w po­ko­ju ko­bie­tom. Bra­cia Ro­sner cały czas gra­li; wzrok Hen­ry­ka błą­dził po­mię­dzy stru­na­mi a naj­bar­dziej pu­stym za­kąt­kiem po­ko­ju. Le­opold zaś uśmie­chał się do kla­wi­szy akor­de­onu. W po­wie­trzu uno­si­ły się dźwię­ki, któ­re Strauss za­pi­sał na pię­cio­li­nii ku ucie­sze lep­sze­go to­wa­rzy­stwa.