Выбрать главу

Amon Göth nie tyl­ko nie prze­mil­czał sta­nu dziew­czy­ny, ale ob­ró­cił w jej stro­nę krze­sło, przy­wo­łał ją ręką i po­ka­zał ze­bra­ne­mu to­wa­rzy­stwu. Schin­dler nie był w tym domu przez sześć ostat­nich ty­go­dni, ale wie­dział, że sto­sun­ki mię­dzy Göthem a dziew­czy­ną na­bra­ły ta­kie­go wła­śnie, szcze­gól­ne­go cha­rak­te­ru. Wśród przy­ja­ciół Göth uży­wał jej jako przed­mio­tu kon­wer­sa­cji. Ukry­wał ją do­pie­ro wte­dy, gdy zjeż­dża­li do nie­go wy­żsi ofi­ce­ro­wie spo­za Kra­ko­wa.

– Pa­nie i pa­no­wie – za­wo­łał imi­tu­jąc ton ka­ba­re­to­we­go kon­fe­ran­sje­ra – przed­sta­wiam Lenę. Po pię­ciu mie­sią­cach ra­dzi so­bie cał­kiem do­brze w kwe­stiach kuch­ni i ma­nier.

– Są­dząc po jej twa­rzy – za­uwa­ży­ła wy­so­ka to­wa­rzysz­ka Szer­ne­ra – mia­ła zde­rze­nie z kre­den­sem.

– I może się to suce przy­tra­fić jesz­cze raz – we­so­ło za­re­cho­tał Göth. – Praw­da, Leno?

– Krót­ko trzy­ma ko­bie­ty – stwier­dził z za­do­wo­le­niem szef SS, pusz­cza­jąc oko do swej wy­so­kiej są­siad­ki. Szer­ner nie miał może złych in­ten­cji, po­nie­waż nie mó­wił o Ży­dów­kach, tyl­ko o ko­bie­tach w ogó­le. Na­to­miast Göth, jak tyl­ko przy­po­mi­nał so­bie, że Lena jest Ży­dów­ką, za­czy­nał ją bić – albo jesz­cze przy go­ściach, albo póź­niej, po ich wyj­ściu. Scher­ner, jako prze­ło­żo­ny Götha, mógł za­bro­nić ko­men­dan­to­wi bi­cia dziew­czy­ny; nie ro­bił tego, bo było to w złym sty­lu, mo­gło­by po­psuć przy­ja­ciel­ską at­mos­fe­rę przy­jęć w wil­li Götha. Szer­ner nie przy­cho­dził tu jako prze­ło­żo­ny, ale jako przy­ja­ciel, to­wa­rzysz, bie­siad­nik, sma­kosz ko­biet. Amon miał swo­je wady, ale nikt nie po­tra­fił roz­krę­cić przy­ję­cia tak jak on.

Przy­szła ko­lej na śle­dzia w ma­jo­ne­zie, a po­tem na go­lon­kę, pysz­nie przy­rzą­dzo­ną przez Lenę. Do mię­sa pili cięż­kie wę­gier­skie czer­wo­ne wino; bra­cia Ro­sner prze­sta­wi­li się na ogni­stą wę­gier­ską mu­zy­kę, wszy­scy ofi­ce­ro­wie zdję­li blu­zy mun­du­ro­we i at­mos­fe­ra w ja­dal­ni zro­bi­ła się swo­bod­niej­sza. Za­czę­to plot­ko­wać o kon­trak­tach wo­jen­nych Ma­drit­scha, pro­du­cen­ta mun­du­rów, py­ta­no o jego za­kład w Tar­no­wie, o to, czy ma ta­kie samo szczę­ście do kon­trak­tów In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia jak fa­bry­ka w Pła­szo­wie… Tym­cza­sem sam Ma­dritsch za­czął roz­ma­wiać ze swo­im chu­dym, asce­tycz­nym kie­row­ni­kiem Tit­schem, a Göth sie­dział za­my­ślo­ny jak czło­wiek, któ­ry w środ­ku przy­ję­cia przy­po­mi­na so­bie ja­kąś drob­ną spra­wę, wcze­śniej nie za­ła­twio­ną i te­raz wzy­wa­ją­cą go z ciem­no­ści ga­bi­ne­tu.

Ko­bie­ty wy­glą­da­ły na znu­dzo­ne. Drob­na Po­lka o błysz­czą­cych war­gach, może dwu­dzie­sto-, ale ra­czej osiem­na­sto­let­nia, po­ło­ży­ła dłoń na ręce Schin­dle­ra.

– Pan nie jest żoł­nie­rzem? – za­py­ta­ła ci­cho. – W mun­du­rze wy­glą­dał­by pan bar­dzo szy­kow­nie.

Wszy­scy za­chi­cho­ta­li, Ma­dritsch rów­nież. Schin­dler w 1940 roku przez krót­ki czas no­sił mun­dur, do­pó­ki go nie zwol­nio­no z uwa­gi na jego ta­len­ty kie­row­ni­cze, tak nie­zbęd­ne dla wy­sił­ku wo­jen­ne­go. Zresz­tą był czło­wie­kiem tak bar­dzo wpły­wo­wym, że We­hr­macht ni­g­dy mu nie za­gro­ził. Ma­dritsch za­śmiał się po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Sły­sze­li­ście? – za­py­tał sie­dzą­cy przy sto­le obe­rfüh­rer. – Na­sza pa­nien­ka już wi­dzi na­sze­go prze­my­słow­ca jako żoł­nie­rza. Sze­re­go­wy Schin­dler, co? Je­dzą­cy gdzieś w Char­ko­wie z me­naż­ki wła­snej pro­duk­cji, z ko­cem na ra­mio­nach…

W ze­sta­wie­niu z ele­gan­cją Schin­dle­ra był to ob­raz tak dziw­ny, że sam Schin­dler się ro­ze­śmiał.

– Coś ta­kie­go spo­tka­ło… – za­czął Bosch, pró­bu­jąc strze­lić pal­ca­mi – no, jak się na­zy­wa ten w War­sza­wie?

– To­eb­bens – pod­po­wie­dział Göth, któ­ry na­gle się oży­wił. – Coś ta­kie­go spo­tka­ło To­eb­ben­sa. Albo pra­wie spo­tka­ło.

– Tak, tak, nie­wie­le bra­ko­wa­ło – ode­zwał się szef SD, Czur­da.

To­eb­bens był prze­my­słow­cem w War­sza­wie. Więk­szym niż Schin­dler, więk­szym niż Ma­dritsch. Gru­ba ryba.

– He­ini – po­wie­dział Czur­da (He­ini, czy­li Him­m­ler) – przy­je­chał do War­sza­wy i po­wie­dział do przed­sta­wi­cie­la In­spek­to­ra­tu: „Wy­wa­lić tych ku­rew­skich Ży­dów z fa­bry­ki To­eb­ben­sa, a jego sa­me­go wziąć do woj­ska i wy­słać na front. Na front! A księ­gi spraw­dzić pod mi­kro­sko­pem!” Ale To­eb­bens był pu­pi­lem In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia, bo w za­mian za przy­dzie­la­ne mu wo­jen­ne kon­trak­ty hoj­nie ob­da­ro­wy­wał urzęd­ni­ków. Nic więc dziw­ne­go, że pro­te­sty tego urzę­du zdo­ła­ły go wy­ra­to­wać.

Po­wie­dziaw­szy to, Czur­da po­chy­lił się nad ta­le­rzem i pu­ścił do Schin­dle­ra oko.

– W Kra­ko­wie do tego ni­g­dy nie doj­dzie, Oskar – po­wie­dział. – Zbyt pana wszy­scy ko­cha­my.

Chcąc po­twier­dzić sło­wa Czur­dy, Amon Göth wstał, co praw­da z pew­nym wy­sił­kiem, i za­nu­cił prze­wod­ni mo­tyw z Ma­da­me But­ter­fly, do któ­re­go bra­cia Ro­sne­ro­wie przy­kła­da­li się rze­tel­niej niż ro­bot­ni­cy za­gro­żo­nej fa­bry­ki w get­cie do swo­jej pra­cy.

W tym cza­sie Pfef­fer­berg i słu­żą­cy Li­siek byli na gó­rze, w ła­zien­ce Götha, i szo­ro­wa­li gru­bą li­nię osa­du na wan­nie szma­tą na­są­czo­ną roz­pusz­czal­ni­kiem. Sły­sze­li mu­zy­kę Ro­sne­rów, roz­mo­wy i wy­bu­chy śmie­chu.

Na dole na­de­szła pora na kawę. Po­si­nia­czo­na Lena za­nio­sła go­ściom tacę i nie za­cze­pio­na wy­co­fa­ła się do kuch­ni.

Ma­dritsch i Titsch szyb­ko wy­pi­li kawę i za­czę­li zbie­rać się do wyj­ścia. Rów­nież Schin­dler od­su­nął krze­sło i chciał wstać od sto­łu. Mała Po­lka po­ło­ży­ła dłoń na jego ręce, ale dla Schin­dle­ra dom Götha nie był wła­ści­wym miej­scem do za­ba­wy z ko­bie­ta­mi. W Göth­haus wszyst­ko było wol­no, ale on sam za dużo wie­dział o za­cho­wa­niu się SS w Pol­sce i świa­do­mość ta sta­wia­ła w od­ra­ża­ją­cym świe­tle każ­de wy­po­wie­dzia­ne tu sło­wo, każ­dy wy­pi­ty kie­li­szek, a cóż do­pie­ro pro­po­zy­cję sek­su­al­ną. Na­wet gdy­by Schin­dler po­szedł z tą dziew­czy­ną na górę, nie mógł­by za­po­mnieć, że Bosch, Szer­ner i Göth są współ­to­wa­rzy­sza­mi w jego roz­ko­szy, że – na scho­dach czy w ła­zien­ce – ro­bią do­kład­nie to samo co on. Schin­dler wo­lał­by zo­stać księ­dzem niż prze­spać się z ko­bie­tą w domu Götha.