Выбрать главу

Przez ra­mię dziew­czy­ny roz­ma­wiał z Scher­ne­rem, mó­wi­li o wia­do­mo­ściach z fron­tu, o pol­skich ban­dy­tach, o tym, że nad­cho­dzą­ca zima może być bar­dzo su­ro­wa. W ten spo­sób da­wał dziew­czy­nie do zro­zu­mie­nia, że Szer­ner jest jego przy­ja­cie­lem i że on, Schin­dler, nie może od­bie­rać jej przy­ja­cie­lo­wi. Ale że­gna­jąc się po­ca­ło­wał ją w rękę. Wi­dział, jak Göth, bez ma­ry­nar­ki, idzie przez drzwi ja­dal­ni w kie­run­ku scho­dów, pod­trzy­my­wa­ny przez dziew­czy­nę, któ­ra sie­dzia­ła przy sto­le obok nie­go. Oskar prze­pro­sił po­zo­sta­łych i do­go­nił ko­men­dan­ta. Wy­cią­gnął rękę i po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu Götha. Oczy ko­men­dan­ta usil­nie pró­bo­wa­ły się zo­gni­sko­wać na go­ściu.

– O – wy­beł­ko­tał Göth – idziesz już, Oskar?

– Mu­szę być w domu – wy­tłu­ma­czył się Oskar. W domu cze­ka­ła In­grid, jego nie­miec­ka ko­chan­ka.

– Cho­ler­ny z cie­bie ogier – po­wie­dział Göth.

– Ale nie tak do­bry jak ty – od­parł Schin­dler.

– Rze­czy­wi­ście, masz ra­cję. Ja to już je­stem olim­pij­czy­kiem. Idzie­my… do­kąd idzie­my? – Zwró­cił gło­wę w kie­run­ku dziew­czy­ny, ale sam so­bie od­po­wie­dział na py­ta­nie. – Idzie­my do kuch­ni zo­ba­czyć, czy Lena do­brze sprzą­ta.

– Nie – za­prze­czy­ła dziew­czy­na ze śmie­chem. – Tam nie idzie­my.

Po­kie­ro­wa­ła nim w stro­nę scho­dów. To był przy­zwo­ity gest z jej stro­ny, prze­jaw ko­bie­cej so­li­dar­no­ści z chu­dą, po­tur­bo­wa­ną słu­żą­cą.

Oskar Schin­dler pa­trzył, jak zwa­li­sty ofi­cer i szczu­pła, pod­trzy­mu­ją­ca go dziew­czy­na wal­czą ze scho­da­mi. Göth wy­glą­dał tak, jak­by miał spać przy­naj­mniej do po­łu­dnia na­stęp­ne­go dnia, ale Oskar na tyle znał jego zdro­wie i od­por­ność, że wie­dział, iż tak nie bę­dzie. Amon mógł wstać już o trze­ciej rano i za­siąść do pi­sa­nia li­stu do miesz­ka­ją­ce­go w Wied­niu ojca. A o siód­mej, za­le­d­wie po go­dzi­nie snu, mógł już być na bal­ko­nie z ka­ra­bi­nem w ręku, go­to­wy za­strze­lić każ­de­go opie­sza­łe­go więź­nia.

Kie­dy ko­bie­ta i Göth do­tar­li do pół­pię­tra, Schin­dler po­wo­li skie­ro­wał się przez hall na tył domu.

Pfef­fer­berg i Li­siek nie spo­dzie­wa­li się, że Göth wró­ci tak szyb­ko. Zo­ba­czy­li go, kie­dy był już w sy­pial­ni i mru­czał coś do dziew­czy­ny, któ­rą przy­pro­wa­dził. Pfef­fer­berg i Li­siek ci­cho po­zbie­ra­li swo­je na­rzę­dzia, prze­śli­znę­li się przez sy­pial­nię i pró­bo­wa­li uciec bocz­ny­mi drzwia­mi. Göth wi­dząc ich uciecz­kę po­bladł, po­nie­waż wy­da­ło mu się, że ci dwaj mogą być za­ma­chow­ca­mi. Kie­dy jed­nak Li­siek po­stą­pił na­przód i drżąc za­czął skła­dać mel­du­nek, ko­men­dant zro­zu­miał, że to tyl­ko więź­nio­wie.

– Herr Kom­man­dant – za­czął Li­siek, cięż­ko dy­sząc ze stra­chu – mel­du­ję, że na pań­skiej wan­nie znaj­do­wał się osad…

– Aha – rzekł Amon. – I we­zwa­łeś eks­per­ta?

Przy­wo­łał chłop­ca ski­nie­niem ręki.

– Po­dejdź tu, ko­cha­ny – po­wie­dział.

Li­siek zro­bił krok do przo­du i wte­dy spadł na nie­go cios tak moc­ny, że Li­siek ru­nął i z roz­pę­du wje­chał pod łóż­ko. Amon po­no­wił za­pro­sze­nie – wi­docz­nie chciał za­ba­wić to­wa­rzy­szą­cą mu dziew­czy­nę ob­raz­kiem czu­łej roz­mo­wy z więź­niem. Li­siek pod­niósł się i po­drep­tał w stro­nę ko­men­dan­ta, po to, by znów upaść od cięż­kie­go cio­su. Gdy Li­siek zbie­rał się z pod­ło­gi po raz pierw­szy, Pfef­fer­berg, do­świad­czo­ny wię­zień, przy­go­to­wy­wał się już na naj­gor­sze – był prze­ko­na­ny, że obaj po­ma­sze­ru­ją za­raz do ogro­du, gdzie Iwan ich za­strze­li. Tym­cza­sem ko­men­dant roz­wście­czo­nym gło­sem ka­zał im je­dy­nie wyjść, co też nie­zwłocz­nie uczy­ni­li.

Gdy w kil­ka dni póź­niej Pfef­fer­berg usły­szał, że Göth za­strze­lił Liś­ka, są­dził, że sta­ło się to w wy­ni­ku in­cy­den­tu z ła­zien­ką. Po­wód był jed­nak­że zu­peł­nie inny: Li­siek za­przągł ko­nia do brycz­ki Bo­scha, nie za­py­taw­szy wcze­śniej ko­men­dan­ta o po­zwo­le­nie.

Słu­żą­ca He­le­na Hirsch (Göth przez le­ni­stwo na­zy­wał ją Leną) pod­nio­sła oczy i uj­rza­ła w drzwiach kuch­ni jed­ne­go z go­ści. Odło­ży­ła mi­skę z reszt­ka­mi mię­sa, któ­rą trzy­ma­ła w rę­kach, i w mgnie­niu oka sta­nę­ła na bacz­ność.

– Herr… – po­pa­trzy­ła na jego smo­king, szu­ka­jąc wła­ści­we­go ty­tu­łu. – Herr Di­rek­tor, wła­śnie od­kła­dam od­pad­ki dla psów Herr Kom­man­dan­ta.

– Ależ Fräu­le­in Hirsch – po­wie­dział Schin­dler – pro­szę się nie mel­do­wać.

Ob­szedł stół. Mimo że nie wy­glą­da­ło na to, aby Schin­dler chciał się do niej do­bie­rać, He­le­na jed­nak prze­stra­szy­ła się. Co praw­da Amon bił ją z przy­jem­no­ścią, ale jej ży­dow­skie po­cho­dze­nie za­wsze chro­ni­ło ją przed otwar­tą sek­su­al­ną na­pa­ścią. Nie­ste­ty nie wszy­scy Niem­cy byli tak wy­bred­ni w spra­wach ra­so­wych jak Amon.

Jed­nak głos tego, któ­ry się do niej zbli­żał, brzmiał zwy­czaj­nie, jak pod­czas to­wa­rzy­skiej roz­mo­wy. Nie była przy­zwy­cza­jo­na do ta­kie­go tonu, na­wet z ust ofi­ce­rów i pod­ofi­ce­rów SS, któ­rzy przy­cho­dzi­li do kuch­ni na­rze­kać na Amo­na.

– Pani mnie nie zna? – za­py­tał jak gwiaz­dor fil­mo­wy, któ­re­go nie od razu roz­po­zna­no. – Na­zy­wam się Schin­dler.

Skło­ni­ła gło­wę.

– Herr Di­rek­tor – po­wie­dzia­ła. – Oczy­wi­ście, że sły­sza­łam. Był pan tu już, pa­mię­tam.

Ob­jął ją ra­mie­niem. Wy­raź­nie od­czuł skurcz jej cia­ła, gdy war­ga­mi do­tknął jej po­licz­ka.

– Pro­szę mnie źle nie zro­zu­mieć – szep­nął. – Ca­łu­ję pa­nią, bo mi pani żal.

Nie mo­gła opa­no­wać łez. Herr Di­rek­tor Schin­dler cmok­nął ją w czo­ło, moc­no i gło­śno, tak jak to ro­bią przy po­że­gna­niach na dwor­cach Po­la­cy. Za­uwa­ży­ła, że i on za­czął pła­kać.

– Ten po­ca­łu­nek przy­no­szę pani od… – za­ma­chał ręką, co mia­ło ozna­czać, że ma na my­śli lu­dzi śpią­cych na pię­tro­wych łóż­kach albo kry­ją­cych się w la­sach, lu­dzi, dla któ­rych przez przyj­mo­wa­nie na sie­bie cio­sów haupt­sturm­füh­re­ra Götha była czymś w ro­dza­ju bu­fo­ru.

Schin­dler pu­ścił ją i się­gnął do bocz­nej kie­sze­ni smo­kin­ga, skąd wy­jął duży ba­ton. W swej isto­cie tak­że i ten sma­ko­łyk spra­wiał wra­że­nie przed­wo­jen­ne­go.

– Pro­szę to gdzieś scho­wać – po­ra­dził.

– Do­sta­ję tu dużo je­dze­nia – od­rze­kła, jak­by za­pew­nie­nie go, że nie gło­du­je, było spra­wą ho­no­ru. Żyw­ność była rze­czy­wi­ście naj­mniej­szym z jej zmar­twień. Wie­dzia­ła, że nie opu­ści domu Amo­na żywa, ale wie­dzia­ła też, że nie umrze z po­wo­du bra­ku po­ży­wie­nia.

– Je­śli nie chce pani tego zjeść, niech pani prze­han­dlu­je – za­pro­po­no­wał Schin­dler. – A może by pani tro­chę o sie­bie za­dba­ła?

Cof­nął się nie­co i przyj­rzał się jej uważ­nie.

– Iza­ak Stern mó­wił mi o pani – po­wie­dział.

– Herr Schin­dler – wy­szep­ta­ła dziew­czy­na. Spu­ści­ła gło­wę i przez parę se­kund ci­cho pła­ka­ła. – Herr Schin­dler, on lubi mnie bić przy tych ko­bie­tach. Pierw­sze­go dnia, gdy tu przy­szłam, zbił mnie, bo wy­rzu­ci­łam ko­ści z obia­du. O pół­no­cy zszedł do piw­ni­cy i za­py­tał mnie, gdzie one są. Ro­zu­mie pan, mia­ły być dla jego psów. To było pierw­sze bi­cie… Spy­ta­łam wte­dy… nie wiem, dla­cze­go, te­raz już ni­g­dy tego nie zro­bię… „Za co mnie pan bije?” Od­po­wie­dział: „W tej chwi­li biję cię za to, że za­py­ta­łaś, za co cię biję”.