Выбрать главу

Gordon po raz pierwszy odzyskał świadomość na tyle, by móc o to zapytać.

— Myślę, że tak. Twoje ostrzeżenie spierdoliło sukinsynom cały plan. Dało nam szansę na stawienie poważnego oporu. Jestem pewien, że załatwiliśmy paru, nim nas zalali — oczy Johnny’ego zalśniły. Wydawało się, że podziw chłopca wzrósł jeszcze. Gordon odwrócił wzrok. Nie chciał pochwał za swe zachowanie tamtej nocy.

— Jestem prawie pewien, że zabiłem skurwiela, który rozbił moją gitarę. Następny…

— A co z Philem Bokuto? — przerwał mu Gordon.

Johnny potrząsnął głową.

— Nie wiem, Gordon. Nie zauważyłem żadnych czarnych uszu ani… innych rzeczy… wśród “trofeów” zebranych przez te gnidy. Może mu się udało.

Gordon, oparty o listwy, z których zbudowano budę, osunął się w dół. Odgłos wartkiego nurtu, huk, który towarzyszył im przez całą noc, dobiegał zza ściany. Odwrócił się i wyjrzał na zewnątrz przez szczeliny między nie heblowanymi deskami.

W odległości około dwudziestu stóp znajdowała się krawędź urwiska. Za nim, przez postrzępione kosmyki unoszącej się w powietrzu mgły, dostrzegł porośniętą gęstym lasem ścianę kanionu przeciętą wąską, bystrą rzeką.

Wydawało się, że Johnny czyta w jego myślach. Po raz pierwszy głos młodzieńca brzmiał cicho i poważnie.

— Tak jest, Gordon. Jesteśmy w samym sercu. Tam na dole płynie ta dziwka. Cholerna Rogue.

11

W następnym tygodniu mgła i lodowata mżawka ponownie przerodziły się w opady śniegu. Dzięki jedzeniu i odpoczynkowi obaj więźniowie odzyskiwali powoli siły. Za towarzystwo mieli tylko siebie nawzajem. Ani strażnicy, ani współwięźniowie nie odzywali się do nich inaczej niż monosylabami.

Mimo to nie było im trudno dowiedzieć się czegoś o życiu w królestwie holnistów. Posiłki przynosili im milczący, trzęsący się ze strachu słudzy z pobliskiej, złożonej z szop osady. Jedynymi widzianymi przez nich postaciami, które nie wyglądały na wymizerowane — nie licząc noszących kolczyki samych surwiwalistów — były kobiety dostarczające holnistom przyjemności.

Ale nawet one za dnia pracowały: nosiły wodę z lodowatego strumienia, szczotkowały dobrze odżywione konie z holnistowskiej stajni.

Wydawało się, że wszystko toczy się ustalonym trybem, całkiem jakby ten sposób życia był już dobrze ugruntowany. Mimo to Gordon wyrobił w sobie przekonanie, że w tej neofeudalnej społeczności cały czas coś się zmienia.

Przygotowują się do wielkiej wędrówki — powiedział Johnny’emu, gdy pewnego popołudnia obserwowali przybycie karawany.

Do Agness ciężkim krokiem przywlekli się nowi wystraszeni poddani. Przyciągnęli ze sobą wozy i rozbili obozowisko w coraz bardziej zatłoczonej wiosce. Było oczywiste, że mała dolina nie zdoła na dłuższą metę pomieścić tak licznego ludzkiego zbiorowiska.

— Wyznaczyli tę wioskę na miejsce zbiórki.

— Te tłumy mogłyby ułatwić nam zadanie, gdyby udało nam się stąd wyrwać — rzucił Johnny od niechcenia.

Gordon mruknął coś niewyraźnie. Nie liczył zbytnio na pomoc znajdujących się na zewnątrz niewolników. Zabito już w nich wszelką chęć oporu, a poza tym mieli pod dostatkiem własnych problemów.

Pewnego dnia, po południowym posiłku, Gordonowi i Johnny’emu kazano wyjść z szopy i rozebrać się do naga. Dwie obdarte, milczące kobiety podeszły wziąć ich ubrania. Gdy przybysze z północy byli odwróceni plecami, wylano na nich wiadra zimnej wody z rzeki. Gordon i Johnny wciągnęli głośno powietrze i otrząsnęli się. Strażnicy ryknęli śmiechem, lecz kobiety nawet nie zamrugały powiekami i oddaliły się ze spuszczonymi głowami.

Holniści — ubrani w zielono-czarne stroje maskujące, ze złotymi pierścieniami w uszach — ćwiczyli leniwie walkę na noże, zataczając ukrytymi w dłoniach ostrzami szybkie łuki.

Dwaj więźniowie owinęli się ciasno w poplamione koce i usiedli obok małego ogniska, starając się zachować ciepło.

Wieczorem oddano im ich ubrania, wyprane i połatane. Tym razem jedna z kobiet podniosła na chwilę wzrok, dając Gordonowi szansę ujrzenia swej twarzy. Mogła mieć ze dwadzieścia lat, choć jej otoczone bruzdami oczy wyglądały znacznie starzej. W brązowych włosach widać było pasemka siwizny. Zerknęła na Gordona tylko przelotnie, kiedy się ubierał. Gdy jednak odważył się uśmiechnąć, odwróciła się szybko i uciekła, nie oglądając się za siebie.

O zachodzie słońca dostali do jedzenia coś lepszego niż codzienna kwaśna kasza. Wśród prażonej kukurydzy znajdowały się kawałki czegoś, co przypominało dziczyznę. Być może była to konina.

Johnny rzucił wyzwanie losowi, prosząc o repetę. Pozostali więźniowie zamrugali ze zdumienia powiekami i wcisnęli się jeszcze głębiej w swe kąty. Jeden z milczących strażników warknął i zabrał talerze. Ku zdziwieniu jeńców wrócił jednak, niosąc dodatkowe porcje dla nich obu.

Gdy zapadła już całkowita ciemność, pojawiło się trzech holnistowskich wojowników w oklapłych beretach, którzy maszerowali za przygarbionym sługą niosącym pochodnię.

— Wstawać! — rozkazał dowódca. — Generał chce się z wami zobaczyć.

Gordon popatrzył na Johnny’ego, który prezentował się dumnie w swym mundurze. Oczy młodzieńca lśniły pewnością. Ostatecznie — zdawały się mówić — co mogą te głąby przeciwstawić władzy, jaką dysponuje Gordon jako przedstawiciel odrodzonej republiki?

Przypomniał sobie, jak chłopak na wpół niósł go przez długą drogę na południe od Coquille. Nie miał już wielkiej ochoty oszukiwać, lecz ze względu na Johnny’ego spróbuje raz jeszcze wykręcić swój stary numer.

— W porządku, listonoszu — powiedział swemu młodemu przyjacielowi. Mrugnął znacząco. — Ani deszcz, ani grad, ani ciemna noc…

Johnny odwzajemnił jego uśmiech.

— Przez piekło bandytów, przez pożary…

Odwrócili się i przed strażnikami wyszli z szopy, w której ich więziono.

12

— Witajcie, panowie.

Pierwszą rzeczą, jaką zauważył Gordon, był kominek, w którym buzował ogień. Przytulna, zbudowana przed wojną zagłady leśniczówka była szczelnie zamknięta i nagrzana. Gordon niemal już zapomniał, jakie to wrażenie.

Drugą rzeczą, która przyciągnęła jego uwagę, był szelest jedwabiu. Siedząca przy kominku długonoga blondynka podniosła się z poduszki. Kontrastowała uderzająco z niemal wszystkimi kobietami, które tu widzieli — czysta, wyprostowana i obwieszona lśniącymi klejnotami, które przed wojną były warte fortunę.

Lecz jej oczy otaczały zmarszczki, a na obu mieszkańców północy spoglądała jak na przybyszy z drugiej strony Księżyca. Wstała i bez słowa wyszła z pokoju przez zasłonę z paciorków.

— Powiedziałem witajcie, panowie. Witajcie w Wolnym Królestwie.

Gordon odwrócił się wreszcie i zauważył chudego, łysego mężczyznę z krótko przystrzyżoną brodą, który wstał zza pokrytego papierami biurka, aby ich przywitać. Z płatka jednego ucha zwisały mu cztery, a drugiego trzy złote pierścienie — symbole rangi. Nieznajomy podszedł do nich, wyciągając rękę.

— Pułkownik Charles Westin Bezoar, do usług. Były członek adwokatury stanu Oregon oraz komisarz republikanów w okręgu Jackson. Obecnie mam zaszczyt być sędzią cywilnym Amerykańskiej Armii Wyzwoleńczej.

Gordon uniósł brwi, ignorując wyciągniętą dłoń.

— Od czasu upadku mieliśmy mnóstwo “armii”. W której to pan służy?

Bezoar uśmiechnął się i opuścił rękę.

— Zdaję sobie sprawę, że niektórzy określają nas innymi nazwami. Odłóżmy na razie tę sprawę. Powiedzmy tylko, że jestem adiutantem generała Volsci Macklina, który jest tu gospodarzem. Generał wkrótce się zjawi. Czy tymczasem mogę panów poczęstować sour mash[4] z naszych górzystych okolic? — Wydobył z rzeźbionego dębowego kredensu karafkę z ciętego szkła. — Bez względu na to, co słyszeliście o naszym prostym stylu życia, jestem pewien, że przekonacie się, iż udoskonaliliśmy przynajmniej niektóre z dawnych umiejętności.

вернуться

4

Sour mash — specjalny rodzaj fermentacji amerykańskiej whisky, uszlachetniający ją i powodujący wzmocnienie aromatu.