Выбрать главу

Z trudem się uspokoił, poszperał po kieszeniach kurtki. Nie znalazł chustki. Wysmarkał się głośno na stłuczony żółto-brązowy kafelek. Wytarł rękę o ścianę, obok napisu „WITEK GÓWNOJAD”.

Roześmiał się. Otarł łzy.

– Mer, mer, mer… mer, mer, mer…

Znów zapłakał. Dłubał palcem w granatowej ścianie. Obmacywał mostek.

Powoli się uspokoił.

Wstał. Zszedł na dół. Wyszedł na dwór. Minął trzy bloki. Wszedł do czwartego, na pierwsze piętro. Zadzwonił do mieszkania 47.

Zielone stalowe drzwi otwarto prawie natychmiast.

Na progu stał Kieła: 28 lat, średniego wzrostu, krępy, muskularny, płaska twarz, rudawe wąsy, mała, ogolona głowa.

– Strzałeczka. – Kieła odwrócił się. Odszedł.

Łapin znalazł się na korytarzu dwupokojowego mieszkania: cztery koła, kartony po sprzęcie hi-fi, ubrania na wieszaku, narty z butami.

Z pokoju Kieły dochodziła głośna muzyka. Łapin wszedł do pokoju Gieny: pudła z kasetami wideo, łóżko, kredens, fotografie.

Giena siedział przy komputerze: 21 lat, rozczochrany, podobny do Kieły, tylko grubszy.

– Cześ-ka. – Łapin stanął za jego plecami.

– Czee… – odparł, nie odwracając głowy. – Gdzieś się szwendał?

– Tu i tam.

– Co, wyparowałeś?

– Aha.

– Ale wczoraj wyczesaną stronę wyhaczyłem. Luknij…

Wstukał www.stalin.ru Pojawił się blady obrazek z podobizną Stalina. Pod nim napis: UZBIERAJ KAMIENNY BUKIET DLA TOWARZYSZA STALINA!

Pod napisem widniało siedem kamiennych kwiatków. Giena naprowadził kursor na jeden z nich. Kliknął. Wyskoczył obrazek: krowa z wytatuowaną podobizną Stalina, pasąca się na łące z kamiennych kwiatków. Nad krową unosiło się hasło: WSZYSCY DO WALKI Z NIEUŚWIADOMIENIEM!

– Ale wymóżdżone, co? – Giena szturchnął Łapina pulchnym łokciem w biodro, naprowadził kursor na jeden z kwiatków, kliknął myszą.

Ukazał się obrazek: dwóch Stalinów grozi sobie nawzajem palcem. Nad nimi napis: JEST CZŁOWIEK – JEST PROBLEM, NIE MA CZŁOWIEKA – NIE MA PROBLEMU!

– No, nieźle to kolesie wykminili! – uśmiechnął się Giena.

– Słuchaj, Giena. Ty coś kumasz o tajnych sektach?

– Jakich? „AUM Shinri Kyo”?

– Nie, no… inne… w rodzaju zakonu.

– Masoni?

– Tak jakby. W sieci da radę coś wyłowić?

– Wszystko się da. A po co ci masoni?

– Idzie mi o tych, którzy są u nas.

– To Kieła kuma. Longiem by nawijał o masonach.

– Kieła… – Łapin dotknął piersi. – On ma jobla na punkcie czarnuchów z Kaukazu. I Żydów.

– No. Nieźle to kmini. A po co ci to?

– No bo napadły mnie jakieś młoty. Bractwo, kurwa. Przebudzonych.

– Przebudzonych?

– Aha.

– I czego chcą?

Giena szybko poruszał myszką, patrzył w monitor.

– Nie wiadomo.

– No to pierdol ich… o, popatrz! Ale wyjebane w kosmos, co? Nieźle się zajarali tym Stalinem!

– Muszę się kogoś poradzić. Kto wie, co to za typasy.

– No idź i go zapytaj. On wszystko kmini.

Łapin poszedł do pokoju Kieły: drewniany stelaż z książkami, potężna wieża hi-fi z potężnymi kolumnami, malutki telewizor, portrety Alfreda Rosenberga, Piotra Stołypina, plakat Rosyjskiej Jedności Narodowej „O nowy rosyjski porządek!”, trzy pary nunczaków, wysokie glany, sztanga 60 kg, hantle 3 kg, hantle 12 kg, dwa kije bejsbolowe, materac, skóra niedźwiedzia brunatnego na podłodze.

Kieła siedział na materacu, pił piwo i słuchał Halloween.

Łapin usiadł obok. Poczekał. Aż skończy się utwór.

– Kieła, mam problem.

– No?

– Jakaś sekta… albo zakon… Napadli na mnie tak jakoś znienacka.

– Jak?

– No, schiza, tego, nawijka w stylu: przebudziliśmy się. Bracia. A wszyscy wkoło śpią. Kaskę wpychają. Coś jak masoni.

Kieła wyłączył muzykę. Położył pilota na stole.

– Zapamiętaj raz na zawsze: masonów jako takich nie ma. Są tylko żydomasoni. O „B’nai Brith” słyszałeś?

– A co to?

– To oficjalna żydomasońska loża w Moskwie.

– Kieła, kumasz, ci, co… no… do mnie przyszli, to nie Żydzi. Blondyni tak jak ja. I nawet oczy niebieskie… No! Słuchaj… – przypomniał sobie – dopiero teraz skumałem! Oni wszyscy mieli niebieskie oczy!

– To nieważne. Wszystkie loże masońskie kontroluje żydowska oligarchia.

– Mówili coś w stylu, że wszyscy ludzie śpią, jakby jakaś śpiączka, że trzeba się przebudzić, jakby narodzić na nowo, a wszystko zaczęło się tak w ogóle na ulicy, podeszli koło psychodromu * i chcieli ode mnie…

Kieła przerwał:

– Jeszcze trzysta lat temu wszyscy masoni byli albo Żydami albo mieli domieszkę krwi żydowskiej. Wcześniej, do chuja punka, Żydzi wykorzystywali masonów i kręcili nimi jak chcieli, a teraz – polityków. A wszyscy politycy to prostytutki. Nawet, kurwa, gówno spod siebie by sprzedali. A już nasi… – Kieła splótł żylaste palce, aż strzeliło w kościach. – Oni wszyscy mają na kutasach wydziargane: Magen David i 666.

Łapin westchnął niecierpliwie:

– Kieła, ale ja…

– Słuchaj no, do chuja punka… – Kieła wyciągnął muskularną rękę, zdjął z półki książkę. Otworzył na zakładce: – Franciszek Liszt. Wielki kompozytor. Pisze o Żydach: „Nadejdzie chwila, kiedy wszystkie chrześcijańskie narody, wśród których zamieszkują Żydzi, zadadzą sobie pytanie, czy znosić ich dalej, czy deportować. Ze względu na swoje znaczenie jest to pytanie tak istotne, jak pytanie o to, czy wybieramy życie czy śmierć, zdrowie czy chorobę, pokój społeczny czy nieustanny ferment”. Kumasz?!

Ktoś zadzwonił do drzwi.

– Giena, otwórz! – krzyknął Kieła.

– No co za… – Giena zaszurał nogami ze złością. Otworzył.

Do pokoju Kieły wszedł potężny chłopak: 23 lata, ogolona głowa, szerokie ramiona, skórzana kurtka i spodnie, duże ręce, na kostkach dłoni tatuaż „ZA DESANT!”.

– O! Strzałeczka, ziomalu – Kieła wstał z materaca.

– Elo, Kieła.

Wzięli zamach i mocno przybili piątkę.

– Chodzą słuchy, że tu u was żelazo rdzewieje! – Chłopak błysnął w uśmiechu mocnymi zębami.

– Rdzewieje, do chuja punka. O! – Kieła kiwnął głową na sztangę.

– Aha. – Chłopak podszedł do niej, chwycił, lekko uniósł. – Kumam…

– Ale, Witek, parę tygodni to maks.

– No problemo. – Chłopak wziął sztangę do prawej ręki. Spojrzał na Łapina. Na piwo. – Co, bronx rulez?

– No co ty. – Kieła runął na materac. – Ja tu gaworzę z młodzieżą.

– Niezły chuderlak. – Chłopak kiwnął głową i wyszedł ze sztangą.

– O „Związku Szatana i Antychrysta” słyszałeś? – Kieła zapytał Łapina.

– Co to?

– A o „Bne-Moishe”?

– Nie.

Kieła westchnął:

– Karwia, czym wy się, do chuja punka, brandzlujecie?! Nie kumam!

– Kompem. – Giena zajrzał do pokoju.

– Kompem, do chuja punka – kiwnął Kieła. – A ty wiesz, kto i gdzie wymyślił Internet? I po co?

– Sto razy mówiłeś. – Giena podrapał się w policzek. – No… wszystko na świecie wymyślili Żydzi i Chinole.

– A Imię moje Legion czytałeś? – Kieła przeniósł wzrok na Łapina.

Ktoś zadzwonił do drzwi.

– Otwórz – mruknął Kieła do Gieny.

Wszedł ten sam chłopak w skórze. Ze sztangą w ręce.

– Kieła, słuchaj, zapomniałem o czymś: na piątek Wowan zwołał na ustawkę. Będziesz?

– Spox.

– Zajdę po ciebie.

– Spox. Ty, Witek, oni nie czytali Imię moje Legion. I ni chuja nie trenują.

– Co kto lubi! – Chłopak wyszczerzył zęby. Podał Gienie sztangę. – Młody, potrzymaj.

– No co ty! – zaśmiał się Giena. – Ja mam kamienie w nerkach.

– Seryjnie?

– Seryjnie! – odpowiedział za Gienę Kieła. – Ja pierdolę, Witek. Dwudziechę ma dzieciak – i kamienie w nerkach!

вернуться

* Plac przed Uniwersytetem Moskiewskim