Выбрать главу

Pustych apartamentów. Pustej sypialni.

Thismet — pomyślał śmiertelnie zmordowany, bezwładnie padając na łóżko. Mimo wielkiej i uzasadnionej radości z osiągnięcia najwyższego celu nie przestał odczuwać bólu tej straty. Ja jestem królem świata, a ty gdzie jesteś? Gdzie jesteś?

3

W wielkim mieście Stee, leżącym na zboczu Góry, lecz daleko od jej szczytu, w domu niezmiernie bogatego kupca i bankiera, Simbilona Khayfa, pojawiły się kłopoty. Pokojówka piątego piętra jego domu dostała nagłego ataku szaleństwa i rzuciła się z okna strychu przebogatego bankierskiego domu, zabijając nie tylko siebie, lecz także dwoje ludzi, przechodzących przypadkiem ulicą. Simbilona Khayfa nie było akurat w domu, przebywał na Zamku, uczestnicząc w uroczystościach koronacyjnych Lorda Prestimiona jako gość hrabiego Fisiolo ze Stee. Z okropną tragedią i jej konsekwencjami musiała poradzić sobie jego jedyna córka, imieniem Varaile.

Varaile, dziewczyna wysoka, szczupła, o ciemnych oczach i czarnych jak noc włosach, opadających kaskadą na plecy, miała zaledwie dziewiętnaście lat. Wcześnie straciła matkę, stała się więc panią domu będąc jeszcze dziewczynką, a że nie była to sprawa błaha, dojrzała wcześniej niż jej rówieśniczki. Gdy do jej uszu dotarły dziwne, dobiegające z ulicy dźwięki: groźny trzask i łomot, w chwilę później drugi, cichszy, a potem krzyk i przenikliwe wrzaski, szybko podeszła do okna swego gabinetu na czwartym piętrze. Jednym rzutem oka ogarnęła przygnębiającą scenę, ciała i krew, gromadzący się, podniecony tłum. Wyszła na schody. Służący podbiegli do niej chlipiąc, gestykulując, gadając jeden przez drugiego:

— Pani… pani… to Klaristen! Skoczyła przez okno, pani! Skoczyła z samej góry!

Varaile chłodno skinęła głową. Przeżyła wstrząs, była przerażona, czuła mdłości, ale nie ośmieliła się niczego po sobie pokazać. Zwróciła się do Vorthida, pełniącego funkcję ochmistrza.

— Wezwijcie straż imperialną — powiedziała spokojnie. — Bez zwłoki.

Piwnicznemu, Kresshinowi, nakazała pobiec po doktora Tharka i zwróciła się do bardzo silnego, potężnie zbudowanego masztalerza, Bettarila.

— Muszę wyjść z domu, zająć się rannymi — wyjaśniła. — Znajdź jakąś pałkę i chodź ze mną. Zapewnisz mi bezpieczeństwo na wypadek, gdyby tłum zaczął się burzyć. A najprawdopodobniej zacznie.

* * *

Ze wszystkich Pięćdziesięciu Miast Zamkowej Góry Stee było niewątpliwie najświetniejsze i najlepiej prosperujące, a Simbilon Khayf był jednym z najświetniejszych i najlepiej prosperujących jego obywateli. Tym dziwniejsze wydawało się, że nieszczęście uderzyło właśnie w niego. Bardzo wielu zazdrosnych obywateli miasta żywiących urazę do Simbilona Khayfa za to, że zaczynając w najciemniejszych zaułkach miasta w tak niezwykły sposób doszedł do bogactwa i wpływów, cieszyło się z kłopotów, w jakie wpadł na skutek szaleńczego postępku pokojówki z piątego piętra. Bowiem Stee, choć niewątpliwie stare, traktowane było przez sąsiadów z Góry jako miasto parweniuszowskie i nowobogackie, a jego najbogatszy obywatel był bez żadnych, najmniejszych wątpliwości, nowobogackim parweniuszem.

Pięćdziesiąt wspaniałych miast, wybudowanych na skalistych zboczach nieprawdopodobnej Góry, wznoszącej się na oszałamiającą wysokość niemal osiemdziesięciu kilometrów ponad nizinę Alhanroelu, tworzyło pięć wyraźnie od siebie oddzielonych obręczy, obejmujących ją na różnych wysokościach. Najniżej położone były Miasta Zbocza, powyżej nich znajdowały się Wolne Miasta i dalej, licząc od dołu do góry stały Miasta Strażnicze, Miasta Wewnętrzne i wreszcie, tuż pod szczytem, dziewięć Miast Wysokich. Spośród wszystkich pięćdziesięciu najlepszą opinię o sobie mieli obywatele tych ostatnich, mieszkający niemal u progu samego Zamku.

To te, najbliższe i bogate, najchętniej odwiedzała wspaniała arystokracja Zamku, panie i panowie wywodzący swe rodziny od Koronalów i Pontifexów z przeszłości, mogący mieć nadzieję, że kiedyś sami sięgną po najwyższe z tytułów. Ale ruch odbywał się nie tylko w dół, z Zamku do najbliższych miast takich jak Morpin Wysokie, Sipermit czy Frangior, oferujących wyrafinowane przyjemności bogatym, lecz także w górę, z miast do Zamku. Septach Melayn pochodził z Tidias, Prestimion z Muldemar. Z tego powodu obywatele Miast Wysokich zwykli byli zadzierać nosa, uważać się za nieprzeciętnych, wyjątkowych, bowiem nie tylko zdarzyło się im mieszkać niemal w niebie, wysoko ponad resztą Majipooru, lecz także ocierać się na co dzień o wielkich i wspaniałych, arystokratycznych mieszkańców Zamku.

Stee leżało jednak o poziom niżej, należało do miast zwanych Wolnymi. Było ich dziewięć, rzeczywiście starych, liczących sobie co najmniej siedem tysięcy lat, pochodzących z czasów, gdy planetą rządził Lord Stiamot, a najprawdopodobniej były jeszcze starsze. Nikt nie wiedział, od czego miały być wolne; najprawdopodobniejsze wydawało się preferowane przez uczonych tłumaczenie, że Lord Stiamot, w zamian za wyświadczone usługi, zwolnił je z części płaconych w jego czasach podatków. On sam pochodził właśnie ze Stee i to Stee było stolicą Majipooru do czasu, gdy zdecydował się wybudować zamek na samym szczycie i tam przenieść administracyjne centrum planety.

W odróżnieniu od większości z Pięćdziesięciu Miast, lokowanych w różnych zagłębieniach i niszach zboczy kolosalnej Góry, Stee ufundowano na łagodnie wznoszącym się, rozległym płaskowyżu jej północnej części, dając mu w ten sposób szansę urbanistycznej ekspansji. Wykorzystało ją, z oryginalnej lokalizacji na obu brzegach rzeki, od której wzięło nazwę, rozrosło się niepowstrzymanie we wszystkich kierunkach, osiągając w czasach Prestimiona liczbę dwudziestu pięciu milionów mieszkańców. Pod tym względem wyprzedzało je tylko wspaniałe Ni-moya na Zimroelu, a jeśli chodzi o bogactwo i wspaniałość, nawet Ni-moya musiało mu ustąpić.

Wielkość i szczęśliwa lokalizacja czyniły ze Stee prosperujące centrum finansowe; do tego stopnia, że mieszkańcy innych miast uważali tutejszych baronów produkcji i handlu za więcej niż odrobinę wulgarnych. Dzielnicę handlową stanowiły wspaniałe, wysokie budynki o fasadach wyłożonych odbijającymi światło płytami szaroróżowego marmuru, znane pod nazwą Rzecznej Ściany, ciągnące się milami wzdłuż obu brzegów rzeki Stee. Za zasłoną tej bliźniaczej ściany biur i magazynów stały pracujące pełną parą fabryki przemysłowej dzielnicy miasta na lewym brzegu i pałace finansowej arystokracji na prawym. Za pałacami położone były wielkie posiadłości wiejskie, parki i rezerwaty, z których miasto słynęło na cały świat, a po lewej, za fabrykami, wybudowano skromne domy milionów robotników, z których pracy wziął się dobrobyt miasta, stały i rosnący niezmiennie od legendarnych dziś już czasów Lorda Stiamota.

Simbilon Khayf był kiedyś jednym z tych robotników, ale zaczynał swą karierę od pozycji znacznie niższej, bo ulicznego żebraka. Od tego czasu minęło jednak czterdzieści, a może nawet pięćdziesiąt lat. Szczęście, spryt i ambicja zapewniły mu szybki awans aż do wyjątkowej pozycji, którą zajmował obecnie. Bo dziś bawił się w towarzystwie hrabiów, diuków i innych wielkich tego świata, udających, że jest im równy, bowiem doskonale wiedzieli, że pewnego dnia mogą stanąć wobec konieczności skorzystania z jego usług finansowych. W swym domu przyjmował arystokratów i piastujących wysokie urzędy obywateli innych miast, jeśli interesy przywiodły ich do Stee, a w chwili, gdy nieszczęsna pokojówka Klaristen rzucała się w objęcia śmierci, uczestniczył w wielkim święcie koronacyjnym Lorda Prestimiona.

A tymczasem jego córka Varaile klęczała w kałuży krwi na ulicy przed wielkim domem, patrząc na groteskowo zniekształcone, zmiażdżone ciała, a wrogi tłum rósł i otaczał ją coraz ciaśniejszym kręgiem. Pomruk niezadowolenia też stawał się coraz głośniejszy.