Выбрать главу

– Twoja planeta zaczyna żyć, książę – wyszeptał Nes. – Jest czas na śmierć i jest czas na życie. Jedno rodzi drugie i nie ma temu końca…

– Wiedziałeś o tym wcześniej? – ścisnąłem Fanga za ramiona. – A więc z naszej krwi powstał stabilny katalizator? Planeta ożyje na zawsze?

– Nie wiedziałem. Ale to byłoby piękne. I uwierzyłem, że tak mogłoby być. Dobrze, że się nie myliłem.

Nes uśmiechnął się i jego uśmiech po raz pierwszy wydał mi się szczery. Ale jeszcze nie rozumiałem. Wygładzałem pas oddarty z kurtki, próbując nałożyć żałosny „bandaż” na jego krwawiącą ranę.

– To nie ma sensu, książę. Śmierć jest już we mnie, nie zasłonisz jej. Wiedziałem, w jaki punkt ma wejść twój miecz. Ciało umiera. To nieodwracalne, jak reakcja łańcuchowa suchej wody.

Z daleka dobiegło głośne tąpnięcie. Drgnęła ziemia. W szarym morzu pyłu błysnął biały płomień. Związki krzemowe rozpadały się, rodząc wolny wodór i tlen. Nadmiar wyzwolonej energii sprawiał, że płonęły; na wodzie szalał krótkotrwały ognisty cyklon.

Łatwiej się teraz oddychało. Powiał wilgotny, pachnący ozonem wiaterek. Góry zasnuwała delikatna mgiełka. Kolory nabierały łagodności. Niebo pojaśniało.

– Będą chmury i deszcz. – Głos leżącego na trawie Nesa stawał się coraz cichszy. – Będzie trawa i drzewa. Będzie życie. Książę, jeszcze nie rozumiesz? Narodziny życia są piękniejsze niż jego śmierć. Fangowie zapragną teraz dawać życie.

Piasek pod nim był cały bursztynowy. Nes już nie mógł unieść powiek. Stałem nad nim, wiedząc, że nie zdołam mu pomóc. Uczono mnie, jak zabijać Fangów, nie pokazywano, jak leczyć.

– Możesz powiedzieć ludziom wszystko, co chcesz. Widzieli nas nie tylko Fangowie…

Pochyliłem się nad jego twarzą, żeby zrozumieć ciche słowa.

– Wyszło tak pięknie… Dokończ mój wzór, książę.

– Dobrze, Nes – obiecałem. Siedziałem obok, trzymając go za rękę, dopóki nie przestało to być potrzebne.

Grób wykopałem obok strumienia, w piasku. Ciało Nesa stanie się częścią planety. Wierzyłem, że to by mu się spodobało. Atomowym mieczem wyciąłem z okolicznych skał dwie kamienne płyty – purpurowoczerwoną i bursztynowożółtą. Na obu wyryłem linie z dolnego lewego rogu do prawego górnego. Wiedziałem, że mam rację – nikt z Fangów nie spełnił swojego obowiązku tak jak Nes. Włączyłem nieprzerwane ostrzenie obu mieczy i wbiłem je rękojeściami w piasek. Dopiero później pomyślałem, że miecz Nesa będzie płonął dwa razy dłużej niż mój. Fang mógł mnie pokonać samym ostrzeniem miecza…

Czarna kulka powoli przeleciała nad mogiłą i zamarła przed moimi oczami. Patrzyłem na nią, nie myśląc Fangach. Tylko jeden z nich był moim przyjacielem. Myślałem o Terry, o swojej załodze, o wszystkich, którzy stali mi się bliscy na Ziemi. Widziałem ich twarze i wiedziałem, że teraz na mnie patrzą.

– Terry, chłopcy… Przylatujcie. Szykuje się duża robota. Niezręcznie wzruszyłem ramionami, uśmiechnąłem się i dodałem:

– No i to by było na tyle.

…Mokry piasek chrzęścił pod nogami, a z tyłu, pomiędzy dwoma płonącymi mieczami, kołysała się czarna kulka Nesa. Od strony morza dobiegał plusk fal i wiała mokra bryza.

Dopóki jest słońce i powietrze, zawsze będzie wiatr. To dobrze, że czasem wieje w twarz.

Ruszyłem do swojego domu.

Siergiej Łukjanienko

***