Выбрать главу

4. Nauczyciel lorda

Wszystkie bunkry wyglądają tak samo. W każdym świecie i na każdej planecie służą jednemu celowi – żeby chronić ludzkie życie. O komfort nikt się nie troszczy. Wilczy Szaniec Hitlera czy podziemna kwatera Stalina to wyjątki.

Betonowa kopuła, pod którą wszedłem, czy raczej dowlokłem się za nieznajomym, z zewnątrz przypominała mały pagórek obłożony darnią i obsadzony drzewami. Wnętrze natomiast świeciło surową nagością. Betonowych ścian nawet nie otynkowano, gdzieniegdzie widać było stalowe rury. Na środku widniał wycięty w podłodze właz, zastawiony plastikowymi skrzynkami, wielkim kanistrem i butlami. Z boku leżało coś, co przypominało kwadratowy nadmuchiwany materac. Na nim pomięta pościel. Obok, na betonowej podłodze, stały otwarte puszki z resztkami jakiegoś jedzenia. Mimo woli przełknąłem ślinę.

– Jest pan głodny, ekscelencjo – stwierdził mężczyzna, rzucając mi szybkie spojrzenie. – Proszę spocząć, zaraz przygotuję obiad.

Opadłem bezsilnie na materac. Popatrzyłem na sufit, gdzie samotnie świeciła się biała matowa kula na sznurze. Oświetlenie było chyba elektryczne. Nic szczególnego.

Przede mną pojawiły się dwie otwarte puszki – jedna z gęstą, okraszoną mięsem kaszą, druga z parującym bulionem. To też znałem – samopodgrzewające się konserwy.

– Proszę spróbować, ekscelencjo – powiedział mężczyzna, podając mi wąski widelec z dwoma zębami. – Wydaje mi się, że mamy podobny metabolizm i jedzenie nie powinno stwarzać problemów.

Zdumiony wziąłem widelec, przypadkiem naciskając koniec trzonka. Zęby szczęknęły, rozszerzając się i łącząc w małą półkulę. Teraz trzymałem w ręku wygodną, głęboką łyżkę. Taki sprzęt widziałem po raz pierwszy w życiu.

Kasza była całkiem znośna, a gorący bulion – po prostu wspaniały. Dopijając go, zapytałem:

– Dlaczego zwracasz się do mnie „wasza ekscelencjo”?

Mężczyzna uśmiechnął się.

– Człowiek zaręczony z księżniczką jest lordem, bez względu na to, kim był na swojej planecie.

Odsunąłem pustą puszkę i wzruszyłem ramionami.

– Nazywam się Serge… a przynajmniej tak nazywają mnie przyjaciele. Jestem tylko studentem i byłym sierżantem wojsk desantowych. Jak brzmi twoje imię, jeśli mogę je poznać?

W spojrzeniu mężczyzny pojawiła się ciekawość.

– Nazywam się Ernado. Przyjaciele mówią do mnie Sierżant. Też jestem sierżantem wojsk desantowych i też byłym. Nasze wojska już nie istnieją, a komandosi prawdopodobnie zostali zlikwidowani. Bronili pałacu do ostatniego człowieka.

Nasze spojrzenia spotkały się.

– Tak jak zawsze. Tak jak u nas – powiedziałem cicho. – Pierwsi przyjmujemy walkę i ostatni ją kończymy. Zwyciężając albo ginąc.

Po chwili wahania Ernado wyciągnął do mnie rękę.

– Istnieje u was taki zwyczaj, Serge? – zapytał. Uścisnąłem jego dłoń, twardą i gorącą jak metal, który nie zdążył ostygnąć po hartowaniu.

– Tak, Sierżancie. I zwracamy się do przyjaciół na „ty”.

Na surowej twarzy Ernada pojawił się krótki, szybki uśmiech.

– To dobrze, Serge. Na naszych planetach panują dobre zwyczaje.

Poczułem, że wreszcie się rozluźniam.

– Wyjaśnij mi, co się dzieje, Sierżancie – poprosiłem.

– Nasza planeta może ci się wydać dziwna – zaczął Sierżant, siadając na materacu obok mnie. – Tym bardziej że nie znasz żadnego innego świata istniejącego we wszechświecie. Zacznę od tego, że rządzi nami imperator.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie jesteś zdziwiony, bo na twojej planecie władza królewska jeszcze nie odeszła w daleką przeszłość. Ale we wszechświecie monarchia to rzadkość. W galaktyce współistnieją i stykają się ze sobą dziesiątki i setki najróżniejszych cywilizacji, ale monarchia nie ma szans przetrwania. Jest zbyt konserwatywna, zbyt skoncentrowana na samej sobie, by móc z powodzeniem bronić się przed agresją z zewnątrz. A jednak na naszej planecie przetrwała władza imperatora.

– Dlaczego? – zadałem niezupełnie retoryczne pytanie. Wszystko, co miało związek z księżniczką, bardzo mnie interesowało.

Z wielu powodów. Zacznę od tego, że planeta została skolonizowana przez zbiegłych monarchistów z następcą tronu, księciem Tarem, na czele. Na ostatnich ocalałych statkach floty musieli ratować się ucieczką ze zbuntowanej planety Itania. Wyruszyli w niezbadaną część kosmosu. Udało im się odkryć planetę nadającą się do życia, ale o bardzo ograniczonych zasobach naturalnych. Wystarczy powiedzieć, że jedynie pół procent jej terytorium można wykorzystywać pod uprawę, a zapasy surowców ograniczają się do złóż metali i szalenie ubogich skał uranowych. Biosfera jest skromna, praktycznie nie występuje tu węgiel i nafta. Zasoby słodkiej wody skupione są w lodowcach górskich i w kilku jeziorach, co może zapewnić istnienie zaledwie milionowi ludzi. Nasza planeta, która stała się przystanią dla garstki zbiegów, nigdy nie interesowała najeźdźców. Przez pięćset lat nie niepokojeni ingerencją z zewnątrz, nasi przodkowie stworzyli ustrój społeczny oparty na licznych rytuałach i skomplikowanych zasadach. Skrępowani umowami o przyjaźni z dziesiątkami sąsiednich cywilizacji, traktujących nas jak nieszkodliwe curiosum, nasz świat zdołał osiągnąć wielkość. Ernado niespiesznie wyjął miecz.

– To był nasz pierwszy krok do sławy. Atomowy miecz, stworzony w laboratoriach imperatora Tara VIII, ściągnął na nas uwagę całego wszechświata. Chodzi o to – wyjaśnił, widząc moje zdumienie – że od setek lat znano pole neutralizujące, powszechnie wykorzystywane w wojnach planetarnych. Właśnie to pole, wytwarzane przez generatory bunkra, nie pozwoliło ci zamienić mnie w molekularny pył. W promieniu działania generatora niemożliwe jest użycie broni laserowej, wybuchowej czy energetycznej. W polu neutralizującym milkną silniki odrzutowe i benzynowe, z trudem funkcjonują elektryczne o małej mocy. Wojny na planetach przebiegały więc jak bitwy na białą broń, prowadzone pod osłoną generatorów pola. Wykorzystywano substancje trujące i broń biologiczną, żołnierze walczyli w maskach przeciwgazowych, a nawet w skafandrach kosmicznych. Atomowy miecz, przy którym zwykła biała broń jest bezużytecznym złomem, chciały mieć wszystkie rozwinięte planety. Właśnie dlatego nie pozwolili sobie nawzajem na podbicie nas. Przez pięćdziesiąt trzy lata, dopóki tajemnica atomowych mieczy nie została odkryta przez inne cywilizacje, wzbogaciliśmy się jako jedne z największych ośrodków produkcji broni. Za tym poszły inne odkrycia. Molekularny destruktor, którego rodzajem jest twój pistolet, hiperprzestrzenny lokator, miny grawitacyjne i pajęczynowe, meszki elektroniczne…

Sierżant zamilkł na chwilę. Pogrzebał w kieszeni płaszcza i wyjął płaskie pudełeczko. Pstryknął wieczkiem, wyciągnął pomarańczową kapsułkę i ścisnął ją w placach. Dał się słyszeć słaby chrzęst, zapachniało niedojrzałymi cytrynami. Lekki, słodkokwaśny, świeży aromat… Patrzyłem czujnie, spodziewając się prezentacji nowej broni. Ale Ernado z całym spokojem wsadził kapsułkę do ust, zastygł na sekundę z rozanieloną miną i wyjaśnił, dostrzegając moje spojrzenie:

– To słaby stymulator. Jego użycie powoduje uczucie przyjemności, ale wyrządza pewne szkody organizmowi.

– A nie macie czasem innego stymulatora? – zapytałem z nieoczekiwanym zainteresowaniem. – Używa się go, wdychając dym tlących się suszonych liści. Też przyjemne i też szkodliwe.

Na twarzy Sierżanta pojawiło się lekkie zaskoczenie połączone ze wstrętem.

– Idiotyczna metoda – oznajmił, nie bawiąc się w dyplomację. – Nigdy o czymś takim nie słyszałem… Chcesz?

Podsunął mi pudełeczko z kapsułkami. Cytrynowy aromat rozpływał się w powietrzu.