Выбрать главу

O nic go nie pytała. Nic nie chciała wiedzieć. Najważniejsze, że tutaj przyjechał i ją odnalazł. Chciała tylko usłyszeć, nawet gdyby to było kłamstwo, że tęsknił za nią.

Opowiadała o swoich badaniach, o tym, że ma świetne wyniki. Wie o jego projekcie w NIH, o jego najnowszej publikacji i o tym, że jutro wieczorem wraca do Polski, ponieważ dostała zaproszenie na jego referat. Organizatorzy dołączyli także plan jego pobytu. Takie coś NIH rozsyła tylko w przypadku prawdziwych VIP-ów. Czasami tutaj, w Hopkins, wiedząc, że przyjechała z Polski, pytają ją, czy go zna. Jest wtedy bardzo dumna i wspomina ich pierwszy poranek, gdy w półśnie szukał jej obok na łóżku. I jego radość, gdy ją przytulił do siebie. Te dwa ostatnie dni były okropne dla niej. Wiedziała przecież, że jest tak blisko. Wspominała ich pierwszą rozmowę, ich pierwsze wspólne śniadanie, po którym pobiegła do toalety, aby zmyć szminkę z ust, ich spacery w Sztokholmie i jego wzruszającą nieśmiałość tego wieczoru, gdy przyszedł do niej z butelką wina. Już po tygodniu czekała, że odważy się zapytać, czy mógłby wejść z nią do pokoju, gdy odprowadzał ją na górę. Kładła się dopiero po północy, czekając na jego telefon. Stracili tyle czasu. Dlatego dzisiaj postanowiła, że nie straci ani minuty. Od tej pierwszej nocy z nim i tak jest już potępiona, więc tych kilka godzin grzechu więcej nie zrobi żadnej różnicy…

Pragnie go, choć nie ma do tego prawa. Wieczorem, gdy zasypia, ale także rano, gdy stoi pod prysznicem, zamyka oczy i dotyka swojego ciała. Przypomina sobie wtedy, jak on jej dotykał. Nie czuje wtedy żadnego wstydu. Czuje tylko swoją wilgotność, powiększające się piersi, obrzmiałe pulsujące podbrzusze i nienasycenie. Dzisiaj, tutaj, na tej podłodze i na tym biurku, gdy jest w niej lub w jej ustach, także wstydu nie czuje. Jest lubieżna i bezwstydna. Chce, aby ją oglądał, smakował, penetrował i zapamiętywał. I żeby już po godzinie mu tego brakowało.

Wcale nie jest pewna, że to tylko jej zapchane receptory. Ostatnio coraz częściej myśli, że z tych receptorów można napisać świetny doktorat, ale tak naprawdę to jest wielkie uproszczenie. Potrafi doskonale przełożyć na chemię to, co czuje, gdy on dotyka ustami jej pleców lub piersi, ale nigdy nie uda się jej przełożyć na reakcje chemiczne tego, co czuła, gdy rozstali się bez słowa na lotnisku w Warszawie, i wiedziała, że on wraca do domu i, być może, nigdy już się nie zobaczą. Traktowała to jak zasłużoną karę za to, co zrobiła jego żonie i córce. Tak skomplikowanych uczuć nie można zarejestrować w żadnym, nawet najlepiej przygotowanym eksperymencie ani tym bardziej wytłumaczyć w żadnym artykule. Przy takich uczuciach chemicy powinni zamilknąć, bo nawet poeci mają wtedy niewiele do powiedzenia…

Gdy przestawała mówić i zapadała cisza, całował ją. Czasami odpychała jego głowę i kończyła zdanie, które jej przerwał w połowie, czasami wstawała, siadała na krawędzi biurka i gdy miał głowę pomiędzy jej udami, kładła dłonie na jego włosach i szeptem powtarzała jego imię.

Nie potrafi sobie poradzić z myślą, że jest jego kochanką. Nie obchodzi ją zupełnie to, czy jest jego jedyną kochanką. Głównie dlatego, że bycie jego kochanką zawiera w sobie fakt istnienia nie jakiejś innej kobiety, ale tej specjalnej, wyjątkowej, jedynej kobiety: jego żony. Małżeństwo dla niej to, oprócz wszystkiego innego, także zobowiązanie dochowania szczególnej tajemnicy. Tej jednej jedynej kobiecie. Lub temu jednemu jedynemu mężczyźnie. Najpiękniejszej tajemnicy. Ona także nie chciałaby, aby ktokolwiek odebrał jej mężczyznę i wraz z nim także poznał jej tajemnicę. Nawet na kilka godzin. Tych kilka godzin może wystarczyć. To, jak on oddycha, co i jak mówi albo gdzie w pierwszej kolejności kładzie swoje dłonie, gdy ona siedzi i unosi się nad nim, jest zdradą tej tajemnicy. Ona chciałaby mieć przekonanie, że on tak oddycha i tak dotyka, tylko gdy jest z nią. Z nią i w niej wyłącznie. Ona chciałaby mieć taką wyłączność. I jest prawie pewna, że tak samo musi myśleć jego żona. Odkąd go poznała, nie może sobie wyobrazić, że zdradziłaby ich tajemnicę i rozebrałaby się przed innym mężczyzną.

Przy tym wszystkim nie potrafi sobie także poradzić z myślą, że mogłaby przestać być jego kochanką. I dlatego, gdy tutaj wszedł dzisiaj, bardziej niż rozmowy z nim chciała, aby to biurko, już od jutra, przypominało jej o tym, że ciągle nią jest. Poza tym – dodała z uśmiechem – rozebrana kochanka ze specjalistą od molekuł emocji na biurku w Hopkins to niezaprzeczalny dowód, że chemia jednak działa. Szkoda tylko, że nie można tego opublikować w żadnym artykule.

Zmęczeni zasnęli na podłodze jej biura. Było już jasno, gdy Kinga go obudziła, podała mu plastikowy kubek z kawą. Przykryta tylko rozpiętym białym fartuchem, zbierała jego ubranie rozrzucone Po całym biurze. Siedząc na obrotowym krześle, uśmiechała się, gdy schylony zbierał kartki papieru leżące na podłodze i kładł je po kolei na jej biurku. Na koniec włączył jej komputer i przeniósł książki z półki regału, stawiając przy monitorze. Biurko wyglądało dokładnie tak samo jak w momencie, gdy wszedł tu wczoraj.

Był gotowy do wyjścia. Kinga wstała powoli z krzesła, podała mu rękę. Przed drzwiami poprawiła mu krawat i delikatnie przeczesała dłonią jego włosy. Gdy całował ją na pożegnanie, nagle odwróciła się do niego plecami, pochyliła się nieznacznie do przodu i wysunęła ręce do tyłu, aby pociągając za rękawy, mógł zdjąć z niej fartuch. Naga podniosła ramiona do góry, oparła obie dłonie na blacie drzwi, rozsuwając uda…

Większą część lotu z Waszyngtonu do Warszawy przespał. Z Okęcia zadzwonił do domu. Sylwia bez słowa podała telefon Ilonce. Wrócił do Gdańska pociągiem z Warszawy po południu w poniedziałek. Prosto z dworca pojechał do biura. Do wieczora pisał sprawozdanie z pobytu w NIH. Wrócił do domu około dwudziestej. Sylwia zamknęła się w sypialni. Ponad godzinę spędził z Ilonką. Sylwia wpadła do pokoju i wykrzyczała, że „jeden wieczór to zbyt mało, aby po czterech dniach nieobecności uspokajać swoje sumienie i bawić się z dzieckiem, które dawno już powinno spać”. Ilonka zaczęła płakać. W nocy wstał z kanapy, ubrał się i zszedł do piwnicy po walizkę. Spakował swoje książki, kilka koszul i bieliznę. Z łazienki zabrał przybory do golenia. W kuchni wypił kawę. Na stoliku zostawił dokumenty i kluczyki do samochodu. Postawił spakowaną walizkę przed drzwiami w przedpokoju i wszedł do pokoju Ilonki. Usiadł na jej łóżku. Nigdy dotąd tak nie płakał jak przez tę godzinę, gdy siedział nad ranem w pokoju swojej córki. Przed piątą rano zamówił taksówkę. Wiedział, że o piątej strażnicy w instytucie otwierają drzwi.

Na razie mieszka tutaj, w tym pokoju. Gdy późnym wieczorem przejdzie wzdłuż korytarza i upewni się, że nikogo już na piętrze nie ma, zamyka drzwi swojego biura na klucz, wyciąga materac z szafy i kładzie go na podłodze. Każdego dnia nastawia budzik na piątą rano i wstaje. Myje się w toalecie na końcu korytarza i zaczyna swój dzień. Dwa razy w tygodniu idzie na dworzec wziąć prysznic. Tak nie może żyć. To jest poniżające. Chciałby wynająć małą kawalerkę, najlepiej w pobliżu instytutu.

Spotkał się z Sylwią kilka razy, odkąd się wyprowadził. Ona zachowuje się jak prokurator, który czyta akt oskarżenia, tyle że prawdziwy prokurator nie płacze i nie ma prawa oskarżonego zwymyślać. Za każdym razem obiecuje sobie, że będzie spokojny, i za każdym razem, jak dotychczas, łamie to przyrzeczenie. Jeśli siłę związku emocjonalnego z jakąś osobą mierzyć złością i żalem wobec tej osoby, to jego związek z Sylwią jest ciągle bardzo silny.

Wyprowadził się, ponieważ uważa – to brzmi jak banał z porad przyuczonych amatorów psychologów w tanich kobiecych czasopismach – że ich oddalenie jest jedyną i ostatnią szansą, aby zatęsknili za sobą i się w końcu odnaleźli. Na razie tęskni tylko za Ilonką.

Nie kontaktuje się z Kingą. To okrucieństwo z jego strony, ale uważa, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Dla Kingi także. Jeśli sypia na materacu w biurze i ma na powrót zatęsknić za życiem, z którego się wysupłał, to nie wolno mu tęsknić za życiem, które opiera się w dużej mierze na przesianej z plew codzienności, erotycznym zafascynowaniu dwadzieścia lat młodszą kobietą, która go podziwia i pożąda. Sam wie, że taka chemia oparta wyłącznie na podziwie i pożądaniu kończy się bardzo szybko. I jego wiedza wywodzi się z tego okresu w jego życiu, gdy fascynował się bardziej filozofią niż chemią. Wie doskonale, że źródłem uroku nowych znajomości jest nie tyle znużenie dawnymi ani przyjemność odmiany, ile przykrość, że znajdujemy zbyt mało podziwu u tych, którzy nas zanadto znają. Dajemy się wtedy skusić nadziei, iż znajdziemy go więcej u tych, którzy nas znają mniej. On nie jest jeszcze pewny, czy uległ tylko tej pokusie. A chciałby być pewny, że tak właśnie jest. Że to głównie ta pokusa wpychała go do jej łóżka w Sztokholmie i na lub pod jej biurko w Baltimore. To może schizofreniczne, ale tak właśnie mógłby najlepiej opisać swoje rozdarcie, które obecnie przeżywa.

Chciałby być pewny, że te przeżycia, których dostarcza mu Kinga, nie są jak pierwsza porcja heroiny, którą wstrzykuje sobie w żyłę niewyleczony narkoman, gdy po dwóch latach wychodzi z więzienia. Bardzo częsta ta pierwsza porcja, o której marzył w swojej celi, jest aż tak przedawkowana, że staje się także ostatnią w jego życiu. Wie to z pierwszej ręki, ponieważ w NIH zajmują się mózgami takich ekswięźniów narkomanów po ostatnim strzale. On nie miał z Sylwią żadnych przeżyć od ponad dwóch lat i może być, że gdyby po nocy w Baltimore zmieszali koktajl z jego mózgu, to zarejestrowaliby takie same wyniki.

Sylwia utraciła z biegiem czasu swój cały podziw dla niego. Mężczyzna, którego przestaje podziwiać kobieta, z którą zasypia i z którą chce się budzić rano, czuje się porzucony. Nieważny. Zepchnięty na sam koniec listy nieistotny facet kręcący się wieczorami po kuchni. On także tak się poczuł. Ale pomimo jego pokaleczonego ego to nie jest najgorsze. Taki podziw można przecież odzyskać. Najgorsze jest to, że stracił u Sylwii – tak mu się wydaje – także cały szacunek. I gdy w domu, który przypomina mu emocjonalne igloo, będą coraz częściej i coraz głośniej obijali się o siebie swoimi skorupami, to może stracić szacunek także u córki.