Выбрать главу

I wtedy ja też pożegnałem się z ojcem. Albo raczej on ze mną. Sam nie wiem. Nie pamiętam nawet dokładnie okoliczności: ojciec chyba wyszedł z gośćmi, bo przez jakiś czas tylko ja zostałem przy stole z resztkami kolacji i ocknąłem się dopiero, kiedy ojciec wrócił. Był sam. Chciał się ze mną pożegnać. – Jutro o świcie nie będzie już na to czasu – powiedział. On również mówił o mojej odpowiedzialności i dorośnięciu, z grubsza to samo, co słyszałem już tego popołudnia od wujka Lajosa, tylko bez Boga, nie w tak pięknych słowach i znacznie krócej. Wspomniał też o mojej matce, był zdania, że ona może teraz spróbować „zwabić mnie do siebie”. Widziałem, że dręczyła go ta myśl. Tych dwoje bowiem długo walczyło o prawo do mnie, dopóki wreszcie wyrok sądowy nie oddał mnie ojcu: teraz i ja uznałem, że to zrozumiałe, nie chciał mnie utracić tylko z powodu swej niekorzystnej sytuacji. Ale nie powoływał się na prawo, lecz na moje zrozumienie i na różnicę między macochą, która „stworzyła mi ciepły dom rodzinny”, a moją matką, która mnie „porzuciła”. Zacząłem słuchać uważnie, bo na ten temat słyszałem od matki co innego: według niej winien był ojciec. Dlatego musiała znaleźć sobie innego męża, niejakiego pana Diniego (naprawdę ma na imię Dnes), który, nawiasem mówiąc, właśnie w ubiegłym tygodniu wyjechał, również do obozu pracy. Ale właściwie nigdy nie udało mi się dokładnie zorientować w ich sprawach i ojciec natychmiast znów zaczął o macosze, wspominając, że to dzięki niej nie muszę być w bursie i że moje miejsce jest „w domu, przy niej”. Dużo jeszcze o niej mówił i teraz już się domyśliłem, dlaczego nie ma przy tej rozmowie macochy: na pewno by ją krępowała. Mnie zaś zaczęła nieco męczyć. I sam nie wiem, co obiecałem ojcu, gdy tego ode mnie żądał. Ale już w następnej chwili znalazłem się nagle w jego ramionach i jakoś nie byłem przygotowany na ten niespodziewany uścisk po tamtych słowach. Nie wiem, czy dlatego popłynęły mi łzy, czy zwyczajnie ze zmęczenia, a może od pierwszej porannej uwagi macochy szykowałem się jakoś na to, że w pewnej chwili muszą bezwzględnie popłynąć: tak czy owak, dobrze, że popłynęły, i wydawało mi się, że i ojcu sprawiło to przyjemność. Później posłał mnie do łóżka. Byłem już bardzo zmęczony. Ale, myślałem, przynajmniej mogliśmy puścić tego biedaka do obozu ze wspomnieniem pięknego dnia.

2

Minęły dwa miesiące, odkąd pożegnaliśmy ojca. Mamy lato. Lecz w gimnazjum już dawno, jeszcze wiosną, dali nam wakacje. Powiedzieli: jest wojna. Samoloty też często nadlatują bombardować miasto i wydano tymczasem nowe przepisy przeciwko Żydom. Od dwóch tygodni ja też muszę pracować. Zawiadomili mnie urzędowym pismem: „przydział stałego zatrudnienia”, zaadresowanym: „György Köves, nieletni, robotnik niewykwalifikowany”, i od razu wiedziałem, że jest w tym ręka tych z levente [2]. Ale słyszałem też, że obecnie w fabrykach lub tego rodzaju miejscach zatrudnia się ludzi, którzy ze względu na wiek nie nadają się jeszcze do służby pracy, jak choćby ja. Jest nas tu razem ze mną osiemnastu chłopaków w wieku około piętnastu lat. Zakład znajduje się na Csepel, jest to pewna spółka akcyjna, która nazywa się Zakłady Rafineryjne „Shell”. Właściwie zyskałem nawet pewien przywilej, ponieważ z żółtą gwiazdą nie wolno przekraczać granic miasta. Ja natomiast dostałem do ręki przepisową legitymację, zaopatrzoną w pieczęć komendanta zakładu produkującego dla potrzeb wojennych, gdzie jest napisane, że „mogę przekraczać granicę celną na Csepel”.

Sama praca, nawiasem mówiąc, nie jest zbyt męcząca i w towarzystwie chłopaków nawet dość zabawna: jesteśmy pomocnikami murarzy. Zakład zbombardowano, więc musieliśmy naprawiać szkody wyrządzone przez samoloty. Majster jest bardzo sprawiedliwy: pod koniec tygodnia wręcza nam nawet wypłatę, tak samo jak normalnym robotnikom. Ale macocha najbardziej cieszyła się z legitymacji. Do tej pory mianowicie, ilekroć wybierałem się w drogę, zawsze się martwiła, jak się wytłumaczę, gdyby zaszła taka potrzeba. Teraz nie ma się już o co niepokoić, przecież legitymacja zaświadcza, że nie żyję dla własnej przyjemności, lecz jestem pożyteczny dla przemysłu wojennego, a to już podlega całkiem innej ocenie, oczywiście. Rodzina jest tego samego zdania. Tylko starsza siostra macochy trochę ubolewała, że muszę pracować jako fizyczny, i niemal z płaczem zapytała, czy po to chodziłem do gimnazjum. Powiedziałem jej, że według mnie to zdrowa praca. Wujek Vili natychmiast przyznał mi rację, także wujek Lajos upomniał ją: musimy przyjąć zrządzenia boskie; na to ucichła. Wtedy wujek Lajos odwołał mnie na stronę i zamienił ze mną parę poważniejszych słów: między innymi przestrzegł mnie, bym nie zapominał, że w pracy reprezentuję nie tylko siebie, ale i „całą wspólnotę żydowską”, i żebym chociaż z tego powodu zachowywał się, jak należy, bo na tej podstawie będą oceniać nas wszystkich. Rzecz jasna, o tym bym nie pomyślał. Ale zrozumiałem, oczywiście, wujek może mieć rację.

Od ojca też regularnie przychodzą z obozu listy: dzięki Bogu jest zdrowy, dobrze znosi pracę, a traktują ich, pisze, po ludzku. Rodzina jest zadowolona z ich treści. Także wujek Lajos jest zdania, że Bóg dotąd był z ojcem, więc należy się codziennie modlić, aby dalej się nim opiekował, ponieważ my wszyscy jesteśmy w Jego mocy. Wujek Vili zaś zapewnił: musimy już tylko jakoś wytrwać „krótki, przejściowy okres”, bo jak wyjaśnił, lądowanie aliantów w Normandii teraz już „ostatecznie przypieczętowało los” Niemców.

Dotychczas zawsze bez większych problemów wychodziłem z macochą na swoje. Ona, przeciwnie niż ja, zmuszona jest do bezczynności: ogłoszono mianowicie przepis, że musi zamknąć sklep, bo osoba nieczystej krwi nie może zajmować się handlem. Wydaje się, że ojciec miał szczęście, kiedy postawił na pana Sütö, bo on co tydzień wiernie, tak jak to obiecał ojcu, przynosi to, co należy się macosze z zysku naszego składu, który jest teraz jego własnością. Ostatnio też był punktualny i położył na naszym stole całkiem niczego sumkę, jak widziałem. Pocałował macochę w rękę, do mnie powiedział kilka przyjaznych słów. Wypytywał też jak zawsze szczegółowo o los „pana szefa”. Już miał się żegnać, kiedy coś sobie jeszcze przypomniał. Wyjął z teczki paczkę. Miał trochę zakłopotaną minę. – Mam nadzieję, szanowna pani – odezwał się – że przyda się w domu. – W paczce był smalec, cukier i inne tego rodzaju rzeczy. Podejrzewam, że kupił je na czarnym rynku, bo i on pewnie czytał to zarządzenie, że Żydzi muszą się odtąd zadowolić mniejszymi przydziałami żywności. Macocha z początku próbowała się wymawiać, ale pan Sütö bardzo nalegał, a ona przecież nie mogła kwestionować jego uprzejmości. Kiedy zostaliśmy sami, zapytała mnie, czy uważam, że postąpiła słusznie, przyjmując paczkę. Uważałem, że słusznie, bo przecież nie mogła obrażać pana Sütö, w końcu on chciał dobrze. Była tego samego zdania i powiedziała, że jak sądzi, ojciec by jej postępowanie pochwalił. Rzeczywiście, ja też tak sądzę. Zresztą ona wie to lepiej ode mnie.

вернуться

[2] Założona w 1921 roku organizacja młodzieżowa, skupiająca chłopców w wieku od 13 do 21 lat, którzy uczestniczyli w obowiązkowym przeszkoleniu wojskowym