Выбрать главу

– Pytajcie.

– Skąd wasza dostojność wie o zniszczeniu protokołów? Kto ośmielił się wydać taki rozkaz? Czego dotyczyło przesłuchanie? I wreszcie najważniejsze: kto towarzyszył Luthoffowi w czasie badania? Bo musieli przecież być co najmniej pisarz oraz kat.

– Obaj nie żyją. Pisarza potrącił rozpędzony powóz, kat zginął w bójce pod miastem. Pech, prawda inkwizytorze?

– A Luthoff umiera w lazarecie… Rzeczywiście wielki pech, wasza miłość.

– Nie wiem, kto wydał rozkaz zniszczenia dokumentów. Waszym zdaniem, kto był to władny uczynić?

– Nikt, jaśnie oświecony wojewodo! Nawet kancelaria biskupa nie ma takiego prawa. Ktoś musiał złamać przepisy. Ale to jest surowo karane.

– Kto mógł zażądać od inkwizytorów oddania dokumentów?

– Biskup i papież. Nikt inny.

– Obaj wiemy, że jest jeszcze ktoś inny – zaakcentował mocno dwa ostatnie słowa. – Jednak o tym mówić nie będziemy, bo, o ile wiem, sprawa nie dotyczy ani klasztoru Amszilas, ani Wewnętrznego Kręgu.

– Jakiego kręgu? – Otworzyłem szeroko oczy, mając nadzieję, że moje zdziwienie jest autentyczne oraz szczere, bo nie zamierzałem przecież z posłem obcego państwa poruszać tematów tak drażliwych.

– Dokumentów zażądali wysłannicy papiescy. Oryginałów oraz odpisów. – Zaremba uśmiechnął się spod wąsów, ignorując moje pytanie.

– Czy wasza wielmożność wie, kto był tym wysłannikiem?

– Brat jałmużnik Maurizio Sforza.

– Co takiego?!

– Znacie tego człowieka?

Owszem, znałem. I miło też było się dowiedzieć, że są elementy mojego życia, o których polski arystokrata nic nie wie.

– Tak. – Skinąłem głową. – Ośmielę się powiedzieć, że to wyjątkowa kanalia, nie urażając pańskich uszu, jaśnie oświecony wojewodo.

– Słyszałem gorsze słowa. – Zaremba znów się uśmiechnął.

– Ciągle jest sparaliżowany?

– A jakże. Dwóch ludzi nosi go w specjalnie przystosowanym fotelu. Wiecie może, co oznaczają litery GL wyrżnięte na jego policzkach?

– Pochodzą od imienia i nazwiska Gaspara Louvaina, zwanego Wesołym Katem z Tiannon. Wesoły Kat przyozdobił go tak pewnej nocy, po czym zaginął – wyjaśniłem.

– Dużo wiecie na ten temat…

– Byłem wtedy w Stolpen i wraz ze Sforzą prowadziłem pewne śledztwo. Chciał mnie oddać pod sąd papieski.

Zaremba gwizdnął przeciągle.

– To nie kochacie się z bratem jałmużnikiem, co? A wiecie, że tu jest? W Akwizgranie?

Nie wiedziałem, lecz ta informacja nie mogła poprawić mi humoru.

– Ważna persona z niego – dodał wojewoda, co mnie jeszcze bardziej przygnębiło. A pomyśleć, że pewnej nocy mogłem bezkarnie zabić Sforzę! Teraz żałowałem swej łagodności. – Wracajmy jednak do rzeczy, tylko przedtem się napijmy, bo język mi wysycha. – Zaremba tym razem sam rozlał wino do kielichów, gdyż jego służący przed chwilą zniknął za drzwiami. – Tak, co ja tam… – zaczął, kiedy już przełknął trunek.

– Czego dotyczyło przesłuchanie? – przypomniałem mu.

– Czarnej magii. Tyle wiem.

Z całą pewnością wiedział dużo więcej, aniżeli chciał wyjawić. Nie było jednak sensu naciskać, gdyż Zaremba nie sprawiał wrażenia człowieka, którego można namówić, by powiedział więcej, niż chce.

– I jeszcze jedno, jaśnie wielmożny panie: poprzedni trzej ludzie z otoczenia cesarza, którzy zdaniem waszej dostojności zachowywali się w tak niezwykły sposób?

– Nic wam to nie da. – Wzruszył ramionami. – Odesłano ich do rodowych włości i z tego, co wiem, żyją w zamknięciu przed światem. Joachim Kluze, podczaszy cesarski, Siegfried Hildebrandt, medyk, oraz Gedeon Tachtenberg, koniuszy.

Nic mi te nazwiska nie mówiły, niemniej zanotowałem je w pamięci. Trzeba przyznać, że do tej pory szaleństwo ogarniało ludzi niedzierżących znamienitych stanowisk, choć oczywiście słów „podczaszy” lub „koniuszy" nie należało rozumieć dosłownie, gdyż aby objąć taką funkcję, trzeba było legitymować się i dobrym urodzeniem, i znacznymi koneksjami.

– Medyk – powiedziałem. – Czy wedle słów waszej wielmożności to właśnie on spowodował tragiczną śmierć Najjaśniejszej Pani?

– Nie znam szczegółów – odparł Zaremba. – Poza tym, że wykopał płód z jej łona, zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać.

Patrzyłem na niego takim wzrokiem, jakby przyznał właśnie, że jest uroczą niewiastą o wielkich potrzebach. W świecie takim jak nasz, świecie niespodziewanych zdarzeń i karkołomnych obrotów fortuny, rzadko zdarza się zadziwić czymś inkwizytora Jego Ekscelencji. Ale tym razem słowo „zadziwienie” nie oddawało nawet w części moich odczuć.

– Wasza dostojność zapewne…

– Nie, nie żartuję ani nie kpię – ubiegł moje wątpliwości. – Nie sądzę, by śmierć była dobrym powodem do kpin. – Przeżegnał się. – Panie, racz dać wieczne odpoczywanie tej nieszczęsnej kobiecie i jej nienarodzonemu dziecku.

Przeżegnałem się również.

– Nie skazano go, nie sądzono…

– Szaleńca? Bełkoczącego niezrozumiale i plującego pianą niczym wściekły pies?

A więc Zaremba znał szczegóły tej zajmującej historii.

– Zamietli wszystko pod dywan. I słusznie. Sam bym tak zrobił.

Nagle zrozumiałem, jak wielką władzę miał ten człowiek. Polska była ogromnym krajem, fakt, że w dużej części porośniętym nieprzebytymi kniejami, lecz jednak ogromnym. A ten człowiek może nie rządził Polską, ale w rządzeniu nią miał wielki udział. I oto teraz miałem sposobność siedzieć z nim przy jednym stole. Z feudałem, który jednym ruchem dłoni mógł decydować o losie miast, ludzi i całych krajów. Wierzyłem, że zatuszowałby podobny skandal i nie zawahałby się usunąć świadków tegoż skandalu. Musiałem też przyznać, że nie do końca byłem zadowolony z faktu, iż stałem się jednym z powierników takiej tajemnicy. Zaremba nie musiał mnie ostrzegać, bym nikomu nie wspominał o tej sprawie. Gdyby to zrobił, okazałoby się, że najwyraźniej uważa mnie za wyjątkowego durnia.

– A próba zabójstwa Najjaśniejszego Pana, wielmożny wojewodo?

– Tachtenberg. Widłami. W stajni. Wyobrażacie sobie?

Wyobrażałem sobie, choć z trudem. Rozum gdyby szlachcic pragnął zamordować cesarza za pomocą sztyletu, miecza, w najgorszym razie trucizny. Ale widłami? Niczym zwyczajny parobek?

– Trudno uwierzyć… – powiedziałem tylko.

– Ano trudno. Sami jednak powiedzieliście, że szaleństwo objawia się u niektórych ludzi jak piorun z jasnego nieba.

– Ale widłami?!

– Bogu dziękować, nie trafił – rzekł Zaremba.

– Czy byli świadkowie tych zajść, jaśnie oświecony panie?

– Byli. To dobre słowo. Byli. Nie, nie. – Zauważył mój wzrok i machnął dłonią. – Nie zamordowano ich, jeśli o tym myślicie. Drugiego lekarza wysłano z wyprawą do Abisynii, a stajennego uwięziono.

– Z wyprawą Markusa Kiesslinga? – spytałem. – No to już lepiej było okazać mu łaskę i po prostu zabić.

Wojewoda roześmiał się.

– Z waszych słów wnioskuję, że nie sądzicie, by Kiessling kiedykolwiek powrócił?

Miał rację. Markus Kiessling wyruszył, by poprzez Egipt dostać się do Abisynii i sprawdzić, czy godne wiary są pogłoski o potężnym chrześcijańskim królu władającym tymi ziemiami. Moim zdaniem szanse powrotu miał mniej więcej takie same jak mucha wysłana na zbadanie pajęczej sieci.

– A ekspedycja, którą wysłaliśmy do Chin, powróciła – rzekł Zaremba. – Chociaż zabrało im to trzy lata. Z tego, co wiem, w Krakowie drukują właśnie opis wyprawy. Zaiste ciekawa lektura, inkwizytorze. Każę wam wysłać egzemplarz.

– Pokornie dziękuję waszej dostojności. Będę zaszczycony – powiedziałem szczerze i z pełnym przekonaniem, gdyż miała to być pierwsza relacja naocznych świadków i byłem naprawdę ciekaw, co znaleźli w Chinach.