Выбрать главу

– Może więc i Kiessling wróci. Wypijmy za niego. – Wznieśliśmy kielichy, a Zaremba otrząsnął się potem jak mokry pies i uśmiechnął. – Czuję już ten jakże miły szmerek w głowie – obwieścił z satysfakcją w głosie. – No ale do rzeczy, do rzeczy. Chcecie jeszcze coś wiedzieć?

Wino wojewody było mocne i ciężkie. Szło do głowy i ja, szczerze to przyznam, czułem już nieco więcej niż tylko niewinny szmerek. Bóg mnie co prawda pobłogosławił szczególną odpornością na skutki działania trunków, jednak miałem nadzieję, że Zarembę czekają ważne sprawy natury państwowej i nie zamierza kontynuować naszego spotkania do chwili, kiedy jego lub mnie trzeba będzie wynosić z komnaty.

– To co usłyszałem, na razie mi wystarczy, jaśnie oświecony panie. Niezwłocznie zabiorę się do pracy.

– Dobrze. – Pokiwał głową. – Podoba mi się wasz zapał. No, idźcie już…

Wstałem, starając się ukryć ulgę.

– Jeszcze jedno – rzucił, kiedy kłaniałem się, stojąc już przy drzwiach. – Będę wyprawiał ucztę. W sobotę za tydzień. Będziecie miłym gościem.

Ślinka pociekła mi na myśl o specjałach, które w gotuje polski kucharz. Jednak wiedziałem, że nie powinienem pojawiać się w pałacu Zaremby.

– Wybaczcie, jaśnie oświecony panie, lecz nie sądzę by towarzystwo inkwizytora…

– Polski wojewoda może zapraszać, kogo zechce. I nikomu nic do tego – przerwał mi złym głosem – A jak komuś nie podobają się moi goście, to fora ze dwora!

Nie pozostawało mi nic innego, jak pokłonić się raz jeszcze i szczerze podziękować za łaskę, z której skorzystać i tak nie miałem zamiaru.

* * *

Siedziba Inkwizytorium w Akwizgranie była prawdziwą fortecą. Bynajmniej nie dlatego, iżby inkwizytorzy spodziewali się nagłego ataku. Ona po prostu miała świadczyć o potędze Świętego Officjum. Gdyż to przecież właśnie w Akwizgranie koronowano cesarzy, tu znajdował się jeden z pałaców Najjaśniejszego Pana, tu często zjeżdżali elektorzy oraz szlachta z całego cesarstwa, tu często gościły zagraniczne poselstwa, to wreszcie miasto słynęło z uzdrawiających gorących źródeł. Poza tym Akwizgran był miastem katedr, kościołów oraz klasztorów i z tego powodu również Święte Officjum zadbało, by jego siedziba w Akwizgranie budziła podziw. Zbudowana z czerwonych cegieł forteca otoczona była wysokimi na piętnaście stóp, potężnymi murami, najeżonymi wieżami strażniczymi. Główne budynki, ułożone w kształcie prostokąta, otaczały rozległy dziedziniec. Wiedziałem jednak, że ta imponująca budowla świeci pustkami. Nie było sensu utrzymywać dziesiątków żołnierzy potrzebnych do obsadzenia murów ani setek ludzi służby, skoro w akwizgrańskim oddziale Inkwizytorium służyło raptem trzydziestu inkwizytorów. A licząc gości Officjum, strażników i służbę, z całą pewnością nie przebywało tam więcej niż sto osób. Tymczasem, przyglądając się tej fortecy, byłem pewien, że w razie potrzeby mogła dać schronienie i tysiącowi zbrojnych. Lecz na jej terenie nie było tak charakterystycznych dla innych zamków warsztatów. Tu znajdowały się jedynie stajnie oraz piekarnia służąca tylko potrzebom mieszkańców.

Bramę pozostawiono otwartą na oścież, przy murze stało dwóch strażników z glewiami w dłoniach. Obaj byli odziani w kolczugi, a na ramionach mieli czarne płaszcze ze srebrnym symbolem złamanego krzyża. Obaj też byli wysocy, rozrośnięci w barach, brodaci i ponurzy. Ich wygląd nie zachęcał, by poprosić o przywilej znalezienia się na terenie Inkwizytorium. Podszedłem bliżej, zauważając, że zaczynają mi się przyglądać.

– Nazywam się Mordimer Madderdin i jestem licencjonowanym inkwizytorem Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu. Chciałem prosić o prawo wejścia.

– Witajcie mistrzu – odezwał się basem jeden ze strażników. – To wielki szczyt dla nas. Zgodnie z wydanym mi rozkazem muszę jednak poprosić was o dokumenty.

No cóż, podszywanie się pod inkwizytora było karane i całą stanowczością oraz surowością, ale wiedziałem, że zdarzają się czasami szaleńcy, którzy z głupoty, chęci zysku czy popisania się przed bliźnimi rzeczywiście próbowali udawać funkcjonariuszy Świętego Officjum. Jednakże udawać inkwizytora tu – pod murami akwizgrańskiej siedziby Inkwizytorium – byłoby szaleństwem wręcz niemieszczącym się w głowie. Ale rozumiałem, że przepisy są przepisami, więc wyjąłem z zanadrza biskupi glejt głoszący, że wszystkie oddziały Inkwizytorium są zobowiązane do niesienia wszelkiej możliwej pomocy Mordimerowi Madderdinowi, licencjonowanemu inkwizytorowi z Hez-hezronu. Strażnik spojrzał dokumenty, uważnie przypatrzył się pieczęciom, po czym odstąpił na bok.

– Raczcie wejść, mistrzu. Witamy całym sercem. Bądźcie łaskawi poczekać chwilę, a wezwę kogoś, kto was poprowadzi. – Zmierzył wzrokiem zamkowe budowle. – Tu nawet nasi stali goście często się gubią.

W to akurat nie wątpiłem.

* * *

Lukas Eichendorff wyglądał jak brat bliźniak strażników czuwających przy bramie. Poprawiłem się w myślach: to oni wyglądali jak jego bracia bliźniacy, gdyż najwidoczniej upodabnianie się do przełożonego było tu w modzie. Tak więc starszy akwizgrańskiego Inkwizytorium był wysoki, barczysty i czarnobrody. Z postawy, wejrzenia oraz ubioru bardziej przypominał doświadczonego żołnierza niż inkwizytora. Nie widziałem go nigdy przedtem, ale oczywiście wiele o nim słyszałem, ponieważ utrzymywał się na stanowisku od blisko dziesięciu lat. Z tego, co wiedziałem, skończył szkolenie w Akademii tuż przedtem, zanim ja się w niej pojawiłem, a oszałamiającą karierę zawdzięczał silnemu charakterowi, bezwzględnej lojalności oraz umiejętności zyskiwania oddanych stronników. Rzadko te trzy cechy można było przypisać jednemu człowiekowi.

Eichendorff de facto był drugą osobą w Inkwizytorium, zaraz po Jego Ekscelencji biskupie Hez-hezronu. Ale stanowiska te dzieliła również przepaść, gdyż Lukas mógł zostać odwołany przez Gersarda za pomocą jednego listu. Wiedziałem jednak, że biskup jest za mądry, by pozbywać się tak cennego stronnika, zwłaszcza że w razie ataku wrzodów, podagry, hemoroidów lub uczulenia skóry zawsze mógł wyżyć się na swych dworzanach lub inkwizytorach z Hez-hezronu i nie musiał szukać ofiary aż w Akwizgranie.

– Kochany mistrzu Madderdin – Lukas rozwarł ramiona – serdecznie witamy w stolicy!

To ciepłe przyjęcie zdumiało mnie, ale również ujęło. Nawet jeśli Eichendorff tylko grał, to doceniałem, że zechciało mu się zagrać dla mnie.

– Słyszałem o twoich dokonaniach, Mordimerze – wyjaśnił, wskazując, bym usiadł. – Między innymi o tym, co zrobiłeś dla nas wszystkich w Wittingen. Nie myślałeś nigdy, by przenieść się do Akwizgranu? Zaręczam, że nie mam takich humorów jak Jego Ekscelencja. – Roześmiał się.

– Boże, miej go w swej opiece – dokończyłem zadowolony, że Eichendorffowi nie jest obce moje nazwisko ani dokonania. Cóż, każdy z nas, chcąc nie chcąc, ma w sobie odrobinę grzesznej próżności, nawet wasz uniżony sługa, który uważa się za człowieka skromnego oraz pokornego.

– Słusznie. Póki Gersard zdrowy, to i my zdrowi. Ale zastanów się nad moją propozycją.

– Czuję się zaszczycony, Lukasie – odparłem. – I jestem ci głęboko wdzięczny. Obawiam się jednak, że najprostszy sposób, by skłonić Jego Ekscelencję do wydania mi zakazu opuszczania Hez-hezronu, to poprosić o przeniesienie do innej placówki.

– Jak wy tam wytrzymujecie? – Machnął ręką. – Ostatni raz widziałem starego trzy lata temu i po godzinie miałem go już dosyć. Stetryczały zrzęda. A złośliwy jak kozioł…