Выбрать главу

— Dlaczego wy tak, towarzyszu Udałow — molestował staruszek. — Wszystkie dokumenty mamy ze sobą. Najlepszy metal daliśmy na te zasuwki. Doświadczonym majstrom powierzyliśmy robotę. Pracowali dniami i nocami. I wszystko, okazuje się, na nic? A premia kwar-taJna?

— Zaczekaj — przerwał mu współtowarzysz. — Jeśli się jest z czegoś niezadowolonym, to po co zaraz taką oficjalną drogą? Powiedzcie, ja powiem Porfirjiczowi, a Porfirjicz już zrobi, co trzeba.

— Zrobię — powiedział staruszek. — Najlepiej polubownie.

— A zasuwki gną się pewnie od wiatru — powiedział Udałow. — Zamki widelcem nawet można otworzyć. Budowę domu wypoczynkowego trzeba było przerwać. A towar sprzedaliście na lewo. Czyż nie tak było?

— Nic podobnego — z przekonaniem zaprzeczył Porfirjicz.

— A trzy tysiące osiemset nieuczciwych rubelków podzieliliście między sobą?

— Jakie pieniądze! — oburzył się staruszek. Współtowarzyszowi wystąpił nagle pot na czole.

— Ile? — zapytał.

— Trzy tysiące osiemset co do kopiejki. Przecież do tej pory wszystkie wasze obliczenia leżą w kieszeni spodni. Ołówkiem napisałeś tak: "Porfirjiczowi dać siedemset dwadzieścia. Szurowowi — trzysta. Udałowowi, jeśli będzie podskakiwał, dać stówę na odczepnego". Czy to nieprawda?

Człowiek o czekoladowych oczach stracił panowanie nad sobą. Zerwał się z krzesła, sięgnął w popłochu do kieszeni.

— Zdrajca! — jęknął.

Porfirjicz z krzesła nie wstawał. Porfirjicz zbladł tylko. Nawet oczy mu pobladły.

— Trzy tysiące osiemset? A mnie siedemset dwadzieścia? Tak… Nie będzie dla ciebie, bezczelny draniu, żadnej litości od ludu ani na tym, ani na tamtym świecie — wyrzekł cienkim, lecz surowym głosem.

— A zeznanie dla milicji napiszemy od razu — przemówił Udałow, kując żelazo, póki gorące.

— Ja nic nie wiem — powiedział człowiek z bokserskim nosem, usiłując przeżuć wyciągniętą ze spodni notatkę. Napisał ją jednak na dobrym, grubym papierze, który jakoś nie dawał się żuć.

— Nie pomoże — zauważył Udałow. — W prawej kieszeni marynarki Porfirjicza leży podrobiona specyfikacja na blachę.

— A leży — powiedział Porfirjicz. — Lepiej niech sam już posiedzę jako niewinny wspólnik, ale tę żmiję wsadzę do kryminału.

— I słusznie — zgodził się Udałow. — On was i przedtem za nos wodził.

— Fy ne oszmielicze szę — usiłował krzyknąć z zapchanymi ustami dyrektor spółdzielni. — Ja szę poszkarżę.

— Skarż się, skarż — powiedział mściwie Porfirjicz.

— Nie ma dla niego ratunku — dodał Udałow. — Przecież macie w kieszeni niezbite dowody.

I widząc, że trzeba zadać ostatni cios i znokautować przeciwnika, Udałow postarał się przypomnieć sobie, co mówi w takich wypadkach oficer śledczy na filmach. Niedawno usłyszane słowa błądziły mu po głowie… "Wasze karty zostały odkryte!…" Nie, nie to… "Ręce do góry!"… Nie. Blisko, całkiem blisko. Aha. I Udałow wyrzekł straszliwym głosem sakramentalne słowa, że jemu samemu stanęły dęba na głowie przerzedzone złociste włosy.

— Gra skończona! Siadajcie i piszcie zeznanie. Szczere przyznanie się do winy — oto jedyna rzecz, która może złagodzić wasz los!

Błysnęła błyskawica, zapachniało ozonem, blady jak płótno dyrektor spółdzielni opadł na krzesło, wyjął długopis i przy pomocy Porfirjicza zaczai pisać zeznanie.

A Udałow poczuł nagle straszną pustkę w głowie. Taką pierwotną, nieznośną pustkę. Nie pamiętał treści ani jednego z tych papierków, które leżały w teczkach spółdzielców. Zapomniał języka angielskiego i hiszpańskiego, nie mógł przypomnieć sobie ani jednej funkcji trygonometrycznej. Wypadły mu z głowy nawet dobitne rymy poematu opublikowanego w ostatnim numerze czasopisma "Ogoniok".

— Ale dlaczego? — krzyknął zrozpaczony. — Za co?

Spółdzielcy popatrzyli na niego wystraszonym wzrokiem i jeszcze szybciej zaczęli pisać zeznanie.

— Sami zaniesiecie na milicję — przykazał im Udałow i niczego więcej nie uświadamiając sobie, rzucił się do wyjścia.

Znowu kropił deszczyk po pożółkłych liściach. Było cicho i jakoś zwyczajnie. I z jasnością oddalającego się nocnego grzmotu zadźwięczały w uszach Udałowa słowa przybysza: "Na wypadek, gdybyś sobie nie mógł poradzić, powiedz na głos słowa: gra skończona i wszystko wróci na Swoje miejsce".

— Ależ ja nie chciałem! — krzyknął błagalnie Korneliusz Udałow, wznosząc ku niebu ręce. — To nieporozumienie. Ja potrafię się nim posłużyć. To przypadkowa pomyłka.

…Udałow wrócił do domu i do wieczora nie przemówił ani słowa. Nie zgodził się na rozmowę z Miszą Standalem, który oczekiwał go przy bramie, nie chciał jeść ulubionej zupy z kluskami. Leżał na kanapie, nie zdjąwszy nawet spodni, i przeżywał swoją pomyłkę, która nie tylko zamknęła przed nim drogę do kariery dyplomatycznej, ale i pozbawiła całą ludzkość może na zawsze przyjaźni z rozwiniętą galaktyką.

I dopiero wieczorem, wypiwszy na uspokojenie sto gramów pieprzówki i wypowiedziawszy niezrozumiałe dla domowników słowa: "Może zorientują się i zmienią decyzję", Udałow podszedł do stolika syna i zapytał go:

— Gdzie masz podręcznik do historii?

— A po co, tato? Nie mamy jutro historii. Nie zadawali.

— Głupi jesteś — odpowiedział ojciec. — Po prostu chcę przeczytać o Piotrze I. A trygonometrii nie chowaj… Człowiek uczy się, póki żyje… W galaktyce z naszą tępotą aż wstyd się pokazać.

Przełożył ELIGIUSZ MADEJSKI

BULWA

1

Przywiozłem Lucynie "polankę". Na jej widok Lucyna opadła na kanapę i siedziała bez ruchu co najmniej trzy godziny (daję słowo, że wcale nie przesadzam). Nie znam przyjemniejszego zajęcia niż ofiarowywanie przedmiotów, na widok których obdarowywani tracą mowę i zamieniają się w słup soli. Usiadłem więc naprzeciwko i z wielką próżnością zacząłem wpatrywać się w Lucynę, czekając, aż przyjdzie do siebie na tyle, aby zapoznać mnie ze swymi planami na najbliższe dni.

— To będzie… — powiedziała wreszcie. — Wszyscy padną trupem!

Wszyscy, to znaczy przyjaciółki i w ogóle znajome, a może nawet cała żeńska ludność miasta. Oczami duszy ujrzałem makabryczny widok: Lucyna idzie ulicą odziana w strój z polanki, a na jej widok kobiety, młode i niemłode, piękne i niezbyt przystojne chwieją się i kładą pokotem na klombach pod ścianami domów. Natychmiast zrobiło mi się ich żal, wolałbym bowiem, aby padli trupem mężczyźni i to nie wszyscy, lecz tylko moi konkurenci, którzy kręcą się wokół Lucyny, podczas gdy ja z narażeniem życia łowię dla niej "polanki" lub zjeżdżam na dno kopalni. W życiu zawsze tak bywa. Odyseusze krążą po oceanach, sprzyjając pierwotnej akumulacji kapitału, niewolnicy wiosłują na galerach albo mrą w kopalniach, a księżniczki otoczone gronem pochlebców cieszą się z życia w oczekiwaniu na bogate dary.

— Polanka — powiedziała Lucyna rozmarzonym głosikiem, gdy ja wciąż jeszcze znęcałem się w myśli nad pochlebcami mojej pięknej damy i dlatego postarałem się zakłócić jej błogi nastrój.

— Wiesz, dlaczego właśnie "polanka"? — zapytałem.

— Nie. Pewnie dlatego, że piękna, pewnie dlatego, że jej ornament gra wszystkimi barwami tęczy, niczym polanka wśród lasu…

— Nic podobnego. Tego motyla ochrzczono tak na cześć Teodora Polanowskiego, Teodora Fiodorowicza Polanowskiego, jeśli mam być dokładny.