Выбрать главу

— Postaram się.

Ciocia Niusza ciężko westchnęła i powiedziała:

— Bierz, Bóg z tobą.

Udałow wyjął pieniądze. I tak dobrze, że je ze sobą zabrał. Odliczył dwie piątki, rubla i dziewięćdziesiąt kopiejek drobnymi. Ciocia Niusza wymogła na nim obietnicę, że następnego dnia przyniesie jej dziesięciokopiejkówkę i Udałow wreszcie mógł zabrać ciężką, zakurzoną donicę.

Wyszedł na podwórko razem z sąsiadem. Sąsiad otulał się waciakiem i przestępował z nogi na nogę. Odprowadził Udałowa do furtki i otworzył mu. Babcia z wielkim hałasem założyła sztabę na drzwi.

— Słuchaj — powiedział na pożegnanie tęgi mężczyzna — ty przecież łgałeś o tej swojej żonie. Dlaczego dałeś dwanaście rubli za zwyczajne zielsko? Powiedz, ja nikomu ani słowa.

— Nie warto — odparł Udałow, odgarniając głową gałęzie, żeby nie właziły w oczy. — I tak nie uwierzycie. Na pewnej planecie zdychają krupiki. Wyleczyć je można tylko tym kwiatkiem. I dlatego zwrócili się do mnie o pomoc.

— Aha — powiedział mężczyzna. — To brzmi całkiem prawdopodobnie.

A kiedy Udałow był już dość daleko, mężczyzna krzyknął:

— A co to są krupiki?

— Nie wiem! — odkrzyknął Udałow. — Szare, podobno puszyste i siedzą pod krzakiem.

— Pewnie króliki — powiedział mężczyzna.

— Całkiem możliwe — odparł Udałow i pobiegł w stronę domu, ślizgając się w gliniastym błocku i przyciskając do piersi ciężką donicę.

Przybysz czekał na niego obok domu, na ulicy, pod drzewem.

— Zdobyłeś? — zapytał wychodząc z cienia. — Dziękuję gigantycznie. Dawaj tutaj. W domu ja nie mogłem. Twój żona przyszedł.

Udałow postawił donicę na ziemi.

— Nie dowiedzieli się tam u ciebie, co to są krupiki? — zapytał.

— Nie, nie zdążył — odparł przybysz. — Taki tragedia. Cały nadzieja leży na ja i ty.

Zaczął szybko obrywać z gałązek czerwone pąki.

— A całej doniczki nie zabierzecie?

— Z donicą nie da rady przez continuum czasoprzestrzenny. Nie ma taki możliwość.

— Gdybym wiedział, sam był oberwał. A krupiki to przypadkiem nie wiewiórki?

— Nie. Ja poleciał. Wielki dziękuję. Wiecie co, nasz planeta będzie stawiał wam jeden wielki pomnik. Trzy osoby wysoki. Ja już robił zdjęcie. Wy idziecie przez deszcz i burza, a w ręka macie czerwony kwiatek.

— Dziękuję — powiedział Udałow. — Ale została do załatwienia jeszcze jedna mała sprawa, jeśli nie macie nic naprzeciw. Rozumiecie, wyszła taka historia: wydałem na ten kwiatek wszystkie moje pieniądze, a mam jutro zapłacić składki.

— Oj, jaki jest hańba dla nasza planeta! Oczywiście, wszystkie pieniądze ja ciebie dawaj. Całkiem zapomniałem. Masz, trzymaj. Dolar. Trzy tysiąc dolar.

— Czyście zwariowali? — oburzył się Udałow. — Po co mi dolary? Potrzebuję dwunastu rubli, a dokładniej jedenastu rubli i dziewięćdziesięciu kopiejek. Jeśli sądzicie, że zapłaciłem za ten kwiatek zbyt drogo, to weźcie pod uwagę, że nie miałem czasu targować się. A ten kwiatek wart jest najwyżej cztery ruble i to razem z doniczką.

— Ten kwiatek wart jest sto milion wasze ruble.

— Wcale nie chcę na nim zarabiać. Dajcie mi 24 przynajmniej z osiem rubli — poprosił Udałow.

— Bierz dolar — nalegał przybysz. — Innej pieniędzy nie mam. Za trzy roki znowu pomyślny układ planeta, ja przyjechać i ciebie rubel dawaj. A teraz bierz dolar.

Udałow chciał jeszcze oponować, ale przybysz wepchnął mu do ręki plik nowiutkich banknotów i krzyknął:

— Dziękuję! Zdjęcie pomnik przywiozę w następny wizyta. I zniknął.

Udałow westchnął i poszedł do domu.

Ksenia czekała na niego, nie kładła się spać. Powitała go wyrzutami i nie dała mu zdjąć płaszcza, zanim się nie przyzna, z kim miał randkę.

— Nie było żadnej randki — odparł Udałow, myśląc przy tym: „A może krupiki to wręcz słonie albo leopardy? Przecież nie wiadomo, pod jakim drzewem siedzi ten szary z dużymi uszami. Może pod baobabem?” — Wystarczy wyjść z domu — denerwowała się Ksenia — żeby cię od razu gdzieś pognało.

— Nie irytuj się — odparł Udałow, ciągle jeszcze myśląc o krupikach.

— A co ty masz w ręku? — zapytała Ksenia, patrząc na plik dolarów.

— Nic takiego, zwykłe dolary — odparł Udałow i podał żonie pieniądze.

— Ale się doczekałam! — powiedziała Ksenia i rozpłakała się.

Przełożył TADEUSZ GOSK.

ŚWIEŻY TRANSPORT ZŁOTYCH RYBEK

Jedyny w mieście Wielki Guslar sklep zoologiczny dzieli skromny lokal ze sklepem papierniczym. Na dwóch ladach leżą w nim pod szkłem długopisy, szkolne zeszyty w kratkę, album z białą mewą na błękitnej okładce, pędzelki popularne, ochra w tubkach, temperówki i mapy konturowe. Trzecia lada, stojąca na lewo od wejścia, nie jest oszklona. Piętrzą się na niej stosy półkilowych torebek z pokarmem dla kanarków, klatki dla wiewiórek i niewielkie konstrukcje z kamieni i cementu inkrustowanego muszlami. Konstrukcje te przypominają ruiny średniowiecznych zamków i przeznaczone są do umieszczania w akwariach, żeby rybki czuły się tam jak w swoim żywiole.

Sklep papierniczy zawsze wykonuje plan. Zwłaszcza w trakcie roku szkolnego. Sklepowi zoologicznemu wiedzie się znacznie gorzej. Jedynym chodliwym towarem, jaki w nim bywa, są kurczaki, kurczaki ze sztucznej wylęgarni, których dostawa zdarza się raz na kwartał. Wtedy kolejka po nie zakręca aż na rynek. W pozostałe dni przy ladzie jest zupełnie pusto. Jeśli nawet przychodzą tam chłopcy, żeby pogapić się na gupiki i czerwone mieczyki pływające w podświetlonym akwarium, to nigdy tych mieczyków nie kupują. Kupują je u Kolki Długiego, który co sobota stoi przed wejściem do sklepu i trzyma na długim sznurku litrowy słoik z narybkiem. W drugiej ręce dzierży papierową torbę z czerwonymi robaczkami.

— Znowu tu sterczy — mówi Zinoczka do Wiery Jakowlewny, sprzedawczyni ze sklepu papierniczego, i pisze do obwodu kolejne zamówienie na białe robaczki i rasowe gołębie.

Trudno powiedzieć, aby Zinoczka zupełnie nie miała klientów. Ma kilku. Prowizor Sawicz trzyma kanarka i raz w tygodniu, pod koniec dnia, wstępuje po drodze z apteki do domu. Kupuje pół kilo pokarmu. Wpada czasami Grubin, wynalazca i człowiek bez przyszłości. Grubin interesuje się wszelkimi zwierzakami i nosi głęboko w sercu nadzieję, że sklep otrzyma kiedyś do sprzedaży amazońską papugę arę, która bardzo łatwo uczy się ludzkiej mowy.

Jest jeszcze jeden człowiek zaglądający do sklepu, ale to nie klient, tylko przypadek zupełnie szczególny. Były strażak, inwalida Eryk.

Przychodzi, cicho staje w kącie za akwarium. Pusty rękaw ma założony za pas, a oparzoną stronę twarzy skierowaną ku ścianie. W mieście Eryka znają wszyscy. Dwa lata temu pewna babcia zostawiła włączone żelazko i położyła się spać. Eryk pierwszy wpadł do domu i zaczął wyciągać babcię na świeże powietrze, ale nie zdążył. Z góry spadła belka i w ten sposób Eryk został inwalidą. W dwudziestym trzecim roku życia. Ze strony obywateli było mnóstwo współczucia, załatwili Erykowi rentę i odszkodowanie, ale dotychczasową robotę musiał rzucić. Chłopak wprawdzie został w straży pożarnej, ale teraz tylko pilnuje garażu. Uczy się pisać lewą ręką, ale jest bardzo nieśmiały i wszystkiego się wstydzi. Nie lubi nawet pokazywać się na ulicy.

Eryk przychodzi do sklepu po pracy. Zazwyczaj kuleje, bo nogę też mu w tym pożarze przygniotło. Przychodzi, wciska się w kąt za akwarium i patrzy na Zinoczkę, w której kocha się bez wzajemności. Jaka zresztą może być wzajemność, jeśli Zinoczka to dziewczyna przystojna i postawna, ciesząca się powodzeniem u wielu chłopców z Technikum Rzecznego. Sama Zinoczka wzdycha do nauczyciela biologii ze szkoły średniej numer jeden, ale Erykowi nigdy złego słowa nie powie.