Выбрать главу

— Posiedźcie z nami — powiedziały dziewczęta. — Nam też się nudzi.

— Dziękuję.

— Poczęstowałabym was wafelkami…

— Dziękuję, nie jadam wafelków.

Dziewczęta roześmiały się.

— Humor wam dopisuje. A inni martwią się i denerwują. Stasio też się denerwuje.

Dracz wreszcie dojrzał Stanisława, który wyglądał jak brunatny wzgórek.

— Ale to tylko z początku, prawda — zapytała dziewczyna.

— Nie, nieprawda — odparł Dracz. — Teraz też się denerwuję.

— Niepotrzebnie — powiedziała druga dziewczyna. — Geworkian zrobi wszystko jak należy. To geniusz. Obawiacie się, że zbyt długo tam byliście?

— Trochę się boję, chociaż mnie uprzedzali, kazali wcześniej wracać…

5

Pewnie, uprzedzali go i to nieraz. Wówczas ludzie w ogóle nie bardzo wierzyli w celowość pracy Geworkiana. Nie ma sensu, powiadali, ryzykować, skoro są automaty. Ale instytut nadal istniał, gdyż bioformanci byli jednak potrzebni. Uznanie sceptyków przyszło wtedy, kiedy bioformanci Selwin i Skowroński zeszli pod wodę po batyskaf Yaltonena, który po utracie kabla utknął na głębokości sześciu tysięcy metrów. Robotów, które potrafiłyby zejść do rozpadliny i tam zorientować się, w jaki sposób uwolnić batyskaf i badaczy, jeszcze nie skonstruowano. A bioformanci zrobili wszystko, co należało.

— W zasadzie — powiedział wtedy Geworkian na jednej z licznych konferencji prasowych — nasza praca została przepowiedziana niejako przez setki twórców literatury fantastycznej i bajkopisarzy tak szczegółowo, że nie musimy już niczego wymyślać, lecz po prostu realizować ich pomysły. Przebudowujemy strukturę biologiczną człowieka zgodnie z zamówieniem, przygotowujemy go do wykonania określonej pracy. Pozostawiamy przy tym możliwość odwrócenia tej przebudowy. Najtrudniejszą bowiem częścią naszej działalności jest powrót do punktu wyjściowego. Biotransformacja winna przypominać odzież, skafander ochronny, który możemy zdjąć, gdy tylko przestanie być potrzebny. Zresztą nie zamierzamy konkurować z konstruktorami skafandrów, bo wkraczamy do akcji wtedy, gdy oni są bezsilni. Skafander do pracy na głębokości dziesięciu kilometrów jest zbyt ciężki i sztywny, aby istota w nim zamknięta mogła wykonywać pracę z taką samą łatwością, jak na powierzchni Ziemi. Ale na tej głębi doskonale czują się niektóre ryby i skorupiaki. W zasadzie możliwa jest taka przebudowa organizmu człowieka, aby funkcjonował on tak samo jak organizm ryby głębinowej. Gdy to jednak osiągniemy, powstanie inny problem. Nie wierzę w to, aby człowiek, który wie, że skazany jest do końca swych dni na przebywanie w oceanicznej głębi, w środowisku skorupiaków i ryb, mógł pozostać człowiekiem pełnowartościowym. Ale jeśli rzeczywiście potrafimy przywrócić człowiekowi jego pierwotną postać i naturalne środowisko ludzkie, to bioformacja będzie miała rację bytu i okaże się pożyteczna dla ludzkości.

W owym czasie przeprowadzano dopiero pierwsze doświadczenia. Na Ziemi i na Marsie. Chętnych było pod dostatkiem, a nawet więcej. Glacjologowie i speleolodzy, wulkanolodzy i archeolodzy potrzebowali dodatkowych rąk, oczu, skóry, płuc, skrzeli… Pracownicy instytutu mówili nowicjuszom, że nie wszyscy bioformanci chcieli się z tymi nowymi organami rozstawać. Opowiadali im bajeczkę o speleologu, wyposażonym w skrzela i ogromne, widzące w ciemności oczy, który wręcz uciekł ze stołu operacyjnego, na którym chciano mu przywrócić ludzki wygląd… Powiadali, że uciekinier od tej pory ukrywa się w wypełnionych lodowatą wodą, bezdennych grotach Qintano-Roo, czuje się znakomicie i dwa razy na miesiąc przysyła do "Speleogical Reviev" obszerne artykuły na temat swoich odkryć, wydrapane krzemieniem na wyszlifowanych płytkach grafitu.

Kiedy Dracz pojawił się w instytucie, miał na swym koncie pięć lat lotów kosmicznych, wystarczające doświadczenie w kierowaniu pracą robotów budowlanych i pół tuzina publikacji na temat epigrafiki Monów. Grunina wtedy już przygotowywano do biotransformacji i Dracz został jego dublerem. Przygotowywali ich do pracy na ogromnych, rozżarzonych planetach, wśród szalejących ognistych burz i wirów atmosferycznych, na planetach z niezwykle wysokim ciśnieniem i z temperaturami dochodzącymi do ośmiuset stopni. Planety te trzeba było jednak zagospodarować, gdyż stanowiły prawdziwy skarbiec cennych metali i mogły stać się wręcz niezastąpionymi laboratoriami dla fizyków.

Grunin zginął w trzecim miesiącu pracy i gdyby nie upór Dracza, Geworkian — sam Geworkian! — nie zdołałby zwalczyć oponentów. Dla Dracza zaś, a Geworkian i Dimow doskonałe o tym wiedzieli, najtrudniejsza była transformacja. Najtrudniej było budzić się rano ze świadomością, że dziś w mniejszym stopniu jest się człowiekiem niż było się wczoraj, a jutro zostanie z tego człowieka jeszcze mniej. Dracz był przygotowany na najgorsze, Geworkian i Dimow omawiali z nim wszystkie jego właściwości konstrukcyjne, eksperci przynosili mu do zatwierdzenia próbki jego skóry i przestrzenne modele jego przyszłych oczu. To było ciekawe i to było ważne. Ale nie potrafił do końca uświadomić sobie prostego w końcu faktu, że dotyczy to właśnie jego ciała. Dracz widział Grunina przed odlotem i pod wieloma względami miał być podobny do Grunina, a właściwie stanowić udoskonalony model tego, co formalnie nadal nazywano Gruninem, lecz nie miało niczego wspólnego z portretem wiszącym w hallu laboratorium centralnego. W dzienniku Grunina, napisanym sucho i rzeczowo, znalazły się słowa: "Diabelnie smutno żyć bez języka. Nie daj ci Boże, Dracz, odczuć to na własnej skórze". Dlatego Geworkian uczynił wszystko, żeby Dracz mógł mówić, chociaż mocno skomplikowało to biotransformację, a dla Dracza oznaczało kilka dodatkowych godzin, spędzonych na stole operacyjnym i w gorących wannach z płynami biologicznymi, w których narastały nowe fragmenty jego ciała. Najgorsza więc była obserwacja własnej przemiany i stała walka z irracjonalnym strachem, że zostanie się takim na zawsze.

6

Dracz znakomicie rozumiał obecny stan Ferego. Fere miał pracować w jadowitych, bezdennych bagnach Chronosa. Dracz był w znacznie lepszej sytuacji. Mógł pisać, rysować, znajdować się wśród ludzi, mógł deptać zielone trawniki instytutu, podchodzić do pałacyku z białymi kolumnami. Fere zaś do końca swojej wyprawy, do chwili, póki mu nie przywrócą ludzkiej postaci, był skazany na świadomość, że od ludzi musi dzielić go co najmniej gruba szyba. Fere wiedział, co go czeka, i dołożył wiele starań, aby zyskać prawo do tych tortur. Ale teraz…

Dracz postukał w szybę.

— Nie budźcie go — powiedziała jedna z dziewcząt.

Brunatny wzgórek wyprysnął w chmurze szlamu i potężna, stalowoszara płaszczyzna rzuciła się do przodu. Dracz cofnął się instynktownie. Płaszczka znieruchomiała o centymetr od szyby. Jej ciężki, nieruchomy wzrok hipnotyzował.

— One są potwornie drapieżne — powiedziała dziewczyna, a Dracz uśmiechnął się w duchu. Jej słowa odnosiły się do innych, prawdziwych płaszczek z Chronosa, co nie znaczyło, że Fere jest mniej drapieżny od tamtych. Rają ostrożnie przytknęła ostry pysk do przegrody i wpatrywała się w Dracza. Fere nie poznał go.

— Zapraszam cię nad błękitne jezioro — powiedział Dracz.

…Malutka kabina operacyjna następnej sali roiła się od młodych ludzi, którzy odpychali się nawzajem od grubych iluminatorów i wyrywając sobie z rąk do rąk mikrofon, udzielali komuś sprzecznych rad.

Dracz zatrzymał się za plecami doradców. Przez iluminator dojrzał wśród wypełniającej salę lekkiej mgiełki jakąś dziwaczną postać. Ktoś błękitny i niezręczny unosił się w powietrzu pośrodku sali, spazmatycznymi ruchami wyskakiwał do góry, ginął z pola widzenia i pojawiał się znów w szkle iluminatora z zupełnie innej strony, niż można się było tego spodziewać.