Выбрать главу

— Szerzej skrzydła, szerzej! Podkul łapy! — krzyknął do mikrofonu rudy Murzyn, ale zaraz mikrofon wyrwała mu dziewczęca ręka:

— Nie słuchaj go, nie słuchaj. On zupełnie nie potrafi się wcielić w twoją postać. Wyobraź sobie…

Dracz nie dowiedział się jednak, co miał sobie wyobrazić ten, który znajdował się w sali. Istota za iluminatorem znikła. Zaraz potem z głośnika dobiegł odgłos głuchego uderzenia, a dziewczyna zapytała rzeczowo:

— Bardzo się potłukłeś?

Odpowiedzi nie było.

— Otwórzcie właz — powiedziała pulchna niewiasta z grubym warkoczem, ułożonym w koronę wokół głowy.

Rudy Murzyn nacisnął guzik i niewidzialna dotychczas osłona włazu odpełzła w bok. Z otworu powiało przenikliwym zimnem. Minus dwadzieścia, zauważył odruchowo Dracz. Ciepłe powietrze z kabiny wpadło do wnętrza sali i o-twór włazu wypełnił się gęstą mgłą. W tumanie pary zmaterializował się bioformant. Murzyn podał mu maskę:

— Załóż, tu jest zbyt dużo tlenu.

Osłona włazu wróciła na miejsce.

Bioformant nieporadnie starając się nikogo nie potrącić złożył pokryte puchem skrzydła. Zbyt cienkie ręce i nogi drżały mu jak w febrze. — Zmęczyłeś się? — zapytała pulchna niewiasta.

Człowiek-ptak kiwnął głową.

— Trzeba zwiększyć powierzchnię nośną skrzydeł — powiedział rudowłosy Murzyn.

Dracz powoli wycofał się do korytarza. Opanowało go bezmierne zmęczenie. Marzył teraz tylko o tym, żeby dotrzeć do komory ciśnieniowej, zdjąć maskę i usnąć.

7

Następnego dnia rano Geworkian zrzędził, burczał i bez powodu czepiał się laborantów. Dracza powitał tak, jakby ten poprzedniego dnia mocno mu dopiekł, a kiedy Dracz zapytał: "Ze mną jest coś niedobrze?" — w ogóle mu nie odpowiedział i zajął się przeglądaniem taśmy.

— Nic strasznego — powiedział Dimow, który najwidoczniej tej nocy ani na moment nie zmrużył oka. — Tego właśnie się spodziewaliśmy.

— Spodziewaliśmy się?! — ryknął Geworkian. — Niczego nie oczekiwaliśmy! Pan Bóg stworzył ludzi, a my ich kroimy na nowo! A potem dziwimy się, jeżeli coś nie wychodzi!

— Ale co ze mną?

— Nie ma powodu, abyś trząsł się ze strachu.

— Moje ciało nie jest do tego przystosowane.

— A ja powtarzam: nie ma powodu! Skleimy cię z powrotem. Ale zajmie to więcej czasu, niż myśleliśmy.

Dracz nie odpowiedział.

— Zbyt długo siedziałeś w swoim obecnym ciele. Jesteś teraz nowym gatunkiem, rodzajem, rodziną i rzędem istot rozumnych. A każdy gatunek ma własne dolegliwości i choroby. Zamiast obserwować swoje reakcje i oszczędzać siebie, bawiłeś się w eksperymentatora, jakbyś chciał sprawdzić, przy jakich obciążeniach twoja cielesna powłoka rozleci się w diabły.

— Gdybym tego nie robił, nie wykonałbym zadania, które mi zlecono.

— Bohater — parsknął Geworkian. — Twoje obecne ciało choruje. Tak, choruje własną, nie znaną medycynie dolegliwością. I dlatego będziemy musieli cię remontować w miarę transformacji i to tak, żeby mieć pewność, że nie staniesz się potworem lub cyborgiem. Ale to jest nasz kłopot. Będziemy musieli cię jeszcze zbadać, a na razie możesz sobie iść, dokąd chcesz i robić to, na co masz ochotę.

8

Dracz zrobił to, czego nie powinien robić: wyszedł za bramę instytutu i ruszył w dół, ku rzece. Dreptał wąską alejką parku, poprzecinaną słonecznymi promieniami, patrzył na swój krótki cień i myślał, że jeśli przyjdzie mu u-mrzeć, to jednak lepiej zrobić to w zwykłej, ludzkiej postaci. Wtedy właśnie zobaczył dziewczynę. Szła alejką w górę, co parę kroków zatrzymywała się, przechylała głowę i przyciskała dłoń do ucha. Jej długie włosy pociemniały od wody. Dziewczyna była bosa i śmiesznie podkurczała palce u nóg, aby nie pokaleczyć ich na ostrym żwirze. Dracz chciał zejść z alejki i ukryć się za krzakiem, aby jej nie straszyć, ale nie zdążył. Dziewczyna już go zobaczyła.

Zobaczyła ciemnoszarego, jakby ołowianego żółwia, na którego pancerzu, niczym mniejszy żółwik, wznosiły się półkula głowy z jednym wypukłym, cyklopim okiem, podzielonym na mnóstwo owadzich komórek. Żółw sięgał jej do pasa i sunął na krótkich grubych łapach wysuwających się spod pancerza. Wydawało się, że jest ich bardzo dużo, dziesięć, a może nawet więcej. W przedniej, stromej ściance pancerza widniało kilka otworów, z których wystawały końce macek. Pancerz był porysowany, w niektórych miejscach pokrywały go rozchodzące się promieniście płytkie pęknięcia, jakby ktoś chciał rozłupać żółwia ostrym dłutem lub strzelał doń pociskami przeciwpancernymi. Żółw wyglądał złowieszczo, niczym starodawna maszyna bojowa.

Dziewczyna znieruchomiała z ręką przyciśniętą do ucha. Chciała uciec albo krzyczeć, lecz nie odważyła się uczynić ani jednego, ani drugiego.

"Ale ze mnie dureń! — pomyślał Dracz. — Tracę reakcję".

— Przepraszam — powiedział żółw. Głos równy i mechaniczny wydobywał się spod metalowej maski, osłaniającej głowę aż po samo oko. Oko pulsowało, jakby dzielące je przegródki były miękkie i elastyczne.

— Przepraszam, że was przestraszyłem. Nie chciałem tego.

— Jesteście… robotem? — zapytała dziewczyna.

— Nie, bioformantem — odparł Dracz.

— Przygotowujecie się do wyprawy na jakąś planetę? — zapytała dziewczyna.

Chciała odejść, ale odejść znaczyło pokazać, że się boi. Stała więc i pewnie liczyła w myśli do stu, żeby opanować lęk.

— Już wróciłem — powiedział Dracz. — Proszę iść dalej, proszę na mnie nie patrzeć.

— Dziękuję! — wykrzyknęła z ulgą dziewczyna i na palcach, zapominając o ostrych kamykach, obiegła Dracza półkolem. Już z daleka krzyknęła:

— Do widzenia!

Odgłos jej kroków utonął w szmerze liści i gorączkowej krzątaninie majowego lasu. Dracz wyszedł nad brzeg rzeki i zatrzymał się przy ławce stojącej na niewielkim urwisku. Wyobraził sobie, że siada na ławce i na myśl o tym serce podeszło mu do gardła. "Dobrze byłoby — pomyślał — skoczyć z urwiska i koniec". Była to jedna z najgłupszych myśli, jakie nawiedziły go w ciągu ostatnich miesięcy. Przecież z równym powodzeniem mógł skoczyć do Niagary i też nic by mu się nie stało. Kompletnie nic. Bywał w znacznie gorszych sytuacjach.

Dziewczyna wróciła. Podeszła cicho, usiadła na ławce i patrzyła wprost przed siebie, położywszy wąskie dłonie na kolanach.

— Pomyślałam z początku, że jesteście jakąś maszyną. Czy bardzo dużo ważycie?

— Tak. Jestem ciężki.

— Wiecie, tak jakoś pechowo nurkowałam, że do tej pory nie mogę wytrząsnąć wody z ucha. Warn to się kiedyś zdarzało?

— Zdarzało się — powiedział Dracz.

— Mam na imię Krystyna. Mieszkam tu w pobliżu u znajomych, do których przyjechałam w odwiedziny. Przestraszyłam się jak idiotka, uciekłam i pewnie was obraziłam.

— Nic podobnego. Ja uciekłbym od razu.

— Gdy tylko odeszłam, zaraz sobie przypomniałam. Wróciliście z tych samych planet, na których pracował Grunin, prawda? Pewnie było bardzo ciężko?

— To już jest poza mną, a jeśli wszystko dobrze pójdzie, za miesiąc mnie nie poznacie.

— Naturalnie, że nie poznam.

Na wietrze jej włosy szybko wysychały.

— Wiecie — powiedziała Krystyna — jesteście moim pierwszym znajomym kosmonautą.

— Cieszą się. Studiujecie?