Выбрать главу

Żona Skackego, Monica, była od niego młodsza o dziewięć lat, a byli razem już od siedmiu. Pracowała jako fizjoterapeutka w szpitalu Söder i Benny Skacke zwierzył się Martinowi Beckowi, że nie planują więcej dzieci, zanim nie będzie ich stać na przeprowadzkę z mieszkania przy Tideliusgatan do własnego domu za miastem. Najlepiej willi w Lidingö.

Skacke był dobrym kierowcą i lepiej orientował się w Sztokholmie i wszystkich jego nowych przedmieściach niż niejeden taksówkarz. Nie miał problemu ze znalezieniem adresu w Rotebro.

Stanął na końcu rzędu samochodów zaparkowanych przy Tennisgatan.

Mężczyzna, kobieta i pies stali na środku jezdni i patrzyli na Martina Becka i Skackego idących w stronę domu. Nie było zwykłej gromady ciekawskich, zbierających się jak muchy przy kostce cukru, kiedy tylko radiowóz parkował przed którymś z domów, ale w kilku sąsiednich domach widać było twarze w oknach, a w ogrodzie po drugiej stronie stała grupka maluchów, które patrzyły, pokazywały ich palcami i rozmawiały z ożywieniem cienkimi głosikami.

Prócz tego pojawiło się już kilku przedstawicieli prasy, ale na razie trzymało ich w szachu dwóch ubranych po cywilnemu policjantów, którzy stali przy radiowozach i rozmawiali z nimi. Fotografowie rozpoznali od razu Martina Becka i przyskoczyli do niego, trzaskając aparatami.

Wjazd do domu i garażu był zagrodzony i policjant stojący na straży od razu wpuścił Martina Becka i Skackego, grzecznie ich pozdrawiając uchyleniem czapki.

We wnętrzu domu wrzała praca. Personel techniczny był na miejscu, jakiś mężczyzna siedział w kucki w holu i zdejmował odciski palców z lampy stojącej obok telefonu na niskiej skrzyni, a błysk flesza wskazywał na to, że pracuje fotograf.

Komisarz kryminalny Pärsson podszedł do Martina Becka i Skackego.

– Szybko wam poszło – stwierdził. – Czy chcecie najpierw zajrzeć do łazienki?

Mężczyzna w wannie nie przedstawiał przyjemnego widoku i ani Martin Beck, ani Skacke nie zostali tam dłużej, niż było to konieczne.

– Lekarz już był – przekazał Pärsson. – Mówi, że mężczyzna nie żyje od ośmiu do piętnastu godzin. Cios spowodował natychmiastowy zgon i sądzi, że jako broni użyto żelaznego pręta, łomu lub czegoś podobnego.

– Kto to jest? – zapytał Martin Beck, wskazując ruchem głowy na wannę.

Pärsson westchnął.

– To niestety osoba, która będzie gratką dla popołudniówek. Producent filmowy Walter Petrus.

– O cholera – warknął Martin Beck.

– Albo reżyser filmowy Valter Petrus Pettersson, jak wynikało z dokumentów. Jego ubranie, portfel i teczka leżały w sypialni.

– Widziałem go w Hänt i Veckan – rzekł Skacke. – W otoczeniu mnóstwa ładnych dziewczyn.

– Nigdy nie słyszałem o filmie, który zrobił – odezwał się Pärsson. – A przecież był znany.

Mężczyźni, którzy przyszli zabrać ciało, stali niecierpliwie, czekając, aż będą mogli wejść, więc Martin Beck, Pärsson i Skacke poszli do salonu, by nie blokować im drogi.

– Gdzie jest kobieta, która tutaj mieszka? – zadał pytanie Martin Beck. – I kim ona jest? Nie mów tylko, że gwiazdą filmową.

– Nie, chwała Bogu – zaprzeczył Pärsson. – Jest tam, na piętrze. Nasz człowiek rozmawia z nią w tej chwili. Nazywa się Maud Lundin, ma czterdzieści dwa lata i pracuje w salonie piękności przy Sveavägen.

– Jak ona się czuje? – spytał Skacke. – Jest w szoku?

– Nie – odpowiedział Pärsson. – Raczej poruszona. Teraz chyba dość spokojna. Nie może spać tutaj w nocy, ale mówi, że ma w mieście przyjaciółkę, u której może się zatrzymać, zanim nie skończymy.

– Czy zdążyliście przesłuchać sąsiadów? – zainteresował się Martin Beck.

– Rozmawialiśmy tylko z tymi z domu obok i sąsiadem po drugiej stronie ulicy. Twierdzą, że żaden z nich nie słyszał ani nie widział niczego niezwykłego. Ale jutro będziemy pytać w innych domach przy tej ulicy. Może trzeba będzie obejść całe Rotebro. To takie miejsce, gdzie wszyscy się znają, robią zakupy w tych samych sklepach, dzieci chodzą razem do szkoły, a kto nie ma samochodu, jeździ tym samym autobusem i pociągiem.

– A ten Walter Petrus też tu mieszka? – zapytał Benny Skacke.

– Nie – odparł Pärsson. – Przyjeżdża parę razy w tygodniu i nocuje u pani Lundin. Sam mieszka z żoną i trójką dzieci w willi w Djursholm.

– Czy powiadomiono rodzinę? – spytał Martin Beck.

– Tak – potwierdził Pärsson. – Mieliśmy szczęście, bo w teczce z dokumentami leżała recepta wypisana przez prywatnego lekarza. Zadzwoniliśmy do niego i okazało się, że jest kimś w rodzaju lekarza rodzinnego i dobrze zna rodzinę. Ofiarował się, że ich powiadomi i się nimi zajmie.

– To dobrze – stwierdził Martin Beck. – Ich też przesłuchamy jutro, zaczyna się robić późno i jedyne, co możemy zrobić, to spróbować dokończyć pracę tutaj w domu.

Pärsson spojrzał na zegarek.

– Wpół do dziesiątej – zaczął. – Nie tak bardzo późno. Ale masz rację, poza tym może powinniśmy zostawić rodzinę na jakiś czas w spokoju.

Pärsson był wysokim i chudym mężczyzną z białymi jak len włosami i piegowatą karnacją, przez którą zawsze wyglądał na lekko opalonego. Sprawiał wrażenie arystokraty z wąskim, lekko haczykowatym nosem, cienkimi wargami i pełnymi wdzięku, niespiesznymi ruchami.

– Chętnie bym zamienił parę słów z Maud Lundin – oznajmił Martin Beck. – Mówiłeś, że jest u niej wasz człowiek. Czy nie będzie przeszkadzać, jeśli ja też tam pójdę?

– Nie, proszę bardzo – odrzekł Pärsson. – Wręcz przeciwnie. Ty jesteś tu szefem, więc rób, co chcesz.

Usłyszeli jakieś głosy i zamieszanie na zewnątrz, więc Pärsson wszedł do kuchni i wyjrzał przez okno.

– Przeklęte pismaki – rzucił. – Są jak sępy. Najlepiej będzie, jeśli wyjdę i porozmawiam z nimi.

Skierował się do drzwi z pełną godności postawą i poważnym wyrazem twarzy.

– Ty możesz się tu trochę rozejrzeć – polecił Martin Beck Skackemu.

Skacke skinął głową, podszedł do biblioteczki i zaczął studiować tytuły.

Martin Beck wszedł po schodach prowadzących do dużego kwadratowego pokoju, którego podłogę pokrywał w całości biały dywan. Umeblowanie składało się z ośmiu miękkich foteli obitych jasną skórą, stojących wokół wielkiego stołu ze szklaną płytą. Przy ścianie stał skomplikowany i z pewnością bardzo drogi sprzęt stereo, a na przymocowanych do ścian półkach w każdym rogu znajdowały się cztery pomalowane na biało głośniki. Sufit był skośny, a widok z dużego okna na tył domu sielski i pełen spokoju, z lasem w różnych odcieniach zieleni za szerokim polem.

W pokoju były tylko jedne drzwi, zamknięte. Martin Beck słyszał za nimi szmer głosów. Zapukał i nacisnął klamkę.

Na dużym podwójnym łóżku przykrytym białą narzutą z materiału przypominającego futro siedziały dwie kobiety. Umilkły i podniosły na niego wzrok, kiedy stanął w otwartych drzwiach.

Jedna z nich była masywnej budowy i wyraźnie wyższa od drugiej. Miała wyraziste rysy twarzy, ciemne oczy, a czarne włosy z przedziałkiem pośrodku, proste i błyszczące, opadały jej na plecy.

Druga kobieta była szczupła i trochę kanciasta, miała żywe brązowe oczy i bardzo krótko ostrzyżone ciemne włosy.

– Cześć, Martin – przywitała się. – Nie wiedziałam, że tu jesteś.

Martin Beck był zaskoczony i zwlekał przez chwilę z odpowiedzią.

– Cześć, Åsa – odparł. – Też nie wiedziałem, że tu jesteś. Pärsson powiedział, że ma na górze swojego człowieka.