Выбрать главу

– Może to nawet nie jest konieczne – odparł Martin Beck.

Chris Petrus potarła czoło wierzchem dłoni i przymknęła oczy. Jej gest wydał mu się teatralny. Zobaczył, że ma sztuczne rzęsy.

– Teraz naprawdę muszę pana poprosić, by zostawił mnie w spokoju. Nie jest przyjemnie siedzieć tu i rozmawiać o Wallem i moim prywatnym życiu z zupełnie obcym człowiekiem.

– Przykro mi, ale moja praca polega na tym, bym spróbował znaleźć tego, kto zabił pani męża. Muszę więc zadawać niedyskretne pytania, by wyrobić sobie zdanie na temat przyczyny jego śmierci.

– Obiecał pan przez telefon, że rozmowa będzie krótka – wycedziła z wyrzutem.

– Nie chcę pani teraz nękać kolejnymi pytaniami – odrzekł Martin Beck. – Ale może będę musiał tu wrócić. Albo któryś z moich kolegów. Zadzwonię wtedy, by uprzedzić o wizycie.

– Dobrze, dobrze – odparła niecierpliwie pani Petrus.

Wstał, a ona znów łaskawie wyciągnęła do niego rękę, nie podnosząc się z miejsca.

Kiedy przechodził pod sklepieniem, tym razem nie potykając się o stopień, usłyszał bulgotanie w karafce, gdy nalewała sobie więcej sherry do kieliszka.

Pani Pettersson przebywała teraz na wyższych kondygnacjach domu. Słyszał jej kroki i odgłos odkurzacza.

Ogrodnika też nie widział, a drzwi do garażu były zamknięte.

Kiedy wychodził przez furtkę, spostrzegł na jej słupach fotokomórki, prawdopodobnie połączone z jakimś systemem sygnalizacyjnym w domu. To wyjaśniało, czemu pani Pettersson wpuściła go, nim zadzwonił do drzwi.

Kiedy mijał działkę sąsiada, zobaczył przez kraty bramy ogrodnika, który właśnie przeszedł przez trawnik za willą Petrusów. Przystanął, rozważając, czy wejść i z nim porozmawiać, ale mężczyzna, który stał schylony i zajmował się czymś na trawniku, wyprostował się i szybko odszedł. Zraszacz zaczął ze świstem wyrzucać piękne kaskady wody na soczystą zieloną trawę.

Martin Beck poszedł dalej drogą w stronę stacji.

Myślał o Rhei i o tym, jak opisze jej środowisko rodziny Petrusów i ich relacje, kiedy się spotkają.

Wiedział dokładnie, jak zareaguje.

Rozdział 7

Dzień po nocy świętojańskiej na komendę w Märsta przyszedł młody człowiek i dał dyżurnemu policjantowi ciężki podłużny przedmiot zawinięty w gazetę.

Od morderstwa w Rotebro minęło dziewiętnaście dni, a śledztwo przyniosło bardzo mizerne rezultaty. Badanie techniczne nie wykazało niczego interesującego ani godnego uwagi, nawet odcisków palców, niepochodzących od samego Waltera Petrusa, Maud Lundin i jej znajomych czy innych osób, które miały uzasadniony powód, by przebywać w domu. Jedynym, co dałoby się ewentualnie powiązać ze sprawcą, był niewyraźny odcisk stopy przed furtką do ogrodu.

Przeprowadzono niezliczone przesłuchania świadków, członków rodziny, przyjaciół i znajomych. Z tego materiału wyłonił się bardziej wyrazisty obraz Waltera Petrusa. Za jowialną i hojną fasadą skrywał się człowiek twardy i bezwzględny, całkowicie pozbawiony skrupułów, kiedy chciał osiągnąć swój cel. Niegodziwe postępowanie, zwłaszcza w interesach, przysporzyło mu wielu wrogów, ale osoby z jego otoczenia, które mogły mieć wystarczająco silny motyw, by go zabić, miały na tamten dzień mocne alibi. Poza żoną i dziećmi nikt nie odnosił korzyści materialnych z jego śmierci.

Dyżurny policjant przekazał pakunek komisarzowi Pärssonowi, który go otworzył, rzucił okiem na zawartość i wezwał młodego człowieka.

Wskazał na żelazny pręt zawinięty w papier.

– Co to jest i czemu nam to przyniosłeś? – zapytał.

– To przedmiot, który znalazłem w Rotebro – oznajmił mężczyzna. – Pomyślałem, że może mieć coś wspólnego z zamordowaniem tego Petrusa. Czytałem o tym w gazecie i pisali tam, że na miejscu zbrodni nie znaleziono narzędzia. Mam kumpla, mieszkającego naprzeciwko domu, w którym to się zdarzyło, i spałem u niego tej nocy. Gadaliśmy oczywiście także o tym morderstwie i kiedy znalazłem to dziś rano, doszedłem do wniosku, że to mogło być narzędzie zbrodni. Uważałem w każdym razie, że powinienem oddać to policji.

Spojrzał z przejęciem na Pärssona i dodał niepewnie:

– Na wszelki wypadek. Nigdy nic nie wiadomo.

Pärsson pokiwał głową.

Kilka dni temu jakaś kobieta przesłała pocztą klucz francuski, oskarżając w liście swojego sąsiada o morderstwo. Pisała, że znalazła klucz w garażu sąsiada, a ponieważ na pewno była na nim krew, a sąsiad wcześniej popełnił morderstwo, wystarczy tylko, by policja go zabrała i wsadziła za kratki. Pärsson z miejsca zbadał sprawę. Okazało się, że kobieta jest neurotyczką i paranoiczką, głęboko przekonaną, że sąsiad zabił jej kota, który zaginął trzy miesiące temu, a krew na kluczu była czerwoną farbą.

– Gdzie pan go znalazł? – spytał Pärsson.

– Właściwie Emil go znalazł – odparł młodzieniec.

– Emil?

– Mój pies. Poszliśmy na spacer na pole i na skraju lasu po drugiej stronie smycz Emila zaczepiła się o krzak. Kiedy go uwalniałem, zobaczyłem, że leży tam pręt.

Pärsson znów pokiwał głową.

Młody człowiek patrzył na niego trochę niepewnie, więc komisarz rzekł przyjaznym głosem:

– Dziękuję, że pan do nas przyszedł. Czy mógłby pan pokazać nam to miejsce, gdyby okazało się to konieczne?

– Oczywiście. Wetknąłem patyk w ziemię w miejscu, gdzie leżał, na wszelki wypadek.

– Dobrze – pochwalił Pärsson. – Bardzo rozsądnie. Proszę nam zostawić swoje nazwisko i numer telefonu, zadzwonimy, jeśli będzie trzeba.

– To może być zwykły stary kawałek żelastwa, ale pomyślałem o wielkim detektywie, jakim jest społeczeństwo, jak czasem można przeczytać – oświadczył młody człowiek w drzwiach.

W godzinę później pakunek leżał na biurku Martina Becka w komendzie południowej.

Zbadał pręt i powiększone zdjęcia złamań czaszki ofiary. Potem podniósł słuchawkę i zadzwonił do Państwowego Laboratorium Techniki Kryminalistycznej w Solnej. Poprosił Oskara Hjelma, kierownika wydziału w PLTK.

Hjelm miał poirytowany głos, ale to akurat było u niego normalne.

– O co chodzi tym razem? – zapytał.

– O żelazny pręt – odrzekł Martin Beck. – Z tego, co widzę, jest bardzo prawdopodobne, że właśnie nim zamordowano Waltera Petrusa. Masz oczywiście mnóstwo roboty, ale bądź taki miły i zajmij się tym jak najszybciej.

– Jak najszybciej – powtórzył Hjelm. – Mamy robotę, która starczy nam do lipca, a wszystko ma być zrobione jak najszybciej. Ale prześlij to. Trzeba z tym zrobić coś szczególnego, czy tylko to, co zwykle?

– Nie, tylko to, co zwykle. Sprawdź, czy pasuje do rany i co jeszcze możesz z tego wyczytać. Leżał przez jakiś czas w krzakach, więc pewnie trudno będzie coś znaleźć, ale się postaraj.

W głosie Hjelma brzmiała uraza, gdy odpowiedział:

– My zawsze się staramy.

– Wiem – zapewnił pospiesznie Martin Beck. – Zaraz to wyślę.

– Zadzwonię, kiedy będę gotowy – zapewnił Hjelm i odłożył słuchawkę.

Zadzwonił w cztery godziny później, kiedy Martin Beck porządkował biurko przed pójściem do domu.

– Hjelm z tej strony – rzucił. – Cóż, pasuje znakomicie. Zostało na nim bardzo mało krwi i substancji mózgowej, ale udało mi się ustalić grupę. Ta sama.

– Dobrze, Hjelm – rzekł Martin Beck. – Coś jeszcze?

– Trochę włókien bawełny. Właściwie dwóch rodzajów. Niektóre białe, pewnie z ręcznika frotte, którym wytarto krew. Niektóre granatowe, może z ubrania.