Выбрать главу

Kiedy młodzieniec się awanturował, drugi z Japończyków także uniknął kontroli bagażu. Był bardzo wysoki i miał dłonie wielkie jak bochny.

Japończycy brali udział w akcji w Indiach, ale nie w Ameryce Południowej. Reinhard Heydt wiedział, że są nadzwyczaj przydatni: zimni, bezwzględni i w pełni godni zaufania. Nawet jeśli był jednym z dziesięciu najbardziej niebezpiecznych ludzi na świecie, nie chciałby trafić podczas roboty na żadnego z nich.

Japończycy byli jednak nudnymi współlokatorami. Rzadko się odzywali, tylko siedzieli i grali w jakąś niezrozumiałą grę z mnóstwem małych klocków. Ich twarze były tak pozbawione wyrazu, że nie można było zgadnąć, który z nich wygrał, a który przegrał, ani nawet, czy skończyli grę, czy będą ją kontynuować następnego dnia.

W przeciwieństwie do tamtych dwóch Heydt nigdy wcześniej nie był w Sztokholmie i w pierwszych dniach dużo poruszał się po mieście, by stworzyć sobie jego całościowy obraz. Szybko zauważył, że miasto jest tak samo opanowane przez chuliganów i wandali jak Nowy Jork i niektóre dzielnice Londynu. Najpierw chciał chodzić uzbrojony, ale później przypomniał sobie, że go uczyli, by nigdy nie nosił broni w sytuacjach niezwiązanych bezpośrednio z pracą. Zamiast tego wynajął samochód. W wypożyczalni okazał dokumenty, na których figurował jako obywatel brytyjski Andrew Black.

Po tygodniu otrzymał z terminalu frachtowego wielką skrzynię, awizowaną na poste restante. Ponieważ nie przeszła kontroli celnej, nie musiał się przejmować dwiema następnymi, które awizowano wkrótce potem. Po pewnym czasie miały wrócić do nadawcy.

Tuż po tym odwiedził małe biuro na Kungsholmen, podał się za przedstawiciela holenderskiej firmy budowlanej i kupił komplet planów metra, kanalizacji oraz sieci przewodów elektrycznych i gazowych. Kontakt został nawiązany wcześniej i człowiek ten otrzymał we właściwym czasie list, na który odpowiedział złożeniem oferty.

Na ironię zakrawał fakt, że ten, który sprzedał materiały, w gruncie rzeczy jawne, był członkiem jednej ze szwedzkich służb bezpieczeństwa. Pracował w biurze finansowanym przez siły zbrojne albo przez policję, sam dokładnie tego nie wiedział. Wiedział natomiast, że w swoim mniemaniu za mało zarabia i dlatego sprzedawał klasyfikowane materiały. Jako dobry Szwed nie sprzedawał ich jednak z zasady Rosjanom. ULAG nabył więc nietajny materiał i odkrył przy tym, jak łatwo zwrócić się do służby bezpieczeństwa.

Trzydziestego pierwszego października Reinhard Heydt był w Szwecji już siedemnasty dzień. Japończycy dalej grali w swoją dziwaczną grę, ale przerywali ją czasem i wychodzili do kuchni, by przyrządzić równie dziwaczne jedzenie. Produkty kupowali chyba sami w sklepach.

Cały materiał był już dostępny.

Do wizyty senatora pozostały dwa tygodnie.

Reinhard Heydt pojechał na międzynarodowe lotnisko Arlanda, obejrzał je bez zainteresowania i wrócił do miasta. Droga, którą mieli wieźć amerykańskiego gościa, wydawała się dość oczywista.

Kiedy Heydt minął Pałac Królewski, skręcił w górę i zaparkował przy Slottsbacken. Potem wziął do ręki plan Sztokholmu i jak zwyczajny turysta zszedł do schodów Logården, zatrzymał się i rozejrzał dookoła.

To było dobre miejsce, nie miał co do tego wątpliwości. Jakąkolwiek metodę by wybrał. Teraz jednak był już prawie zdecydowany na bombę. Istniało oczywiście ryzyko, że na dokładkę zginie król. Nikt nie wspominał o królu i nie mógł jakoś się pogodzić z tą myślą. Król to było coś szczególnego. Taki zasługuje na więcej niż przejażdżka okazją z kimś innym w ostatniej drodze. Heydt zaśmiał się sam do siebie i pokręcił głową. Podjął już decyzję. Jeśli królewska głowa ma spaść, niech spadnie na własny rachunek. Spojrzał znowu na pałac i pomyślał, że to masywna i dość brzydka góra kamieni. Potem przeszedł przez ulicę, zostawiwszy samochód i przespacerował się po Starym Mieście. Była to jedyna dzielnica Sztokholmu, która mu się podobała. Ale, pomyślał, jak ludzie mogą tutaj żyć, w tym okropnym klimacie?

Reinhard Heydt doszedł do Stortorget. Obejrzał pompę Brunkeberg, a potem udał się w kierunku wschodnim Köpmangatan. Z uliczki tuż przed nim wyszła nagle jakaś kobieta i zaczęła iść w tę samą stronę.

Skandynawskie kobiety powinny być wysokie i jasnowłose, pomyślał. Jego duńska matka była tego przykładem.

Ta była uderzająco niska, może metr pięćdziesiąt pięć, poza tym dość szeroka w ramionach. Miała proste jasne włosy i była ubrana w czerwone kalosze, dżinsy i czarną pelerynę. Trzymała ręce głęboko w kieszeniach. Szła ze spuszczoną głową, zdecydowanym krokiem, dokładnie w takim tempie jak on.

Kiedy wciąż szedł jakiś metr za nią ulicą Bollhusgränd, odwróciła nagle głowę, jakby poczuła się śledzona, i spojrzała na niego. Miała przenikliwy wzrok, a oczy tak niebieskie jak jego. Patrzyła na niego badawczo spod prostej, jasnej grzywki, potem spojrzała na plan, który wciąż trzymał złożony w prawej ręce, i odsunęła się na bok, żeby mógł przejść.

Wsiadając do samochodu, zobaczył ją znowu – schodziła długimi krokami do mostu Skeppsbron. Zdawało mu się, że rzuciła mu spojrzenie, szybkie i badawcze. Z jakiegoś powodu znów pomyślał o swojej duńskiej matce, która mieszkała w okolicach Pietermaritzburga. Kiedy skończy tę robotę, pojedzie tam i ją odwiedzi.

Tego samego dnia zadzwonił do ich specjalisty od radia, który był Francuzem, ale od dłuższego czasu czekał w pogotowiu w Kopenhadze. Powiedział mu, by przyjechał do Sztokholmu najpóźniej czternastego listopada i że procedury będą zasadniczo takie same jak poprzednio.

W poniedziałek następnego tygodnia Reinhard Heydt miał już tak dosyć milczenia i grających bez ustanku japońskich kolegów, że postanowił poznać jakąś kobietę. Było to w istocie odstępstwo od rutyny, ponieważ wcześniej nigdy nie zadawał się z kobietami podczas przygotowań do akcji.

Liczba prostytutek w Sztokholmie przygnębiła go, zwłaszcza sporo młodszych nastolatek, które najwyraźniej zrobiłyby praktycznie wszystko, by zdobyć narkotyki, a ściślej pieniądze na działkę, jak to nazywały.

Przyjrzał się przez moment smętnemu ruchowi wokół tak zwanego Snetorget, dostrzegając zarazem mało wyrafinowane, łagodnie mówiąc, metody policji, by opanować rynek, po czym znalazł jeden z bardziej eleganckich hoteli w mieście i wszedł do baru.

Reinhard Heydt nigdy nie pił alkoholu, ale od czasu do czasu lubił wypić sok pomidorowy z tabasco. Sącząc drinka, myślał o tym, czego by chciał. Najlepiej kobiety dość wysokiej, z popielatoblond włosami, w wieku dwudziestu pięciu lat. Sam miał trzydzieści, ale zdecydowanie preferował dwudziestopięciolatki. Definitywnie nie brał pod uwagę profesjonalistki. Nie wierzył już tak bardzo w piękne szwedzkie dziewczyny, wydawało mu się to tylko jednym z wielu rozpowszechnianych przez system propagandowych kłamstw.

Kiedy pił drugą szklankę pikantnego soku pomidorowego, do baru weszła jakaś kobieta i usiadła przy drugim końcu bufetu. Piła sok pomarańczowy z wiśnią i starannie obranym plasterkiem pomarańczy na brzegu szklanki.

Spojrzeli na siebie parę razy, zdradzając wzajemne zainteresowanie.

Zapytał barmana, czy może jej postawić następnego drinka, i otrzymał odpowiedź twierdzącą. W chwilę potem zwolniło się krzesło obok niej. Spojrzał na nie pytającym wzrokiem, a ona znów skinęła głową.

Kiedy się przesiadł, zabawiał ją po skandynawsku przez jakieś pół godziny. Powiedział, że jest duńskim inżynierem i nazywa się Reinard Jörgensen. Najłatwiej było zawsze trzymać się możliwie blisko prawdy, a jego matka nazywała się przed ślubem Jörgensen. Ona powiedziała, że nazywa się Ruth Salomonsson. Zapytał od razu, ile ma lat, i odpowiedziała, że dwadzieścia pięć. Prawie wszystko pasowało: miała popielatoblond włosy i niebieskie oczy. Była wysoka, szczupła i ładnie zbudowana.