Выбрать главу

Ten ktoś miał rację – niewielu mogło dorównać Kollbergowi systematycznością.

Wskazał na rozłożony pistolet.

– Popatrz na ten egzemplarz. Automatyczny rosyjski nagant, kaliber 11, stary jak świat. Udało mi się rozebrać go na części, tylko za cholerę nic wiem, jak złożę go z powrotem. A tutaj…

Pogrzebał w skrzyni i wyjął olbrzymiego starego colta.

– Widziałeś, jaki kapitalny peacemaker? Bardzo zadbany. Åsa Torell miała taki pod poduszką, kiedy zginął Stenström. Odbezpieczony i naładowany na wszelki wypadek.

– Często spotykałem Åsę latem – powiedział Martin Beck. – Pracuje w kryminalnym w Märsta.

– U Märsty-Pärsty – zarechotał Kollberg.

– Ona i Benny zrobili dobrą robotę w sprawie morderstwa w Rotebro.

– Morderstwa w Rotebro?

– Nie czytasz gazet.

– Czytam, ale nie takie. Benny? Ile razy słyszę o tym chłystku, przypominam sobie, jak raz rzeczywiście uratował mi życie. Gdyby jednak nie zachował się jak osioł na chwilę przed tym, nie musiałby tego robić.

– Benny jest bystry – ocenił Martin Beck. – A Åsa stała się dobrą policjantką.

– Tak, niezbadane są ścieżki pańskie.

To powiedział Kollberg, który co prawda opuścił Kościół szwedzki wiele lat temu, ale często rzucał religijnymi cytatami. Potem dodał:

– Wiesz, zawsze myślałem, że się ożenisz z Åsą. To byłoby piękne rozwiązanie, a ona byłaby dobrą żoną. Poza tym kochałeś się w niej, choć nigdy nie chciałeś się do tego przyznać. I na dokładkę jest naprawdę ładna.

Martin Beck uśmiechnął się i pokręcił głową. Kollberg zapytał:

– Co właściwie się stało wtedy w Malmö? Kiedy załatwiłem wam sąsiednie pokoje w hotelu?

– Pewnie nigdy się nie dowiesz – odparł Martin Beck. – A właśnie, jak ma się Gun?

– Świetnie. Bardzo jej się podoba praca i pięknieje z każdym dniem. A ja uważam, że super jest zająć się czasem dzieciakami. Nauczyłem się nawet gotować. Jeszcze lepiej, niż przedtem – zauważył skromnie.

Rzucił nagle okiem na rozłożony pistolet automatyczny.

– Już wiem – oznajmił. – Ta zatyczka. Widziałeś kiedyś taką cholerną zatyczkę? Wiedziałem, że w końcu na to wpadnę. Ta zatyczka jest kluczem do całej konstrukcji.

Błyskawicznie złożył broń, sprawdził w wielkim skoroszycie z powielanymi kartami, wypisał kartę katalogową i odłożył pistolet zaopatrzony etykietką przymocowaną do kabłąka spustu.

Martin Beck nie był zdziwiony. Kollberg zwykle funkcjonował w taki sposób.

– Åsa Torell – zaczął Kollberg rozmarzonym głosem. – Bylibyście piękną parą.

– Chciałbyś mieć żonę policjantkę i ciągle wałkować sprawy służbowe w wolnym czasie? Do tego kobietę, która zamierza zrobić karierę, jest ambitna i buntuje się przeciw marnym szansom kobiet w policji?

Kollberg rozważał jego słowa. Potem uczynił typowy dla siebie gest – westchnął głęboko i wzruszył masywnymi ramionami.

– Może masz rację – przyznał. – Ta druga chyba jest dla ciebie lepsza. Rhea, znaczy się.

– Możesz być pewny, że tak – odrzekł Martin Beck.

– Ale ona tyle gada – ciągnął Kollberg. – Poza tym jest za szeroka w barach i za wąska w biodrach. I chyba tleni włosy?

Umilkł, uświadamiając sobie nagle, że mógł tym niepotrzebnie zranić starego przyjaciela.

Ale Martin Beck uśmiechnął się i zripostował:

– Znam innych, którym dziób się nie zamyka i którzy mają bardzo szerokie bary, żeby nie powiedzieć grube.

Kollberg wyłowił ze skrzyni duży pistolet automatyczny, zważył go w dłoni i rzekł:

– Tu mamy coś, co by się spodobało Gunvaldowi Larssonowi. Sig 210, kaliber 9. Można go poniklować za parę tysięcy.

– Ma przecież bardzo podobny.

– Tak, hansa mastera. Ale nigdy go nie używa. Pomyśl o noszeniu takiego przy sobie.

Załadował błyszczący mosiężny nabój i po chwili go wyjął.

– Gdyby coś się stało… – Pokręcił głową.

Kollberg wyjął magazynek, który na odmianę był pusty, położył pistolet na kartce z problemem szachowym i zapytał:

– Czego chcesz? Zakładam, że nie przyszedłeś tutaj porozmawiać o dziewczynach.

– Zastanawiam się, czy masz ochotę na zadanie specjalne.

– Płatne?

– Tak, do licha. Mam dobry budżet. Prawie bez ograniczeń.

– Za co?

– Ochrona tego senatora ze Stanów, który przyleci tu w czwartek. Ja się zajmuję zabezpieczeniem wizyty.

– Ty?

– Właściwie zostałem zmuszony.

– A co ja mam zrobić?

– Tylko przeczytać te dokumenty plus jeden ściśle tajny. Popatrz na to i zastanów się, czy widzisz jakieś błędy.

– Czy nie jest błędem zaproszenie tego typa?

Martin Beck nie odpowiedział na pytanie. Zamiast tego rzucił:

– Zrobisz to?

Kollberg otaksował wzrokiem plik kopii i zapytał:

– Na kiedy?

– Jak najszybciej.

– Tak – odparł Kollberg. – Mówią, że pieniądze nie śmierdzą, a ja nie sądzę, że policyjne pachną gorzej od innych. Ale zajmie mi to całą noc. Co jest takie tajne?

– To – powiedział Martin Beck. Wyjął złożoną kartkę z kieszeni kurtki. – Z tego nie ma nawet kopii.

– Okej – odrzekł Kollberg. – Jutro będę tu o tej samej porze.

– Jesteś punktualny jak komornik – stwierdził Kollberg we wtorkowy ranek.

Martin Beck stanął za jego krzesłem i patrzył z zainteresowaniem na skatalogowany przed chwilą mały dwulufowy pistolet.

– Derringer – objaśnił Kollberg.

– Nie sądziłem, że mamy takie w Szwecji.

– Ktoś przywiózł go ze Stanów Zjednoczonych dawno temu. To piękny stary oryginał, wyprodukowany w roku 1881 i z pewnością nigdy nieużywany. Nie oddano z niego nawet strzału próbnego.

– No?

– O, właśnie. Przeczytałem wszystko. Dwa razy. Zajęło mi to całą noc.

Martin Beck wyjął z kieszeni i podał mu podłużną kopertę. Kollberg otworzył ją i gwizdnął.

– Tak, naprawdę warto było poświęcić noc. Będzie na Operakällaren[3], może już dziś wieczorem.

– Co znalazłeś?

– Właściwie nic. To dobry plan. Ale…

– Tak?

– Ale jeśli można by coś wskazać Möllerowi, powinien zwrócić uwagę na dwa naprawdę trudne momenty. Mianowicie wtedy, kiedy ten skurczybyk stoi na Logården razem z królem. I jeden trochę mniejszy problem: kiedy senator i premier składają wieniec.

– Dalej?

– Nic, jak powiedziałem. Uważam wprawdzie, że ta ściśle tajna rzecz jest trochę głupawa. Czy nie lepiej byłoby przebrać Gunvalda Larssona za choinkę z gwiazdą i amerykańską flagą na czubku i postawić na placu Sveaplan, żeby tam stał aż do Świąt?

Kollberg ułożył przed Martinem Beckiem stos papierów z najważniejszym na wierzchu.

Potem wyjął ze skrzyni malutki rewolwer i dodał:

– Żeby ludzie zdążyli się przyzwyczaić do tego okropnego i przerażającego widoku, jak by to wyraził Malm.

– Coś jeszcze?

– Tak, powiedz Einarowi Rönnowi, żeby nigdy więcej nie wypowiadał się na piśmie, a jeśli już to robi, żeby absolutnie nikomu tego nie pokazywał. Inaczej nigdy nie awansuje.

– Mhm – mruknął Martin Beck.

– To jest prawdziwe cacko – stwierdził Kollberg. – Mały niklowany damski rewolwer, jaki Amerykanki nosiły w torebce albo w mufce na przełomie wieków lub trochę wcześniej.

Martin Beck spojrzał obojętnie na niklowaną broń, wkładając papiery do teczki.

– Może da się z tego trafić w główkę kapusty z odległości dwudziestu centymetrów, pod warunkiem że się nie poruszy.