– Proszę.
Martin Beck wśliznął się, jak miał w zwyczaju, i stanął w pokoju na moment przed tym, jak głos wypowiedział słowo do końca.
Bekacz był zajęty karmieniem siebie i swojego zwierzyńca. Koty przepychały się przy miseczce mleka, podczas gdy adwokat sypał ziarno sędziwemu kanarkowi. Cygaro paliło się w dużej popielniczce, która nie była opróżniana od miesięcy, a na poplamionej podkładce na biurku stał karton mleka, plastikowy kubek i leżały dwie kanapki – jedna z kiełbasą, a druga z serem.
Braxén spojrzał roztargnionym wzrokiem na Martina Becka. Potem odsunął podkładkę na bok i usiadł za ogromnym biurkiem.
– Zepsuł się ekspres do kawy – zaczął – więc teraz piję tylko mleko. Mówią, że to nie jest korzystne w moim wieku, ale nie sądzę, by miało to większe znaczenie, prawda?
– Nie – odrzekł Martin Beck. – Też nie sądzę.
– Komisarz nie pamięta pewnie mlecznej kampanii, ale teraz wydaje się, jak gdyby wszystko, co wtedy powiedziano, było błędne.
Martin Beck doskonale pamiętał mleczną kampanię, przede wszystkim człowieka, który chodził na szczudłach, i mleko, które dostawało się za darmo w szkole, ale nie miał ochoty zagłębiać się w temat. Spróbował przejść od razu do rzeczy, mówiąc:
– Mniej więcej pół roku temu byłem na pana wezwanie świadkiem w sprawie przeciw dziewczynie, która nazywała się Rebecka Lind.
– Z drugiej strony na przykład te koty odżywiają się wyłącznie mlekiem i Prokurator Generalny, ten z dziwnymi żółtoczerwonymi cętkami na pysku, ma dwanaście lat. Nie szkodzi kotom.
– Chodzi o sprawę Rebecki Lind – ciągnął Martin Beck.
– Minister Sprawiedliwości, ten czarny, ma co prawda tylko pięć lat. Ale jego poprzednik dożył dziewięciu, żywiąc się wyłącznie mlekiem i klopsikami rybnymi. Też był cały czarny.
– A propos Rebecki Lind – powtórzył Martin Beck.
– Tak, tej dziewczynki. Miło z pana strony, że pan zeznawał. To miało decydujące znaczenie.
Braxén był znany z tego, że często wzywał dziwnych świadków. Próbował między innymi parę razy wezwać naczelnego komendanta na świadka w sprawach dotyczących bijatyk między policją a demonstrantami, ale oczywiście nigdy mu się to nie udało.
– W rzeczy samej mam do pana sprawę – oświadczył Martin Beck. – I niewiele czasu.
Bekacz nie odpowiedział, tylko ugryzł spory kęs kanapki z kiełbasą. Kiedy go przeżuwał, Martin Beck mówił dalej:
– Wezwał pan wtedy świadka, który nie przyszedł. Reżysera filmowego o nazwisku Walter Petrus.
– Naprawdę? – zapytał Bekacz z pełnymi ustami.
– Tak – powiedział Martin Beck. – Wezwał go pan.
Bekacz przełknął.
– Teraz sobie przypominam. To prawda, ale pewnie był martwy albo coś innego mu przeszkodziło.
– Niezupełnie się zgadza – odparł Martin Beck. – Ale został zamordowany następnego dnia.
– Ach tak – zdumiał się Bekacz.
Wydawał się teraz zainteresowany tylko kanapkami.
– Dlaczego chciał go pan na świadka?
Braxén wydawał się nie słyszeć. Po chwili Martin Beck otworzył usta, by powtórzyć pytanie. Jego rozmówca podniósł jednak rękę i oznajmił:
– Ma pan całkowitą rację. Teraz sobie przypominam, jak do tego doszło. Miałem zamiar wezwać go na świadka, żeby pokazać charakter dziewczyny i jej ogólną postawę. Ale odmówił stawiennictwa.
– Co miał wspólnego z Rebecką Lind?
– To było tak – zaczął Braxén. – Tuż po tym, jak Rebecka zaszła w ciążę, przeczytała w gazecie ogłoszenie, w którym było napisane, że młode, ładne dziewczyny mogą dostać dobrze płatną pracę ze świetnymi widokami na przyszłość. Była w ciąży i brakowało jej pieniędzy, więc odpowiedziała na to ogłoszenie. Szybko otrzymała list, w którym było napisane, że ma się stawić w określonym czasie pod podany adres. Zapomniałem jedno i drugie, ale list był napisany na firmowym papierze spółki i podpisany przez tego Petrusa. Firma nazywała się chyba Petrusfilm. Zachowała ten list, budził zaufanie, druk firmowy i w ogóle.
Braxén umilkł. Wstał, podszedł do kotów i dolał im mleka.
– Tak – powiedział Martin Beck. – I co się stało?
– Tja, dość typowa historia – odrzekł Bekacz. – To był adres mieszkania używanego jako atelier. Kiedy tam poszła, Petrus był w środku razem z fotografem. Oznajmił, że jest producentem filmowym z rozległymi kontaktami zagranicznymi. Potem kazał jej się rozebrać. Nie zdziwiła się, ale zapytała, jaki to gatunek filmu.
Braxén wrócił do śniadania.
– Proszę mówić dalej – rzekł Martin Beck.
Bekacz siorbnął z kubka i opowiadał dalej:
– Według Roberty Petrus tłumaczył, że chodzi o film artystyczny, który będzie wyświetlany za granicą, i że od razu dostanie pięć koron, jeśli się rozbierze, by zobaczyli, czy się nadaje. Zrobiła to, a oni ją obejrzeli. Fotograf zadeklarował, że chyba się nada, mimo że to trudna rola, a ona ma zbyt drobne piersi i małe brodawki. Wtedy Petrus wtrącił, że można nałożyć sztuczne brodawki. Potem fotograf zaproponował, że położy się z nią na próbę na tapczanie stojącym w pokoju, i sam zaczął się rozbierać. Nabrała podejrzeń, uznała, że nie chce, i zaczęła wkładać ubranie. Nie dotknęli jej, lecz fotograf chciał, by Petrus wyjaśnił, o co chodzi, bo jeśli się z nim nie prześpi, nie dostanie roli w filmie. Petrus powiedział, żeby się nie martwiła, bo film będzie pokazywany tylko w zagranicznych seksklubach i jedyne, co będzie musiała zrobić, to współżyć z psem.
Braxén umilkł na chwilę. Potem dodał:
– W dzisiejszych czasach można zostać milionerem w naprawdę dziwny sposób. Potem Petrus opisał mnóstwo odrażających rzeczy, jakie będzie musiała robić. Za pierwszy film dostanie dwieście pięćdziesiąt koron, ale potem przyjdą większe i lepsze role. Ta dziewczyna, jak ona się nazywa…
– Rebecka.
– O właśnie, Rebecka. Zaczęła się ubierać i poprosiła o te pięć koron, Wtedy Petrus wycedził, że tylko żartował. Plunęła mu w twarz i wyrzucili ją prawie nagą na schody. Miała na sobie tylko skarpetki i sandały. Resztę ubrania cisnęli w dół schodów, a ponieważ była to zwykła kamienica, przeszło kilka osób, nim zebrała swoje rzeczy i włożyła je na siebie. Opowiedziała mi o tym, kiedy siedziała w areszcie, i zapytała, czy takie potraktowanie człowieka nie jest karalne. Musiałem jej odpowiedzieć, że niestety nie. Ale poszedłem do biura tego Petrusa. Był bardzo wyniosły i oświadczył, że w tej branży jest pełno stukniętych dziwek, ale to prawda, że jedna na niego plunęła.
Braxén ze stoickim spokojem jadł swoją kanapkę. Koty biły się przy misce mleka i przewróciły ją.
– Widziałem, że to twoja sprawka, Prokuratorze – rzekł Bekacz.
Przyniósł szmatę z wnęki kuchennej.
– Z kotami jest ten problem, że nie sprzątają po sobie – zauważył. – Tak, próbowałem zdobyć tego Petrusa jako świadka i wysłałem wezwanie, ale nie przyszedł. Jednak i tak ją uniewinnili.
Pokręcił smętnie głową.
– Trochę się o nią martwię – stwierdził.
– Dlaczego?
– Przyszła tu pod koniec lata. Wynikły jakieś problemy z tym Amerykaninem, który jest ojcem jej dziecka. Próbowałem jej wyjaśnić parę rzeczy i napisałem za nią list. Nie bardzo się orientuje w zasadach społecznych i trudno ją za to winić.
– Gdzie ona mieszka? – zapytał Martin Beck.
– Nie wiem. Kiedy tu przyszła, nie miała stałego miejsca zamieszkania.
– Jest pan tego pewny?
– Tak, kiedy ją spytałem, gdzie mieszka, odpowiedziała: „Teraz nigdzie”.