Mężczyzna otoczył kobietę ramionami, odwrócił i przytulił do siebie.
Nie wyglądał na szczególnie groźnego, pomyślał Heydt i uniósł minimalnie lufę – tak by krzyżyk celownika znalazł się dokładnie między oczami policjanta.
Zabicie go w tej chwili było łatwe, ale w takim wypadku musiałby także zabić kobietę, i to bardzo szybko. Wszystko zależało od tego, jak ona zareaguje. Nie znał jej, ale coś mu mówiło, że na pewno jest bystra. A gdyby okazała się wystarczająco szybka, by się schronić i wszcząć alarm, jego sytuacja na dachu nie byłaby do pozazdroszczenia. Gdyby w pobliżu znalazło się dość policjantów, ciemność i odosobnienie przestałyby go chronić. Zamiast tego mógłby się znaleźć w śmiertelnej pułapce, bez możliwości ucieczki i drogi odwrotu.
Reinhard Heydt szybko przeanalizował sytuację. Potem pomyślał, że wciąż jeszcze ma dużo czasu, więc może zaczekać i zobaczyć, co będzie się działo.
Rhea Nielsen wspięła się na palce i figlarnie ugryzła Martina Becka w policzek.
– Mam teraz stałe godziny pracy – poinformowała. – I przełożonych. Trochę dziwnie wygląda, kiedy przychodzi policjant i zabiera mnie na trzy kwadranse przed końcem.
– Zaszły szczególne okoliczności – odparł Martin Beck. – Poza tym nie miałem ochoty iść do domu sam.
– Jakie okoliczności?
– Wyjeżdżam wieczorem.
– Dokąd?
– Do Malmö. Właściwie powinienem już być w drodze.
– To czemu nie jesteś?
– Pomyślałem, że muszę najpierw załatwić jedną sprawę.
– Załatwić sprawę? Gdzie? W łóżku?
– Na przykład.
Odsunęli się od okna. Przejechała palcami po jednym z jego modeli statków, popatrzyła na niego podejrzliwie i zapytała:
– Jak długo cię nie będzie?
– Nie wiem dokładnie. Może cztery, pięć dni.
– W Wigilię też? Cholera. Nie zdążyłam ci kupić prezentu.
– Ja tobie też nie. Ale pewnie wrócę do tego czasu.
– Pewnie? A tak w ogóle, czy nie wyglądam dziś ładnie? Spódnica, bluzka, ażurowe rajstopy, eleganckie buty, stanik w szkocką kratę i takie same majtki.
Martin Beck się roześmiał.
– Z czego się śmiejesz? Z mojej kobiecości?
– To najmniej tkwi w ubraniu.
– Jesteś cudowny – stwierdziła nagle.
– Naprawdę tak myślisz?
– Tak, naprawdę. Jeżeli teraz dobrze czytam w twoich myślach, zaraz pobiegniemy do łóżka i się rozbierzemy.
– Ty zawsze dobrze czytasz w moich myślach.
Zrzuciła buty, które poleciały w różne strony. Potem oświadczyła rzeczowo:
– W takim razie dla pewności sprawdzę najpierw lodówkę i spiżarnię. Żeby nie umierać potem z głodu.
Wyszła do kuchni i została tam przez chwilę. Martin Beck podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Niebo rzeczywiście było jasne i rozgwieżdżone – prawdziwy meteorologiczny cud o tej porze roku.
– Skąd masz homara?! – zawołała.
– Z hali Hötorg.
– Można z niego zrobić coś dobrego. Ile mamy czasu?
– To zależy, jak długo będziesz się kręcić po kuchni – odpowiedział. – Poza tym mamy sporo czasu. Kilka godzin.
– Jasne – rzuciła. – Już idę. Masz wino?
– Tak.
– To dobrze.
Rhea Nielsen rozebrała się w drodze z kuchni do sypialni. Najpierw rzuciła sweter na podłogę.
– Gryzie – powiedziała tonem wyjaśnienia.
Kiedy podeszła do łóżka, miała na sobie tylko stanik w szkocką kratę.
– Chcesz go zdjąć? – zapytała z udawaną kokieterią. – Masz wyjątkową okazję, bo nigdy nie noszę stanika. Tylko dziś.
Nie opuścili rolet, bo w normalnych okolicznościach nie było możliwości, by ktoś zajrzał do mieszkania.
Reinhard Heydt nie widział łóżka ze swojego miejsca na dachu, ale zauważył, że w sypialni zgasło światło i mógł się domyślić dlaczego.
Po pewnym czasie światło się zapaliło i kobieta podeszła do okna. Była naga.
Patrzył obojętnie przez celownik na jej lewą pierś. Krzyżyk spoczywał w punkcie nad dużym jasnobrązowym sutkiem. Powiększenie było tak silne, że wypełniał on cały obraz.
Widział nawet jasny włosek długości około dwóch centymetrów.
Pomyślał, że powinna go usunąć. Potem opuścił nieco wylot lufy. Krzyżyk znajdował się w punkcie tuż pod jej lewą piersią. Serce.
Reinhard Heydt pociągnął spust na pól milimetra i czuł, że znajduje się dokładnie w punkcie nacisku.
Gdyby pociągnął spust o kolejne ćwierć milimetra, broń by wypaliła, a kula trafiła ją prosto w serce.
Przy superszybkiej amunicji, jakiej używał, przeleciałaby na drugą stronę pokoju i umarła, nim zdążyłaby dotknąć plecami przeciwległej ściany. Niezależnie od tego, w jaką część serca by ją trafił.
Rhea Nielsen wciąż stała przy oknie.
– Jakie gwiaździste niebo – zachwyciła się. – Dlaczego musisz jechać do Malmö? Czy nadal chodzi o tego gościa z baczkami? Heydta?
– Właśnie.
– Wiesz, co on według mnie teraz robi? Siedzi na Bali i łowi złote rybki z tancerką hulahula na kolanach. Chodź, zrobimy tego homara.
Pięćdziesiąt metrów dalej Reinhard Heydt stwierdził, że cały ten plan jest nieciekawy i bez sensu. Ześliznął się przez okno w dachu, rozebrał karabin i schował jego części do aktówki. Potem włożył swój jasny płaszcz i poszedł.
Idąc spokojnym, spacerowym krokiem przez Bollhusgränd, podjął decyzję, kiedy, jak i którędy opuści ten kraj.
Rozdział 30
Od czasu, kiedy Martin Beck i jego pokolenie byli dziećmi, Boże Narodzenie zmieniło się z pięknego, tradycyjnego święta rodzinnego w coś, co należało nazwać ekonomiczną szopką lub komercyjnym szaleństwem. Na ponad miesiąc przed Wigilią, która była ważnym dniem, reklamy praktycznie wszystkiego atakowały system nerwowy ludzi w tym tylko celu, by wycisnąć z nich pieniądze do ostatniego grosza. Boże Narodzenie stało się pod wieloma względami świętem dzieci, ale wiele z nich płakało z nerwów i wyczerpania na kilka tygodni przed tym, nim wynajęty (i często pijany w sztok) Święty Mikołaj zapukał wreszcie do drzwi.
Dla wielu gałęzi gospodarki Święta znaczyły wszystko. Przykładem mógł być rynek książki. Autor, którego nie udało się sprzedać podczas przedświątecznej gorączki, mógł generalnie iść do domu, ponieważ w wigilijne popołudnie jakby żelazna kurtyna opadała przed ladami księgarń. To właśnie było dość dziwną specjalnością szwedzką – w sąsiedniej Danii książki sprzedawały się według ich wartości przez cały rok.
Poza tym miało się wrażenie, że cały naród ogarnęła nerwowa gorączka podróżowania.
Sznury samochodów nie miały końca, wszystkie loty czarterowe do Gambii, Malty, Maroka, Tunezji, Malagi, Izraela, Kanady, Wysp Kanaryjskich i Owczych, Algarve, na Capri, Rhodos i do innych mało atrakcyjnych o tej porze roku miejsc były zarezerwowane, zaniedbywane na ogół koleje państwowe musiały wprowadzać mnóstwo dodatkowych składów, a niewygodne autobusy wyruszały do takich dziwnych miejsc jak Säffle, Borgholm czy Hjo. Nawet prom do Djurgården i statki płynące na Visby były pełne ludzi.
Martin Beck nie mógł spać w nocnym pociągu do Malmö, choć jako wysoki urzędnik miał przywilej podróżowania pierwszą klasą, i nie tylko dlatego, że jego współpasażer z przedziału chrapał, mówił przez sen i zgrzytał zębami. Już w Alvsjö zszedł na dół, by spuścić wodę, jak to się mówi w nienaturalnej, lecz eleganckiej szwedczyźnie. Powtarzał to przez cały czas i kiedy pociąg przetaczał się przez stację rozrządową w Malmö, towarzysz podróży Becka schodził do toalety czternasty raz. Prawdopodobnie cierpiał na zapalenie pęcherza.