Выбрать главу

— Muszą cię przecież wyleczyć.

— Lilly Durona spisała się naprawdę wspaniale. Na moją prośbę jedyny ślad tych zabiegów pozostał tylko w jej głowie. Powinienem się gładko prześliznąć.

— Nie próbuj jednak zupełnie unikać badań — poradziła Bothari — Jesek. — Księżna zauważy, nawet jeśli nikt inny nie zwróci na to uwagi. Poza tym nie wierzę, żebyś nie potrzebował… niczego więcej. Nie mam na myśli stanu fizycznego.

— Och, Eleno. Jeżeli w ciągu minionych pięciu dni czegoś się dowiedziałem, to tego, że w głębi mózgu mam naprawdę pomieszane łącza. Najgorszą rzeczą, jaka mnie spotkała w tych piwnicach Ryovala, był widok potwora w lustrze, w psychicznym zwierciadle Ryovala. Mój czterogłowy potwór. O wiele gorszy od same go Ryovala. Silniejszy. Szybszy. Bardziej przebiegły. — Ugryzł się w język, zdając sobie sprawę, że jego słowa mogły zabrzmieć, jakby popadał w obłęd. Podejrzewał, że w istocie bardzo okrężną drogą wychodzi z obłędu. Najtrudniejszą z dróg. — Wiem, co robię. Na jakimś poziomie dokładnie wiem, co robię.

— Na kilku holowidach zauważyłam, że oszukujesz Ryovala, udając rozszczepienie osobowości. Jakbyś mówił do siebie…

— Nigdy nie oszukałbym Ryovala, udając cokolwiek. Od dziesiątków lat mieszał ludziom w mózgach. Ale moja osobowość niezupełnie uległa rozszczepieniu. Bardziej… odwróceniu. — Nie można określić rozszczepieniem czegoś, co stanowiło tak zwartą całość. — Nie zamierzałem tego zrobić. Po prostu to zrobiłem.

Przyglądała mu się z najwyższą troską. Musiał się roześmiać. Lecz ów przejaw wesołości najwyraźniej nie pocieszył jej tak, jakby Mark sobie życzył.

— Musisz zrozumieć — powiedział jej. — Czasami szaleństwo wcale nie jest tragedią. Czasem jest strategią prowadzącą do przetrwania. Czasami… to wręcz triumf. — Zawahał się. — Wiesz, co to jest czarna brygada?

Bez słowa pokręciła głową.

— Zapamiętałem to z muzeum w Londynie. Dawno temu, w dziewiętnastym i dwudziestym wieku, na Ziemi mieli statki, które pływały po powierzchni oceanu napędzane silnikami parowymi. Ciepło w silnikach powstawało w kotłach pod pokładem statków, gdzie rozpalano wielki ogień z węgla. Węgla musieli dorzucać do pieców biedni ludzie, którzy cały czas siedzieli w brudzie, gorącu i smrodzie. Od węgla byli czarni, więc nazywano ich czarną brygadą. Oficerowie i piękne panie na pokładzie nie mieli żadnych kontaktów z tymi okropnymi stworzeniami. Ale bez nich nic nie działało. Nic się nie paliło, nie było pary. Czarna brygada. Cisi bohaterowie. Brzydcy z klasy niższej.

Teraz na pewno pomyślała, że Mark gada od rzeczy. Panegiryk na cześć swej czarnej brygady, jaki chciał przed nią wygłosić, nie był chyba dobrym pomysłem. I nikt mnie nie kocha — szepnął płaczliwie Żarłok. — Lepiej się do tego przyzwyczaić.

— Nieważne. — Uśmiechnął się. — Ale mogę ci powiedzieć, że na tle Ryovala Galen wydaje się… śmieszny i maleńki. A Ryovala udało mi się pokonać. W pewnym sensie czuję się teraz wolny. I pragnę, by to wrażenie trwało jak najdłużej.

— Wydajesz się… przepraszam, lecz w tej chwili naprawdę wydajesz mi się obłąkany. U Milesa potraktowałabym to jako coś normalnego. W każdym razie na pewno nie byłoby niczym niezwykłym. Ale u niego jest tak, że z samej góry spada w końcu na sam dół. Powinieneś chyba uważać na ten wzór, bo niewykluczone, że to wasza wspólna cecha.

— Chcesz powiedzieć, że nastrój skacze jak na bungee? Wbrew woli parsknęła krótkim śmiechem.

— Tak.

— Będę się wobec tego wystrzegał perygeum.

— Hm, tak. Ale zwykle wszyscy inni powinni się kryć po kątach, gdy nadchodzi apogeum.

— Jestem jeszcze pod działaniem środków przeciwbólowych i pobudzających — dodał. — Inaczej nie przeżyłbym kilku minionych godzin. Obawiam się, że niektóre właśnie powoli przestają działać. — To dobrze. Może w ten sposób Elena wytłumaczy sobie jego bełkot, a poza tym w zasadzie prawie nie kłamał.

— Chcesz, żebym sprowadziła Lilly Duronę?

— Nie. Chcę tu tylko posiedzieć. I nie ruszać się.

— Zdaje się, że to niezła myśl. — Elena podniosła się z krzesła, biorąc hełm.

— Ale wiem już, kim chcę zostać, kiedy dorosnę — oświadczył niespodziewanie. Elena zatrzymała się w pół ruchu i uniosła brwi.

— Chcę być analitykiem CesBezu. Cywilnym. Takim, który nie wysyła ludzi w nieodpowiednie miejsce ani o pięć dni za późno. Ani źle przygotowanych. Chcę cały dzień siedzieć w małej klitce otoczony fortecą i szukać prawidłowych odpowiedzi. — Czekał, aż usłyszy jej śmiech.

Jednak ku jego zdziwieniu Elena Bothari — Jesek poważnie skinęła głową.

— Jako jedna z tych, których CesBez wysyła na pierwszą linię, bardzo bym się z tego ucieszyła.

Zasalutowała mu i się odwróciła. Kiedy znikała w głębi rury windowej, zastanawiał się nad wyrazem jej oczu. To nie była miłość. Ani strach.

Ach. Zatem tak wygląda szacunek.

Mógłbym się do tego przyzwyczaić.

Tak jak zapowiedział Elenie, Mark siedział jeszcze przez jakiś czas w fotelu, popatrując w okno. Prędzej czy później będzie się musiał jednak ruszyć. Może pod pretekstem złamanej stopy udałoby mu się wyprosić lotopaletę. Lilly obiecała mu, że dzięki środkom pobudzającym zyska sześć godzin w miarę przytomnego funkcjonowania, po których przyjdzie pora zapłacić metaboliczny rachunek. Dostarczą go biobandyci zbrojni w ostre pałki, którzy przyjdą po zwrot długu zaciągniętego przez jego neuroprzekaźniki. Zastanawiał się, czy absurdalna wizja jest pierwszą oznaką nadciągającego załamania równowagi biochemicznej. Modlił się, by dotrwać choć do chwili, kiedy znajdzie się na pokładzie wahadłowca CesBezu. Och, bracie. Zabierz mnie do domu.

Z rury windowej dobiegły głosy. Ukazał się Miles, za którym dreptała jakaś Durona. W szarym stroju, jaki dostał od Duron, wydawał się chudy jak szkielet i trupioblady. Obaj wyglądali, jakby ich masa była ze sobą w pewien sposób powiązana. Gdyby Mark mógł w jakiś magiczny sposób przenieść na Milesa wszystkie kilogramy, jakimi w zeszłym tygodniu obciążył go Ryoval, obaj wyglądaliby znacznie lepiej. Gdyby jednak jeszcze przytył, czy Miles zupełnie opadnie z sił i zniknie? Niepokojąca wizja. Wszystko przez te prochy, chłopcze. Prochy.

— O, dobrze, że jesteś — powiedział Miles. — Elena mówiła, że jeszcze cię tu zastanę. — Zawadiackim gestem czarodzieja prezentującego nadzwyczaj efektowną sztuczkę pociągnął dziewczynę, by wysunęła się naprzód. — Poznajesz ją?

— To jedna z Duron, Miles — rzekł Mark łagodnym, znużonym tonem. — Będą mnie prześladować w snach. — Zamilkł na moment. — To podchwytliwe pytanie? — Nagle wyprostował się wstrząśnięty. Jednak da się rozróżnić klony… — To ona!

— Otóż to właśnie. — Miles uśmiechnął się zadowolony. — Przemyciliśmy ją z Bharaputry, Rowan i ja. Pojedzie z siostrami na Escobar.

— Ach! — Mark z powrotem opadł na fotel. — To dobrze. — Z wahaniem potarł czoło. Vaso Luigi, zabierz ten palący ślad po swoim śmiałym czynie! — Nie sądziłem, że interesuje cię ratowanie klonów, Miles.

Miles się skrzywił.

— Zainspirowałeś mnie.

Mhm. Nie miał na myśli Ryovala. Było jasne, że Miles przyprowadził tu opierającą się dziewczynę, aby Mark poczuł się lepiej. Mniej oczywisty dla Milesa, choć dla niego bezsprzeczny był element subtelnej rywalizacji. Po raz pierwszy w życiu Miles poczuł na szyi oddech braterskiej konkurencji. Czyżbyś poczuł się przeze mnie trochę nieswojo? Ha! Musisz się do tego przyzwyczaić, chłopcze. Ja przeżyłem z tym dwadzieścia dwa lata. Miles mówił o Marku „mój brat” takim tonem, jakby mówił „moje buty” lub może „mój koń”. Albo — wyrażając uznanie — „moje dziecko”. Z cieniem paternalistycznej wyższości. Miles nie spodziewał się znaleźć w nim kogoś równego sobie. Nagle Mark zdał sobie sprawę, że ma nowe hobby, które w ciągu nadchodzących lat będzie mu dawać mnóstwo radości. Boże, będę szczęśliwy w roli twojego brata.