Выбрать главу

Tak. Ciekawe, w jakim sklepie go kupisz za swoje betańskie dolary, chłopcze.

— Lustrzany taniec, teraz moja kolej — powiedziała Kareen. — Jaka jest najważniejsza cecha u kobiety?

— Zaufanie — odparł bez zastanowienia, a potem zamyślił się, omal nie myląc kroku. Rzeczywiście, będzie potrzebował mnóstwa zaufania. Zacznij je więc budować już dziś’, mój poczciwy lordzie Marku. Kładąc tylko po jednym małym klocku, jeśli będzie trzeba.

Potem udało mu się ją rozśmieszyć cztery razy. Dokładnie liczył.

Jadł za dużo (nawet Żarłok ukradkiem nasycił swój apetyt), za dużo pił, mówił i o wiele za dużo tańczył. Ogólnie rzecz biorąc, bawił się doskonale. Tańce udały się nadspodziewanie dobrze. Kareen niechętnie odstąpiła go gromadce zaciekawionych koleżanek. Uznał, że jest dla nich interesujący jako nowość, ale mimo to nie zamierzał się czepiać. Przed drugą w nocy zaczynał już bełkotać, a jego krok stał się dość chwiejny. Lepiej skończyć, zanim odezwie się Wyjęć i niepodzielnie zapanuje na jego wypalonych szczątkach. Poza tym przez ostatnią godzinę Miles siedział w kącie przygaszony jak nigdy.

Wystarczyło szepnąć słowo służbie cesarskiej, a niedługo zjawił się samochód księcia, prowadzony przez niezastąpionego Pyma, który wcześniej odwiózł do domu księcia i księżnę. Miles i Mark zajęli tylny przedział, zapadając się w miękkie siedzenia. Pym wyjechał za pilnowaną przez wartowników bramę Rezydencji Cesarskiej i wkrótce znaleźli się na zaśnieżonych ulicach, tak cichych, jak mogą być stołeczne ulice w nocy. Po drodze minęło ich ledwie kilka pojazdów.

Mark i jego brat siedzieli w przedziale sami. Mark policzył wszystkich obecnych. Jeden, dwóch. Trzech, czterech, pięciu, sześciu, siedmiu. Lord Miles Vorkosigan i admirał Naismith. Lord Mark Vorkosigan i Żarłok, Burk, Wyjęć i Zabójca.

Admirał Naismith był dziełem znacznie wyższej klasy, pomyślał Mark z cichym westchnieniem zazdrości. Miles mógł zabierać admirała na przyjęcia, przedstawiać go kobietom, paradować z nim publicznie niemal wszędzie — z wyjątkiem samego Barrayaru. Przypuszczam, że moja czarna brygada nadrabia brak oglądy większym stanem osobowym…

Ale czarna brygada nie odstępowała Marka, towarzysząc mu cały czas, przyczajona gdzieś w najciemniejszej głębi. Nie można było wyciąć tylko jednej części, nie mordując całości. A więc będę musiał zaopiekować się wszystkimi. Mieszkajcie sobie w ciemnościach, bo może pewnego dnia zdarzy się tak, że znów będę potrzebował waszej pomocy. Zatroszczyliście się o mnie. Teraz ja zatroszczę się o was.

Mark zastanawiał się, o co troszczył się admirał Naismith. Na pewno zajmował się subtelnymi, choć ważnymi sprawami — nawet księżna to rozumiała. Jak ona to powiedziała? Nie będę się martwić jego zdrowiem psychicznym, dopóki nie rozstanie się z małym admirałem. Stąd obsesyjne dążenie Milesa do odzyskania zdrowia. Praca dla CesBezu była liną ratunkową łączącą go z admirałem Naismithem.

Chyba rozumiem. O tak.

— Przeprosiłem cię kiedyś za to, że przeze mnie cię zabili? — spytał głośno Mark.

— Nie przypominam sobie… To zresztą wcale nie była twoja wina. Nie powinienem w ogóle urządzać tej wyprawy. Lepiej było skorzystać z propozycji Vasy Luigiego i zapłacić okup. Tylko że…

— Tylko że co?

— Ciebie by mi nie sprzedał. Podejrzewam, że już wtedy zamierzał uzyskać wyższą cenę od Ryovala.

— Też tak sądzę. Hm… dziękuję.

— Nie jestem pewien, czy to coś ostatecznie zmieniło — dodał przepraszającym tonem Miles. — Przecież Ryoval spróbował jeszcze raz.

— Och, tak. Ostatecznie to zmieniło bardzo dużo. Kosmicznie dużo. — Mark uśmiechnął się w ciemności. Za przezroczystym dachem migała eklektyczna architektura Vorbarr Sultany, zamazana przez padający śnieg.

— Co będziemy robić jutro? — spytał Mark.

— Pośpimy — mruknął Miles, zagłębiając się jeszcze bardziej w sztywnym kołnierzu munduru, niczym wciągana z powrotem do tubki pasta.

— A potem?

— Sezon przyjęć kończy się za trzy dni wielkimi ogniskami Święta Zimy. Jeśli moi… nasi rodzice rzeczywiście wyjadą do swojego okręgu, przypuszczam, że będę trochę tu i trochę w Hassadarze, dopóki CesBez nie pozwoli mi wrócić do pracy. O tej porze roku w Hassadarze jest nieco cieplej niż w Vorbarr Sułtanie. I… możesz jechać ze mną, jeśli masz ochotę.

— Dziękuję. Zaproszenie przyjęte.

— Co zamierzasz robić?

— Kiedy skończy ci się zwolnienie lekarskie, chyba zapiszę się do jednej z waszych szkół.

— Której?

— Jeśli książę i księżna będą mieszkać przede wszystkim w Hassadarze, być może wybiorę college okręgowy.

— Hm, powinienem cię ostrzec, że spotkasz tam nieco bardziej… wiejską społeczność niż w Vorbarr Sułtanie. Zderzysz się ze staroświeckim barrayarskim sposobem rozumowania.

— To dobrze. Właśnie tego chcę. Muszę się nauczyć, jak mam sobie tutaj dawać radę z życiem, nikogo przez przypadek nie zabijając.

— E… rzeczywiście — rzekł Miles. — Czego zamierzasz się uczyć?

— To prawie zupełnie nie ma znaczenia. Zyskam przez to oficjalny status — zostanę studentem — i będę miał okazję poznawać naturę ludzką. Dane może mi zawsze przekazać maszyna. Ale z ludźmi idzie mi znacznie gorzej. Tyle muszę się nauczyć. Muszę wiedzieć… wszystko.

Był to inny rodzaj głodu — nienasycona żądza wiedzy. Analityk CesBezu musi, rzecz jasna, dysponować mnóstwem informacji. Tamci przy automacie z kawą w kwaterze głównej CesBezu prowadzili ze sobą błyskotliwe rozmowy na tematy zaskakująco różnorodne i odległe. Musiał się spieszyć, jeśli chciał stawać w szranki z tym tłumem. I wygrać.

Miles roześmiał się.

— Co cię tak bawi?

— Właśnie się zastanawiam, czego Hassadar nauczy się od ciebie.

Samochód skręcił w bramę wjazdową do Domu Vorkosiganów i zwolnił.

— Może jednak wstanę wcześniej — odezwał się Mark. — Jest sporo do zrobienia.

Miles uśmiechnął się sennie z głębi swego munduru.

— Witaj na początku drogi.