Выбрать главу

Wtedy nieszczęsny człowiek zamknął oczy i próbował rozluźnić mięśnie, by Nataniel mógł wyciągnąć pal. Buchnęła krew, lecz Marco błyskawicznym ruchem położył dłoń na ranie. Drugą rękę wsunął pod plecy leżącego w miejscu, w gdzie pal przeszedł na wylot. Wkrótce rana przestała krwawić.

– To się nazywa zatrzymywać krew – mruknął zdumiony majster. Zastanawiał się, co też naprawdę potrafią ci dwaj mężczyźni. Który z nich jest bardziej dziwny: ten, co leżał żywcem pogrzebany w grobie przez dwieście pięćdziesiąt lat, czy też jego niewiarygodny wybawca?

Czarnoksiężnik skulił się. Myśleli, że stracił przytomność z bólu, ale tak się nie stało. Kiedy Marco zapytał, czy będzie w stanie się podnieść, czarnoksiężnik odpowiedział jasno i wyraźnie: Nie.

Odsunęli resztki kamieni i ziemi, ułożyli leżącego na kocu, który przyniosła Jenny, i ostrożnie dźwignęli go z grobu.

– Proszę do naszego domu – rzekł Peter, więc tam go ponieśli. Większość zebranych była tak przejęta, że kiedy procesja wychodziła z lasu, niemal deptali sobie po nogach.

Gabriel zauważył, że uratowany drży na całym ciele. Trudno jednak powiedzieć, czy z zimna, czy z emocji.

Urządzili posłanie w pustym jeszcze salonie Petera i Jenny. Kroki i głosy odbijały się echem od ścian.

– Mój syn – szepnął czarnoksiężnik.

– Spróbujemy odnaleźć go później – obiecał Nataniel. – Najpierw jednak musimy, się zająć tobą. Nasi przyjaciele chcą się podzielić jedzeniem, a poza tym musimy sprowadzić lekarza, żeby opatrzył rany.

Marco potrząsnął głową. Chciał coś powiedzieć, ale czarnoksiężnik go uprzedził:

– Dolg. Mój syn, Dolg. Czas nagli!

– Chyba nie ma się co tak bardzo śpieszyć – rzekł Nataniel łagodnie. – W końcu minęło parę lat…

Czarnoksiężnik rozejrzał się po pustym pokoju, patrzył na nowoczesne okna i pokryte boazerią ściany. Zdawało się, że nie ma odwagi zadać pytania. W końcu jednak się zdecydował:

– Ile lat?

– Teraz mamy rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty.

W milczeniu, z wyraźnym trudem, liczył. W końcu szepnął zrozpaczony:

– Dwieście pięćdziesiąt lat. Och, Dolg, Dolg!

– On też jest nieśmiertelny, prawda? – zapytał Marco.

– Tak, chyba tak. Kamienie. Święte Słońce. Proszę mi wybaczyć, z pewnością nie rozumiecie, o czym mówię – starał się opanować. – Dziękuję wam za uratowanie. Nazywam się Móri. Pochodzę z rodu islandzkich czarnoksiężników.

A więc tak! Więc mimo wszystko mieli rację! Witali się z uratowanym i wymieniali swoje imiona.

– Ludzie Lodu – uśmiechnął się blado. – Tak, już kiedyś nam pomogliście. Sol. Tengel Dobry. Villemo…

– Co nieco na twój temat słyszałem – powiedział Nataniel. – Podczas naszej ostatniej walki spotkałem Sol i wspomniała mi, że kilkoro naszych krewnych pomogło w osiemnastym wieku rodzinie jakiegoś czarnoksiężnika.

Pozostali spoglądali po sobie zdumieni. Owa Sol musiała być niepospolitą, a teraz również posuniętą w latach damą!

Móri powiedział:

– Ale ciebie, Marco, nie widziałem. Nikt mi też o tobie nie wspomniał. Dziwne, powinni byli to zrobić!

– Nie – odparł Nataniel. – Nie powinni byli, z jednego bardzo prostego powodu, otóż w osiemnastym wieku on nie zdążył się jeszcze urodzić.

– No tak, nietrudno to zrozumieć – uśmiechnął się czarnoksiężnik.

Język Móriego był dziwnie staroświecki. Czarnoksiężnik używał słów, o których większość zebranych wiedziała jedynie z bardzo starych przekazów. Jego zdumienie ich uproszczonym językiem również było wyraźne. Często miewał problemy ze zrozumieniem, co mówią, dokładnie tak jak oni, i musiał raz po raz o coś pytać. Tak spotykają się dwie różne epoki. Miranda pomyślała, że tak właśnie musiało być, kiedy mieszkańcy Starej Wsi Szwedzkiej zostali przeniesieni w 1928 roku do Szwecji. Przedtem mieszkali przez kilkaset lat na Dagö, wyspie na Morzu Bałtyckim, następnie przez kolejne stulecia na Ukrainie. Posługiwali się dawno zapomnianą formą języka szwedzkiego i budzili ogromne zainteresowanie językoznawców. Nawet bardzo uczeni historycy języka nie rozumieli wszystkiego.

Mirandę zafascynował sposób mówienia Móriego. Nie zdążył on jeszcze co prawda zbyt wiele powiedzieć, ale dziewczyna z przejęciem chłonęła każde jego słowo. Nie tylko archaiczne wyrażenia były w jego mowie takie niezwykłe. Posługiwał się bowiem niewiarygodną mieszaniną różnych języków, w których słyszeli norweski, islandzki, a także austriacką odmianę niemieckiego. Napotkała spojrzenie jego płonących oczu w wychudzonej, bladej twarzy. W tym momencie uświadomiła sobie, że zostało nawiązane między nimi jakieś dziwne porozumienie.

Dlaczego?

On nie pochodził przecież z Ludzi Lodu Był jednak czarnoksiężnikiem i jeśli Miranda miała rację twierdząc, że odziedziczyła część dawnych zdolności Ludzi Lodu, które wygasły po ostatniej trudnej walce… Tak, w takim razie łatwo zrozumieć, dlaczego powstała między nimi ta iskra…

Bo na Indrę nie patrzył w taki przenikliwy sposób.

– Musimy czym prędzej sprowadzić lekarza – rzekł Gabriel.

Marco powstrzymał go.

– Myślę, że nie będzie to konieczne, Peter i Jenny, czy wasza łazienka jest już urządzona?

– Oczywiście,

– I woda podłączona? – zwrócił się Marco do majstra.

– Wszystko w porządku, ciepła woda również.

– Świetnie!

Gabriel natychmiast pojechał do hotelu, żeby przywieźć dla czarnoksiężnika trochę swoich zapasowych ubrań. Jenny, Ellen i dziewczyny przygotowały gorącą kąpiel, ustawiły też przy wannie szampon, który jedna z nich miała w torebce. Żywiły nadzieję, że Móri będzie wiedział, jak tego używać.

Były niezwykłe podniecone. Teraz, kiedy największe napięcie opadło, jedynym ich celem było jak najlepiej zaopiekować się czarnoksiężnikiem.

– A więc nasza łazienka przejdzie swój chrzest – uśmiechnęła się Jenny niepewnie.

– Przynajmniej tyle możemy dla niego zrobić!

4

Tymczasem Marco pracował z Mórim. Zebrani byli zdumieni, kiedy ów piękny, młody mężczyzna położył ręce na okropnej ranie w piersi czarnoksiężnika. Widzieli, że wióry i kawałki kory zostały usunięte, a Nataniel zgarnął wszelki brud, i jak w końcu rana się zamknęła jedynie dzięki… „błogosławieństwu” jego kształtnych rąk. Później zamknęła się również rana na plecach, tam gdzie pal przeszedł na wylot i przykuł czarnoksiężnika do ziemi.

Wszystkie zadrapania i mniejsze skaleczenia zostały wyleczone w ten sam sposób. Poszło to bardzo łatwo i nawet Marco niczego nie komentował

– Ty mi również pomagasz, prawda? – uśmiechnął się do Móriego. – Naprawdę jesteś czarnoksiężnikiem.

– Myślę, że jest nas tutaj przynajmniej kilkoro – zauważył Móri sucho, a wszyscy obecni roześmiali się trochę nerwowo.

– No, może, chociaż nie nazwałbym Marca właśnie czarnoksiężnikiem – stwierdził Nataniel. – W jakiś jednak sposób należycie obaj do tej samej branży. Albo, inaczej mówiąc, posiadacie podobne umiejętności.

Panie usunęły się dyskretnie, gdy zdziwiony Móri został przeniesiony do łazienki. Ileż tam było technicznych finezji! Wszystko takie błyszczące i czyste, tyle jasnych barw! Podobały mu się te kolory, a zarazem nie podobały. Sprawiały wrażenie czystości, były jednak zimne i Móri zatęsknił za ciemnym drewnem ze swoich czasów. Bardziej przytulnym. Ale, oczywiście, ten dom nie został jeszcze urządzony, wszystko może się zmienić, nie znał po prostu tej epoki.

Biała piana w wannie przerażała go, lecz nie chciał tego okazywać. Nie musiał się zastanawiać, do czego służy szampon, ponieważ Nataniel umył i wypłukał jego sięgające do ramion włosy najlepiej jak umiał. Dziwne, ale włosy w ciągu tych lat wcale nie urosły, podobnie jak zarost i paznokcie Móriego.