Выбрать главу

Emerson wymamrotał pod nosem jakąś niecenzuralną uwagę, która wyraźnie wskazywała, że nie pochwala tego pomysłu.

– Raczej nie radzę ci tego robić, mamo – powiedział Ramzes.

– W takim razie… tak, sądzę, że to dobre rozwiązanie. Może obaj z Davidem powinniście do niej pójść, oczywiście tylko z krótką wizytą. Wdzięczność jest ważniejsza od konwenansów, a wy zawdzięczacie jej życie. Moglibyście też dać jej coś w prezencie.

– Oczywiście, mamo – odparł mój syn.

Kiedy podniosłam tę kwestię jakiś czas potem, zapewnił mnie, że już to zrobił *

W ciągu następnych paru dni Cyrus zaniedbał bardzo własne prace wykopaliskowe, które, jak sam uczciwie przyznał, bardzo go już znudziły. Nie był zresztą jedynym entuzjastą archeologii, marzącym o obejrzeniu komory grzebalnej w grobowcu Davisa. Do Luksoru zjechali także: nasz stary przyjaciel pastor Sayce, pan Currelly, monsieur Lacau – strumień odwiedzających płynął nieprzerwanie, a zasilały go jeszcze (cytuję Emersona) „pustogłowe istoty z tak zwanego towarzystwa”. Cyrus również należał do szczęśliwców – oczywiście do pierwszej z tych grup, nie do drugiej – których wpuszczono do środka.

Katherine natomiast darowała sobie tę przyjemność, pomimo zachwytów męża – zwłaszcza nad złotą koroną („pektorałem” – poprawił go Ramzes) i pozłacanymi płytami („tym, co z nich zostało” – jak stwierdził Emerson).

Korytarz wejściowy został już oczyszczony do końca, a nieszczęsną płytę podpierała teraz drewniana konstrukcja. Żeby przejść, wystarczyło trochę się pochylić. Kiedy sama zwiedzałam komorę – bo nie widziałam powodu, żeby tego nie zrobić po tych wszystkich „pustogłowych”, którzy już tam byli – przeraziło mnie znaczne pogorszenie się stanu grobowca.

Podłogę zaścielały płatki złota, które spadły z płyt sarkofagu, a fotograf oparł swój statyw o trumnę z mumią, żeby mieć dobry widok na cztery dzbany zasobowe, które wciąż stały w niszy. Obawiam się, że trochę się zapomniałam.

– Co z tymi płytami!? – krzyknęłam do Neda. – Dlaczego nie opuściliście chociaż tej, która stoi oparta o ścianę?

Na podłogę spłynęło kilka kolejnych płatków złota, a spod czarnego kaptura dobiegł nas stłumiony pomruk oburzonego fotografa.

– Tak, proszę pana, już idziemy. – Ned pociągnął mnie za rękaw. – Lepiej zostawmy go samego, pani Emerson. Bardzo się denerwuje, kiedy ktoś tu się kręci podczas robienia zdjęć. Może pani przyjść jeszcze jutro, kiedy skończy.

Wciąż myśląc o tym, co zobaczyłam, dopiero po wyjściu z grobowca w pełni zrozumiałam znaczenie jego słów.

– Powiedział pan, że dzisiaj kończy? – zapytałam. – Ale z pewnością wróci, żeby sfotografować mumię po otwarciu trumny, prawda? Kiedy to się stanie?

– Nie wiem dokładnie. To zależy od pana Davisa.

– I od monsieur Maspero – dodałam.

– Oczywiście – potwierdził szybko Ned. – Za kilka dni przyjedzie mój przyjaciel Harold Jones, który będzie robił szkice i malował.

– Myślałam, że już to robi pan Smith, znajomy Davisa.

– Robił. Ale na dole jest… hm, niezbyt przyjemnie. Bardzo gorąco i kurz.

– No tak.

Dalsze moje dociekania ujawniły, że Davis zrezygnował z usług fotografa, który miał wrócić do Kairu, gdy tylko skończy wywoływać ostatnie płyty. Jak moi Czytelnicy zapewne rozumieją (a jeśli nie, z pewnością przeoczyli moje uwagi na temat technik archeologicznych), oznaczało to, że nie będzie dokumentacji fotograficznej z oczyszczania komory grzebalnej ani zdjęć samej mumii. Pan Davis, jak mnie poinformowano, nie zamierzał najmować innego fotografa.

Powiedział mi o tym pan Weigall. Spotkałam go tego popołudnia, kiedy opuszczał Dolinę. Ponieważ stanął plecami do skalnej ściany, żeby mi się wywinąć, musiałby mnie znokautować. Najtaktowniej, jak tylko potrafiłam, zwróciłam mu uwagę, że jako przedstawiciel Departamentu Starożytności powinien nalegać na dopełnienie tych podstawowych wymogów. Najwyraźniej nie miał ochoty tego uczynić, nie zamierzał też odwoływać się do autorytetu Maspero. Kiedy zaoferowałam mu usługi Davida i Nefret, zagryzł wargę i ze zmieszaną miną odparł, że przekaże moją propozycję panu Davisowi.

Ostatnią szansą było zwrócenie się bezpośrednio do Maspero. Postanowiłam spróbować, choć nie liczyłam na sukces. Po powrocie do domu zamierzałam posłać państwu Maspero bilecik, wpraszając się do nich na herbatę. Uznałam, że sytuacja jest na tyle rozpaczliwa, iż usprawiedliwia odrobinę braku manier. Fatima jednak miała dla mnie liścik, który wszystko zmienił. Przyniesiono go niedawno, a nazwisko nadawcy bardzo mnie zaskoczyło. Był to pan Paul, fotograf.

Treść była jeszcze bardziej zaskakująca. Paul wyrażał żal, że nie miał okazji mnie poznać, wiele bowiem o mnie słyszał. Miał pewne istotne informacje, które mógł przekazać tylko mnie osobiście. Wyjeżdżał wieczornym pociągiem do Kairu i pytał, czy zechcę się z nim spotkać na stacji dla odbycia krótkiej rozmowy, która, był o tym przekonany, będzie dla mnie dość interesująca.

Nie muszę tu chyba opisywać myśli, które przewinęły mi się przez głowę, bo wnikliwy Czytelnik sam je zapewne przewidzi i równie łatwo domyśli się mojej decyzji. Jakżebym mogła nie pójść? Na zatłoczonym peronie, wśród czekających na pociąg turystów i miejscowych nic mi nie groziło, a moją nieobecność w domu mógł wytłumaczyć pierwotny zamiar udania się do państwa Maspero.

Zamiast eleganckiej sukni włożyłam na wszelki wypadek mój strój roboczy z pasem narzędziowym i wzięłam ze sobą najmocniejszą parasolkę. O celu wyprawy poinformowałam tylko Emersona. Nie sprzeciwił się, lecz postawił warunek, że musi mi towarzyszyć któryś z naszych ludzi.

Pod opieką Hassana, który szedł za mną w stosownej odległości, dotarłam na stację kwadrans przed odjazdem pociągu. Peron był jednym kłębowiskiem ludzi, krzyczących, biegających i przepychających się. Wybrałam sobie stanowisko pod ścianą budynku dworca i mocno ściskając parasolkę, przypatrywałam się bacznie tłumowi.

Pana Paula nigdy nie widziałam na oczy, ale kiedy się pojawił, od razu wiedziałam, że to on. Był w dość pospolitym garniturze z szarej flaneli w prążki i w okularach w złotej oprawce. Łysiejącą głowę porastały kępki siwych włosów. Szedł przygarbiony, powoli i sztywno, jak człowiek cierpiący na reumatyzm.

Kiedy jednak znalazł się bliżej, jego krok nagle się wydłużył, a sylwetka wyprostowała. Zupełnie jak w bajce, w której różdżka czarodzieja zmienia niedołężnego starca w księcia. Ledwie się powstrzymałam od głośnego okrzyku.

– Błagam, tylko nie krzycz – rzekł Sethos. – Jeśli to zrobisz, będę zmuszony cię powstrzymać w sposób dla mnie wielce przyjemny, ale od ciebie wymagający protestu. Pomyśl też o swojej reputacji. W objęciach nieznajomego, na peronie, w obecności tylu ludzi!

Ściana za plecami zabezpiecza człowieka przed podkradnięciem się przeciwnika od tyłu, lecz jednocześnie nie pozwala na ucieczkę, gdy stoi on bezpośrednio przed nami. Sethos oparł się dłońmi o mur, lekko zginając ramiona. Wiedziałam, co będzie, jeśli spróbuję podnieść parasolkę lub wyśliznąć się bokiem.

– Nie mógłbyś mnie przecież całować w nieskończoność – stwierdziłam.

Odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się cicho.

– Tak sądzisz? Uwielbiam ten twój rzeczowy styl, kochana Amelio. Większość kobiet na twoim miejscu zaczęłaby płakać lub zemdlała. Oczywiście, że mógłbym cię całować na tyle długo, by w tym czasie trafić palcami na pewien nerw i ucisnąć go, natychmiast pozbawiając cię bezboleśnie przytomności. Nie prowokuj mnie. Zaaranżowałem te spotkanie, bo chcę się z tobą pożegnać w okolicznościach romantyczniejszych niż ostatnio. Przypuszczam także, że chętnie zadasz mi kilka pytań.

вернуться

* W manuskrypcie H nie ma wzmianki na ten temat (wydawca poświęcił wiele czasu szukaniu odnośnego fragmentu).