Выбрать главу

„Adieu!” pożegnałem go w duchu. „Przekraczam granicę państwa.” I wszedłem na teren placówki.

A kiedy przekroczyłem próg sławnej rezydencji (masywna, dwupiętrowa, kryta dachówką willa, na oko: lata trzydzieste), rzeczywiście, wstąpiłem jak gdyby w inny świat. To już nie tylko zapach czy jakiś drobiazg, jak w Centre, odróżniały to wnętrze od nawet najbardziej szykownych i reprezentacyjnych miejsc, jakie mi się zdarzyło poznać w ludowym państwie. Tu wszystko było inne, i to fundamentalnie, począwszy od podłogi wyściełanej chodnikiem purpurowo-błękitnym, przez śnieżnobiałe ściany podświetlane przemyślnie małymi reflektorami, tak aby wyeksponować wiszące na nich ozdoby (reprodukcje obrazów, zdjęcia Paryża, plakaty), przez nowoczesne sprzęty o przyjemnych kolorach i harmonijnych kształtach, po różnorodną resztę sutego wyposażenia. Wzrok, na czymkolwiek spoczął, dziwił się, nie poznawał, odkrywał inną materię – jakby z innej planety.

Odparłem jednak atak pierwszego oszołomienia i z cierniem agrafki w spodniach (raniącym umysł, nie ciało) podszedłem do recepcji i przedłożyłem sprawę. Urzędująca tam pani – Polka, znów nietypowa, z gatunku srebrnej Marianny, choć już nie tak nobliwa – była powiadomiona, że przyjdzie ktoś taki jak ja, i zaraz, przez telefon, przekazała wiadomość – z pewnością pannie Legris – że już przybyłem i czekam, po czym, z miłym uśmiechem, bawiła mnie rozmową. Wie, że władam francuskim, ale czy dostatecznie, by się nie denerwować? Bo jeśli nie, to chętnie będzie mi służyć pomocą. – Podziękowałem uprzejmie. -To świetnie! Gdybym jednak znalazł się w tarapatach, to żebym się nie wahał… Ona tu cały czas jest. – Skinąłem dwornie głową („doceniam, lecz dziękuję”).

Tymczasem bezszelestnie (dywany, wykładziny!) zjawiła się obok nas mademoiselle Legris – wzór biurowego bóstwa (zachodniej jakości, rzecz jasna): zgrabna, w obcisłym kostiumie, starannie umalowana, o kasztanowych włosach i zielonkawych oczach. Klasyczna sekretarka z francuskich żurnali mody… Przywitawszy się ze mną (bez podawania ręki), zaprosiła na górę – tam się bowiem mieściły pokoje Service Culturel.

Miała łagodny głos, dźwięczny i melodyjny, i mówiła spokojnie, jasnymi, prostymi zdaniami. Starała się zapewne ułatwić mi percepcję; przemawiało też za tym spoglądanie mi w oczy, w których zdawała się szukać dowodów rozumienia. Wszystko to razem jednak – ów pietyzm wysłowienia wraz z aksamitem tonu, a zwłaszcza ekspresją twarzy (ciągłe spojrzenia w oczy) – miało taką naturę, jakby mnie słodko… wabiła. Gdyby ktoś patrzył na nas, nie wiedząc o co chodzi i nie znając języka, czyli słysząc jej mowę jedynie jako grę dźwięków, mógłby odnieść wrażenie, że mnie czaruje… uwodzi… zniewala czułymi słówkami.

„Syrena”, pomyślałem, wpatrując się w jej usta, z których ulatywało gruchanie francuskiej mowy. „Dlaczego srebrna Marianna nie uprzedziła mnie i nie podpowiedziała, bym się przywiązał do masztu?”

Tymczasem to, co śpiewała zielonooka zwodnica, było całkiem niewinne – rzeczowe, zgoła służbowe:

Francja, to znaczy, ludzie powołani do tego, by ją reprezentować, a zatem pan ambasador, dyrektor Service Culturel, a wreszcie ona sama, skromna secrétaire są, naturalnie, szczęśliwi, że program prezentacji współczesnej kultury francuskiej, który stanowi owoc współpracy wielu ogniw i wysokich urzędów, z Ministerstwami Kultury i Spraw Zagranicznych na czele, i który ich komórka ma zaszczyt realizować, spotyka się w naszym kraju z tak żywym zainteresowaniem i chyba – akceptacją. Doprawdy, to bardzo cieszy, że tylu Polaków się garnie do ich kultury i sztuki i że tout le monde chce bywać na rozmaitych imprezach, a zwłaszcza na otwarciach połączonych z cocktailem. – Cóż, jak wiadomo jednak, wszystko ma swoje granice. Nawet największa widownia czy sala recepcyjna ma tyle miejsc, ile ma, i nie pomieści więcej niż daną liczbę osób. Tymczasem ambasada ma różne zalecenia i wiele zobowiązań natury protokolarnej. Na wernisaże, spektakle i pokazy zamknięte mają być zapraszani przede wszystkim członkowie stosownych władz i urzędów, i korpus dyplomatyczny. W następnej kolejności – świat nauki i sztuki. Dopiero na końcu tej listy figuruje milieu związane z romanistyką. Tu zaś – chce jasno powiedzieć – limit miejsc jest niewielki i wyczerpany do cna. A zatem bardzo jej przykro, lecz o wpisaniu mnie na listę stałych gości, niestety, nie może być mowy. Mam się tym jednak nie martwić, bardzo mnie o to prosi, bo widzi inny sposób załatwienia tej sprawy. Chodzi o to, że goście tak zwanej „klasy A” (przedstawiciele władz i dygnitarze CD) często nie mogą uświetnić swą obecnością imprezy i zawsze ileś osób nie potwierdza przybycia lub nie przychodzi tout court. Właśnie to stwarza szansę dla moich aspiracji. Mogę wypełniać te luki – być zawsze zamiast kogoś, kto akurat się nie zjawi. Zostanę wyposażony w specjalną kartę wstępu, coś w rodzaju wejściówki, i na nią będę wchodził, a potem, w miarę możności, znajdował sobie miejsce. Compris? Formidable![113]

To teraz kilka słów o najbliższych imprezach. Otóż trzeba mi wiedzieć, że mam niezwykłe szczęście lub świetną intuicję (a może ktoś mi coś mówił?), że akurat w tym czasie zdecydowałem się zgłosić swoje zainteresowanie programem Service Culturel, albowiem w najbliższej przyszłości będzie on oferował rzeczy, doprawdy, niezwykłe, istne événements, produkcje najwyższej jakości, którymi Francja się chlubi. – Po pierwsze, już za tydzień, w galerii Zaszetà, odbędzie się wernisaż najnowszej grafiki Picassa, genialnej tout simplement[114]i… – karminowe usta na ułamek sekundy zastygły we frywolno-zagadkowym uśmiechu – i bardzo scandalisant[115]… drobnomieszczaństwo, rzecz jasna, nie ją, ma się rozumieć. – Następnie, po Nowym Roku, przyjeżdża do Warszawy Comédie Française z głośną Fedrą Racine’a, którą zaprezentuje na deskach Teatru Polskiego. Tylko dwa przedstawienia. – Wreszcie, pod koniec stycznia, dwudziestego siódmego, sensacja chyba największa: Grand Prix ostatniego Cannes, światowy przebój kina, Kobieta i mężczyzna błyskotliwego Lelouche’a. Pokaz zamknięty. Jeden! W kinie Skarb na Traugutta. – Na razie tyle – pas mal [116], nie mogę chyba nie przyznać. A oto moja karta. Que je m’amuse bien! – Voilà![117]- Może mam jakieś pytania?

Uznałem, że nie ma co zwlekać – robiła bowiem wrażenie, jakby chciała już kończyć – i odrzekłem, że owszem, choć związane z czymś innym. Chodzi mi, mianowicie, o polsko-francuską współpracę w dziedzinie edukacji, konkretnie zaś o sprawę francuskojęzycznej szkoły, która podobno już działa na terenie Warszawy – właśnie pod auspicjami prężnego Service Culturel. – Czy jest to w ogóle prawda? Bo krąży na ten temat wiele sprzecznych opinii. Jeśli zaś tak, to, po pierwsze, która to jest ze szkół? A dwa: na czym właściwie polega rola strony francuskiej? Czy prawdą jest, że dyrektor… to ktoś, kto przyjechał z Francji? – Interesuję się tym… nie ze względu na siebie – ja szkołę mam już za sobą – lecz z powodu mojego… mojego młodszego brata, który widząc, jak wiele zawdzięczam franuszczyźnie, pragnąłby pójść w moje ślady i opanować ten język – szybko a pierwszorzędnie. Niestety, zwykła szkoła, do której obecnie uczęszcza, nie stwarza mu takich szans. Krótko, chciałby się przenieść, jeśliby było dokąd i jeśli to możliwe.

Słuchając tego wszystkiego, zielonooka Ondyna uśmiechała się słodko i z końcem każdego zdania potakiwała głową – jakby mnie ośmielała („rozumiem, co mówisz, brawo!, mów dalej, miły chłopcze”). A kiedy dobrnąłem do końca, wyprostowała się, złożyła ładnie ręce i rozpoczęła odpowiedź.

C’est vrai[118], jest taki plan, by stworzyć w Polsce sieć szkół z wykładowym francuskim, lecz jego realizacja – to długi, złożony proces. Obecnie jest on w fazie zupełnie początkowej, zwanej „eksperymentem”. Chodzi o to, że polskie Ministerstwo Oświaty chce się oprzeć w tym względzie wyłącznie na siłach rodzimych i od strony francuskiej oczekuje pomocy jedynie w formie szkolenia i rozwijania kadr oraz dostawy książek, to znaczy, podręczników. Tymczasem strona francuska stoi na stanowisku, popartym doświadczeniem zdobytym w innych krajach, że przedsięwzięcie ma sens i przynosi wyniki wtedy i tylko wtedy, gdy kadra, przynajmniej w części, nie jest rodzima, lecz obca, rodowicie francuska. Chcąc jakoś przezwyciężyć tę różnicę poglądów znaleziono kompromis: kadra będzie rodzima, ale szkolona we Francji. Wybrani przez stronę francuską nauczyciele polscy, czy, ściślej: zatwierdzeni – na podstawie wyniku językowego testu oraz dokumentacji, świadczącej o osiągnięciach natury dydaktycznej, zostaną wysłani do Francji na kurs specjalistyczny, a po jego skończeniu – na półroczną praktykę do szkół dla cudzoziemców. Dopiero z taką kadrą, w ten sposób wyszkoloną, przystąpi się do tworzenia liceów francuskojęzycznych. A więc mój frère cadet[119]nie ma, niestety, możności spełnienia swych aspiracji, ponieważ rzeczona szkoła, jak dotąd, nie istnieje. Istnieją jedynie osoby będące kandydatami na przyszłych wykładowców, które w różnych placówkach przechodzą próbę wstępną.

Gdy z ust Zielonookiej poszybowało zdanie wyjaśniające istotę zbawczego kompromisu („kadra będzie rodzima, ale szkolona we Francji”), poczułem, jak od głowy przenika mnie fala gorąca, a serce przyspiesza bicie – jakbym po długiej żegludze, pełnej zwątpienia i lęku, ujrzał na horyzoncie wyraźny zarys lądu. Jak miało się okazać, było to ledwie preludium do znacznie mocniejszych przeżyć. Bo to, co nastąpiło, kiedym jeszcze o krok posunął się był dalej, przeszło, doprawdy, wszystko, czego się spodziewałem.

вернуться

[113] Jasne? To świetnie

вернуться

[114] całkiem po prostu

вернуться

[115] gorszące

вернуться

[116] nieźle

вернуться

[117] Niech dobrze się bawię. – Proszę.