Выбрать главу

Dła mojej świadomości, skażonej literaturą i skłonnej do mitomanii, była to sytuacja na granicy perwersji. Krew, wata, uścisk dłoni i zadawanie bólu, lecz dla mojego dobra, a przy tym bez współczucia, bez rozczulania się, przeciwnie, jakby z uciechą i dziwną ciekawością – to wszystko miało posmak najwystępniejszej przygody. Hańbiła mnie, gwałciła, wystawiała na próbę moje opanowanie i zdawała się czerpać z tego jakąś przyjemność, a w każdym razie jak gdyby ekscytowało ją to.

„Proszę, nie reagujesz!” zdawało mi się, że słyszę jej rozpętane myśli. „Nie syczysz… nawet nie drgnąłeś… Świetnie! Wzmogę torturę. Muszę złamać ten opór! Musisz mi wreszcie ulec i wydać z siebie choć jęk. Inaczej nie przestanę. Że mną nie możesz wygrać. Z Wiktorią się nie wygrywa. No, krzyknij wreszcie! Krzycz teraz! Nie zniosę tego dłużej!”

Nie krzyknąłem. Nie drgnąłem. Zamknąłem tylko oczy, aby lepiej czuć dotyk i słyszeć własne myśli. Dostarczały mi one najprzeróżniejszych słów, wyrażeń i całych zdań, którymi mógłbym spełnić ideę mej Wielkiej Gry: za pomocą języka przeżywać to, co się działo, jako coś całkiem innego; przemieniać magią mowy – „wodę. pierwszej pomocy w „wino” miłosnej ekstazy; stwarzać przez nazywanie; urzeczywistniać Słowem.

W najmniejszym jednak stopniu nie miałem na to ochoty. Nie widziałem w tym sensu; widziałem – czczą błazenadę. Chciałem czegoś innego. Rzeczywistości, prawdy. Pragnąłem wcielenia Słowa czy Słowa wcielonego. Tego jednak się bałem.

– I coś tak zaniemówił? – odezwała się nagle. – Zawsze tak elokwentny!… Tylko mi tutaj nie mdlej! – podniosła nieco głos. – Otwórz oczy! Spójrz na mnie! Nie zostawiaj mnie samej…

– Pani nie wolno tak mówić – odpowiedziałem sennie, parafrazując pamiętne, bezgłośne upomnienie, jakiego Aschenbach udzielił był Tadziowi za jego uśmiech Narcyza.

– Jak mówić? – zapytała. – Mnie nie wolno? Dlaczego? – Znów prysnęła „Chanelek”. – Co w tym, co powiedziałam, było niestosownego?

– By mówić do mnie w ten sposób – zacząłem z udręką w głosie – musiałaby pani do mnie… musiałaby pani mnie… musiałaby pani mieć prawo – nie byłem jednak w stanie prościej wyrazić swej myśli.

– Prawo? O czym ty mówisz? Zupełnie cię nie rozumiem. Gdy mówisz po francusku, wyrażasz się precyzyjniej.

– W obcej mowie jest łatwiej. Hans Castorp też, gdy chciał…

– Kto taki? – zmarszczyła brwi.

„Nie czytała! To straszne!”

– Taki jeden. Un boche[157]. Postać fikcyjna. W Alpach.

– Ah, „la Montagne magique”!… Oui, oui… J’ai lu, j’ai lu…[158]

Odetchnąłem bezgłośnie.

– No więc co on tam chciał? – podjęła po chwili ciszy.

– Powiedzieć coś ważnego. No i właśnie w tym celu użył języka obcego.

– Chcesz mówić po francusku? Vas-y! Ça me ferait plaisir [159]

– Nie jestem tego pewien. Chyba że…

– Chyba że co?

– Że podobało się pani wypracowanie o gwiazdach. A propos, już od dawna miałem panią zapytać: co jest z moim zeszytem? Czemu do mnie nie wrócił?

– A miał? – uśmiechnęła się. – Myślałam, że to laurka. Laurek się nie zwraca.

Zamurowało mnie. Przemogłem jednak tę słabość.

– To prawda – powiedziałem – lecz reaguje się jakoś. Mówi się coś… komentuje… kwituje w jakiś sposób.

– Czyż nie dostałeś piątki? – zagrała urażoną. – Jako jedyny w szkole! To się nie liczy? To mało?

– No oczywiście, że mało – odrzekłem z pretensją w głosie niczym skrzywdzony kochanek. – O wiele, o wiele za mało! Komuś, kto marzy i pisze, nie na stopniu zależy.

– A na czym? – zrobiła „dzióbek” i jęła delikatnie dmuchać na skaleczenie. – O czym marzy, kto pisze? Nie o uznaniu? O sławie?

– Nie tylko i nie głównie. I nie na tym etapie, na jakim ja się znajduję.

– C’est-à-dire?[160]

– Edukacji. Stawiania pierwszych kroków. W takim okresie potrzeba czegoś całkiem innego.

– Quoi?, j’aimerais le savoir.[161]

– Nauki. Pomocnej ręki.

– Nie uczę cię? Nie pomagam? – przyłożyła do rany większy kawałek waty i przycisnęła go mocno, by zatamować krwotok.

– Nie tak, jak tego pragnie miłośnik filologii i adept de belles lettres[162]. Nie tak, jak na przykład nasz fizyk robi to z Rożkiem Goltzem.

– A jak i c o on z nim robi? – rzekła z błazeńską zgrozą.

– Jak to co! – odfuknąłem. – Program drugiego roku studiów uniwersyteckich. Mechanikę kwantową i teorię względności. Zostaje z nim po lekcjach. Spotykają się w domu. Jeżdżą na jakieś sympozja i olimpiady fizyczne.

– Niestety, olimpiady romanistycznej nie ma, nic na to nie poradzę.

– Lecz jest literatura, o której można mówić. I którą można czytać… Jak Francesca z Paolem – dodałem nieco ciszej.

– Jak kto? – poruszyła głową.

– Takich dwoje. Un couple…[163]Przed wiekami. W Italii.

– Nie wiem, o kogo ci chodzi.

– Dante o nich wspomina.

– Ah, „la Divine Comedie”…[164] Nie czytałam w całości. Znam tylko Piekło i Czyściec. Ci twoi pewnie są w Raju.

– Niestety nie. W drugim kręgu… de la Cité dolante[165].

– Więc co mi proponujesz! – uśmiechnęła się kpiarsko i wyjęła z torebki białą, złożoną chusteczkę. – Żebym znalazła się w piekle?

– „Lenfer c’est les autres”, on dit…[166]Od tego nie ma ucieczki.

Parsknęła krótkim śmiechem.

– Sam widzisz: wszystko znasz! – Rozpostarła chusteczkę, po czym złożyła ją w trójkąt i zrolowała starannie, tworząc wąziutki pasek o strzałkowatych końcach. – I czegóż ja właściwie miałabym jeszcze cię uczyć? Co miałabym z tobą… czytać? – Zaczęła owijać mi rękę.

– O, nie brakuje książek! – uśmiechnąłem się smutno. – Chociażby Lancelota…

– Ah, „Lancelot.!… oui, oui… „albo rycerz na wozie”… Chrétien de Troyes…

– Zgadza się – powiedziałem, stwierdzając z przerażeniem, że wpadam w ton Jerzyka.

– Czemu akurat to?… Średniowieczna legenda… Czy wiesz, jakie to trudne?

– Wiem. I właśnie dlatego…

– Liczysz na moją pomoc.

– Vous l’avez dit, madame. [167]

– Stanowczo mnie przeceniasz – związała końce chustki i zacisnęła węzeł. – Ja uczę tylko języka. Jestem, jak to komicznie wyraził twój kolega, seulement une lectrice de français. Miałam zresztą wrażenie, że mu podpowiadałeś – spojrzała mi w oczy przekornie.

– I poszła pani w końcu na tę wystawę Picassa? – oddałem natychmiast wet za wet, z nieporuszoną twarzą.

– „W końcu”? Dlaczego „w końcu”? Byłam na samym początku.

– A powiedziała pani…

– Co powiedziałam? – przerwała.

– „Je n’y suis pas allée”

–  I powiedziałam prawdę.

– Jak to należy rozumieć?

– Że byłam na otwarciu, lecz nie widziałam obrazów. A przecież, jak rozumiem, o to ci tylko chodziło.

– Mnie?

– Twojemu koledze – odegrała poprawkę.

– Niech mi pani wybaczy, lecz czegoś tu nie rozumiem.

– Słucham, o co ci chodzi? – Na jej ustach wciąż gościł ironiczny uśmieszek, który dodawał jej czaru.

– Jak można być na otwarciu i nie oglądać obrazów?

– A cóż w tym nadzwyczajnego? – wzruszyła ramionami. – To nawet naturalne. Pożyjesz, przekonasz się.

– To po co w ogóle chodzić?

– Bywają różne powody.

Przeszedł mnie zimny dreszcz i już-już miałem wystrzelić: „Szczęśliwy los Kleopatry?”, lecz ugryzłem się w język.

– Zresztą, nie lubię Picassa – dodała po krótkiej pauzie. Przyniosło to pewną ulgę.

– Szczerze mówiąc, ja też – szukałem porozumienia.

– No widzisz, jak się składa… – powiedziała figlarnie.

– A kogo pani lubi? – znowu uległem pokusie ryzykowniejszej gry. – Bo ja Bernarda Buffeta.

Nie drgnęła jej nawet powieka.

– Zwłaszcza te jego martwe, stalowe pejzaże Paryża… – ciągnąłem flegmatycznie. – Zna pani to malarstwo?

– No pewnie, kto by nie znał!

– I co? – spojrzałem jej w oczy. – Podziela pani mój gust?

– To nie jest wielkie malarstwo – odrzekła kręcąc głową. – Lecz, owszem, ma pewien urok.

Chciałem iść o krok dalej („A kościół Saint Germain? To także tylko urok?”), lecz powstrzymałem się, wpadając na lepszy pomysł.

вернуться

[157] Pewien szwab.

вернуться

[158] Ach, Czarodziejska góral… Tak, tak… Czytałam, czytałam…

вернуться

[159] Mów! Zrobi mi to przyjemność!

вернуться

[160] To znaczy?

вернуться

[161] Czego, chciałabym wiedzieć.

вернуться

[162] literatury pięknej

вернуться

[163] Pewna para…

вернуться

[164] Ach, Boska Komedia…

вернуться

[165] Miasta udręczenia

вернуться

[166] „Piekło to inni”, podobno…

вернуться

[167] Rzekłaś, pani.