Выбрать главу

- Wszystkich złoczyńców nie da się ukarać - rzekłem, z nieoczekiwaną nawet dla samego siebie goryczą. - Ludzie zapisali skargami gruby zeszyt, całą wielką księgę. Spaliłem ją. W kominku.

- I nadszedł czas na zabawę? - zapytała z wymuszonym uśmiechem.

- Pani rzeczywiście tak poważnie traktuje to Prawo Wagi? - odparłem pytaniem na pytanie.

Skinęła powoli:

- Oczywiście. Czy to powód do kpin?

- Nie... Wydaje mi się, że jest pani bardzo nieszczęśliwa, Oro. Jej blade policzki lekko się zaróżowiły; oczy jednak pozostały jasne, a głos spokojny:

- Zamierza mnie pan uszczęśliwić, Hort?

- Nie - rzekłem z żalem. - To jednorazowa sprawa.

- Tym lepiej. - Kiwnęła głową. - Przyjemnie jest mieć do czynienia z uczciwym człowiekiem. - Przy słowie „uczciwy” jej głos wyraźnie drgnął.

Rozejrzała się. Numer, który wynająłem pod postacią grubego kupca, nie był wyszukany, nie był też jednak nędzny. Łóżko przypominało statek z brokatowym żaglem kotary; naczynie do mycia i nocna waza pod łóżkiem utrzymane były w tym samym stylu - porcelana ozdobiona dużymi błękitnymi kwiatami.

- Znajdzie się u pana wino? - zapytała i głos jej znowu zadrżał.

- Osobiście nie piję, mogę jednak zamówić dla pani.

- Poproszę - rzekła niemal żałośnie.

Podczas gdy wydawałem polecenia obsłudze, siedziała przy stole, wyprostowana, czarno-biała i kompletnie załamana.

Czy mi się podobała?

Jeszcze pół godziny temu niewątpliwie odparł bym: „nie”. Nie lubię kobiet z wybielonymi włosami, władczych, kapryśnych, zgryźliwych.

Czyżby mogła mnie jednak pociągać kobieta ofiara? Taka właśnie uległa, związana Prawem Wagi, z prostymi plecami i wysuniętym podbródkiem, z wielkimi smutnymi oczami?

Czy to zaklęcie Kary zadrwiło sobie ze mnie? Ja go jeszcze nie wykorzystałem, a ono już „wykorzystało” mnie; bo skąd u mnie ten nawyk - kochać ofiarę w swym bliźnim?

Do drzwi zastukał służący z winem Poleciłem mu postawić tacę przy drzwiach numeru.

- Oro, po starej przyjaźni... Mieszkam tutaj pod powłoką, służący na pewno podgląda. Będzie pani łaskawa wziąć swoje wino spod drzwi. Podniosła się bez sprzeciwu, Prawo Wagi to Prawo Wagi. Gdybym poprosił, by zdjęła mi buty - zdejmie? Czy okaże sprzeciw? Ciekawe.

- Zupełnie się pani nie podobam, Oro? - spytałem z fałszywym uśmiechem.

Zmierzyła mnie suchym, nieprzyjemnym spojrzeniem. Jednym haustem osuszyła kielich; byłem gotów zrealizować pomysł z butami, jednak się rozmyśliłem. W tym przypadku potrzebuję damy do działania, nie dla rozrywki.

Dama w tym czasie osuszyła wargi serwetką. Westchnęła głęboko, wstała i królewskim krokiem ruszyła w stronę łóżka; kiedy szła, maleńkie haczyki na plecach jej sukni zaczęły wyskakiwać z równie małych pętelek, same z siebie, jeden za drugim, trzask, trzask, trzask.

Gardzę kobiecą magią i z powodzeniem się jej przeciwstawiam; Ora nie pomagała sobie jednak bezpośrednim magicznym oddziaływaniem. Jej wola skierowana była na małe metalowe haczyki, jakich pełno można znaleźć w każdym sklepie z galanterią. A to, że haczyki wylatywały z pętelek tak dziwacznie, iż suknia obnażała plecy niedbale i przedziwnie, jakby kobieta zmieniała skórę i że plecy pod jedwabiem były tak nienagannie białe i kształtne, nie miało nic wspólnego z magią, lecz z szacunkiem do Prawa Wagi, które wymagało, by z wierzycielem rozliczać się bez fuszerki.

Ja również wstaję, dwoma krokami doganiam ofiarę, delikatnie chwytam za włosy, odwracam ją twarzą do siebie i równie delikatnie wgryzam się w ciepłe, pachnące perfumami wargi...

Nie. Siedzę za stołem wszystkimi palcami wczepiony w jego blat. Niekiedy można ulec własnej słabości. Jednak robić to, czego oczekuje od ciebie prowokator...

- Oro - rzekłem głucho w stronę obnażonych pleców. - Przysługa, o którą chcę panią prosić, nie ma nic wspólnego z cielesnymi uciechami.

* * *

- To wszystko? - zapytała z niedowierzaniem.

- Potem wracamy. Jeśli coś mnie zatrzyma, wróci pani sama. Opłacę karetę.

- Wykorzystuje mnie pan w charakterze pionka - rzekła w zamyśleniu.

- Nie jest powiedziane, że muszę wykorzystać panią jako asa w rękawie. Tak czy inaczej po balu pani zobowiązania wobec mnie zostaną wypełnione. Czy nie tego pani oczekuje?

Uśmiechnęła się nieoczekiwanie:

- Czy zwrócił pan kiedyś uwagę, że pana oczy odgrywają różne role? Gdy świeci się błękitne, staje się pan nieodparcie atrakcyjny. Gdy jednak zapala się żółte, strach na pana patrzeć. Jakie to dziwne.

I roześmiała się. Przez chwilę przyglądałem się, jak się śmieje. Po czym również się uśmiechnąłem:

- Ja również jestem ciekaw, czy specjalnie maluje pani powieki nieco innymi kolorami? By stworzyć iluzję różnych oczu, jak u magów dziedzicznych?

- Jesteśmy kwita - uśmiech znikł z jej twarzy. - A przy okazji... dlaczego od razu nie rozprawił się pan z tymi bydlakami? Zauważyłam, że stał pan w cieniu dobre trzy minuty, zanim...

Wzruszyłem ramionami.

- Trzy minuty? Przesadza pani.

- Nie, Hort. Przecież dla pana to nic złego, poznęcać się trochę nad kobietą, czyż nie tak?

- Jeszcze trochę - odparłem zjadliwie - i okaże się, że to ja napuściłem na panią tych... przedsiębiorczych młodych ludzi. Dla zabawy. Czyż nie tak?

Znowu się uśmiechnęła. Ze zmiennością nastrojów na jej twarzy mogła konkurować jedynie wiosenna aura.

- Nie chcę się z panem kłócić, Hort.

- Ja również nie chcę się z panią kłócić - rzekłem ugodowo. - A tak przy okazji: rzeczywiście wygrała pani ten kamień, ten żółtawy... w karty?

- Co miało oznaczać to „rzeczywiście”? Sądzi pan, że kłamałam?!

Jej rozdrażnienie było jak sypnięcie piaskiem w oczy. Ledwie się powstrzymałem przed zasłonięciem twarzy ręką.

* * *

Ten, kto mnie obserwował, już nigdy nie uciekł się do bezpośredniego zaklęcia śledzącego. Co prawda ja również byłem czujny; po kilka razy dziennie udawało mi się odczuwać czyjąś skupioną na mnie uwagę. Obserwatorem był mag, nie miałem jednak możliwości przekonać się, komu służył - ekscelencji, królowi, czy komuś innemu.

Częsta zmiana powłok nie przynosiła już pożądanych rezultatów. Po tym, jak pod oknami „Północnej Stolicy” pojawili się interesanci - kolejni poszukiwacze zaklęcia Kary - musiałem wyprowadzić się z hotelu i wynająć pokój w pobliżu klubu.

Mag szpicel, służący ekscelencji, nie pojawił się już więcej w klubie. Dzień przed królewskim balem spotkałem się za to z handlarzem ziołami, tym, którego córka została zamordowana. Znał przestępcę, pragnął zemsty i był pierwszym, któremu odmówiłem.

To spotkanie nie było dla mnie przyjemne. Wymieniliśmy uprzejmości, jak na wpół znajomi, dobrze wychowani ludzie; unikałem jednakże jego wzroku. Wynędzniały lecz dumny mag założył na głowę sfatygowany klubowy kapelusz, pożegnał się ze staruszkiem szatniarzem i wyszedł. Spoglądając za nim pomyślałem, że ma większe prawo mnie szantażować, niż gorączkujący się dobrem państwa król.

Obie atrapy kary - prawdziwa i fałszywa - spoczywały w futerałach, oczekując na królewskie przyjęcie.

* * *

Doskonale pamiętałem, że mój podróżny kufer był zamówiony przed molami, pchłami i innymi pasożytami. Jeszcze wiosną.

Teraz stałem pośrodku pokoju i mrużyłem oczy jak krótkowidz, chociaż dziurę w mojej odświętnej kamizeli miałem przed samym nosem i bez trudu mogłem ją obejrzeć.