– Rozmawiałeś z nią o Zenusiu?
– Jasne. Zakochana w synku. Cudów mi naopowiadała, jaki to on nadzwyczajny, po prostu geniusz.
– A o Kowierskim coś mówiła?
– Pogardza nim. Uważa go za starego idiotę,
– Zarejestrowałeś rozmowę?
– Tak. Miałem w teczce magnetofon.
– A pod jakim pretekstem poszedłeś do nich?
– Sprawdziłem w ZUS-ie, jakie ostatnio mieli pomoce domowe i niby wywiad przeprowadzałem w sprawie jednej z tych dziewczyn, a przy okazji…
– Dobrze pomyślane – pochwalił Downar. – Masz coś jeszcze dla mnie?
– O Zenusiu? Niewiele. Syneczek mamusi, pieszczoszek, kocha pieniążki, lubi pograć w pokerka, zabawić się z ładnymi babkami. Sadząc z fotografii, przystojny chłopak.
– Masz jego fotografię? Olszewski uśmiechnął się triumfalnie.
– Nie tylko jego. Zdobyłem całą grupę rodzinną. Jest i Waldek, brat Grabińskiej, i jego narzeczona, Grażyna Mierzycka, mamusia z mężem… Proszę, spójrz, jakie udane zdjęcie.
– Skądżeś to wytrzasnął? – spytał zdziwiony Dowuar.
– Powiedziałem, że potrzebna mi fotografia tej gosposi i pani Domańska pożyczyła mi zdjęcie. Ta z brzegu, po prawej stronie, to właśnie gosposia.
Downar był zadowolony ze swojego współpracownika.
– No, chłopie, odwaliłeś kawał dobrej roboty. Jedź zaraz do Zakładu Kryminalistyki. Niech zrobią powiększenia każdej postaci. To może nam się bardzo przydać. A co z tym taksówkarzem?
– Sprawdziłem go. Ma garaż przy Płockiej. Pojedziemy do niego?
– Oczywiście, tylko trzeba tak wycelować, żeby go zastać w garażu.
– To może lepiej jedźmy do niego do domu? Mam także jego prywatny adres.
– Dobrze. Wybierzemy się tam wieczorem, ale nie bardzo późno. Chcę zdążyć na pociąg.
– Wyjeżdżasz?
– Tak, Do Zakopanego. Zabieram narty i oczywiście ten kawałek parafiny. Zobaczę, jak to się zjeżdża na czeskiej parafinie.
– Ja też mam jechać?
– Nie. Jesteś potrzebny lulaj, w Warszawie. Będziesz miał jeszcze trochę zajęcia. Przede wszystkim chciałbym, żebyś odwiedził państwa Grabińskich. Nic należy także zapominać 6 Tarkowskim. Mam wprawdzie już pewną koncepcję w tej sprawie, ale zawsze musimy być przygotowani na rozmaite niespodzianki. Nic można wykluczyć, że idziemy fałszywym tropem.
Łukasiak skończył późny obiad, zaostrzył zapałkę i z pedantyczną dokładnością zaczął wydłubywać z zębów resztki łykowatej pieczeni wołowej. Nie poruszył się na odgłos dzwonka. Był pewien, że to któraś z kum jego żony. Pomylił się.
– Kaziu, pozwól na chwilę. Jacyś panowie do ciebie.
– Do mnie? – zdziwił się Łukasiak. Dźwignął się ociężale od stołu i wyszedł do przedpokoju.
– O co się rozchodzi?
– Jesteśmy z milicji – powiedział Downar, wyjmując służbową legitymację.
Taksówkarz wzruszył ramionami.
– To chyba pomyłka. Wóz i papiery w najlepszym porządku, żadnej kraksy nie miałem…
– Nic Chodzi o kraksę. Chcieliśmy z panem Chwilę porozmawiać.
. – Porozmawiać zawsze można. Dlaczego nie? Proszę, panowie wejdą do pokoju.
Usiedli na zabytkowej kanapie, przykrytej szarym pokrowcem, a Łukasiak otworzył kredensik.
– My ślę. że panowie nic odmówią kieliszeczka jałowcówki? Swojej roboty.
Downar energicznie potrząsnął głową.
– Nie, nie, dziękujemy bardzo. Spieszymy się. Proszę nam powiedzieć, czy zatrudniał pan u siebie niejakiego Michała Sołtysiaka?
– Owszem. Jeździł u mnie jako zmiennik, ale już nie jeździ.
– Dlaczego?
– Dlatego, że go na zbitą mordę wywaliłem…
– Narozrabiał coś?
– Jak panowie się o niego pytają, to już na pewno panowie wiedzą lepiej ode mnie, jaki to kawał bandziora. Jeszcze mi winien tysiąc pięćset złotych, a i dwa najlepsze klucze francuskie mi podgrandził. A w ogóle bez przerwy kombinował na swoją rękę, różne kurwy woził moją taksówką. I tak za długo go trzymałem.
– Gdzie on mieszka?
– Mieszkał w Leśnej Podkowie. Wczoraj do niego pojechałem, to mi powiedzieli, że wyprowadził się, nie wiadomo dokąd. Już ja go znajdę. Dam sobie z nim radę.-. Ale panowie mogą być spokojni. Nie pisnę ani słowa, że go szukacie.
– To nie żadna tajemnica – zapewniał Downar. – Wprost przeciwnie. Bardzo prosimy, żeby pan go zawiadomił, że mamy do niego interes. Niech się zgłosi do Komendy Miasta, do Pałacu Mostowskich.
Czerwona twarz taksówkarza wyrażała zdziwienie. Przyzwyczajony był do tego, że milicjant, przeprowadzający wywiad w jakiejś sprawie, zazwyczaj prosił o zachowanie dyskrecji. Ci przedstawiciele władzy, których miał przed sobą, wydali mu się dziwni.
– Jak panowie sobie życzą – mruknął, wyjmując z kieszeni paczkę „sportów". – Mnie tam bez łożnicy.
Downar odczekał chwilę, aż jego rozmówca zapali papierosa, i spytał:
– Czy Sołtysiak opowiadał panu kiedyś o swojej rodzinie?
– Nie. Na ten temat nie chciał rozmawiać. Widocznie nie miał się czym chwalić. Kiedyś tylko po pijanemu zwierzył mi się, że ma znajomości w wyższych sferach towarzyskich, że przyjaźni się z synem znanego lekarza, że najbogatsze babki na niego lecą. Takie tam brednie. Nie warto nawet gadać.
– Opowiadał coś o dziewczynach?
– Stale. Bez przerwy się chwalił, jaki to on kozak, jak kolegom babki odbija.
– Czy nie zauważył pan, że w ostatnich czasach miewał większe sumy pieniędzy?
Łukasiak skinął głową.
– Tak. Pamiętam, że raz w garażu nakryłem go przy tym, jak przekładał z płaszcza do marynarki cały plik pięćsetek. Bardzo się zmieszał i powiedział, że przyjaciel go prosił, żeby jakąś tam ratę zapłacił. Specjalnie się nie dopytywałem, co i jak. Co mnie to obchodzi. Za parę dni znowuż poprosił mnie, żebym mu pożyczył tysiąc pięćset złotych. Niby na jakieś zagraniczne lekarstwa dla chorej ciotki. Pożyczyłem i teraz żałuję. Ja, widzi pan, jestem ciężki frajer. Zawsze dam się komuś nabrać. Ale tego łobuza przyskrzynię, żebym nawet miał do całego interesu sporo dołożyć. Rzucę na parę dni robotę i poszukam go.
– Widywał pan Sołtysiaka z jakimiś dziewczętami?- spytał Downar.
– Nie raz i nie dwa. Często przywoził jakiegoś kociaka. Wreszcie surowo mu tego zabroniłem. Powiedziałem, że mój garaż to nie żaden burdel i żeby sobie takie rzeczy raz na zawsze wybił z głowy.
Downar poprosił Olszewskiego o fotografię rodzinną Domańskich.
– Przypomina pan sobie może tę dziewczynę? – spytał, pokazując palcem Grażynę Mierzycką.
Taksówkarz wziął leżące na kredensie okulary, ulokował jo na solidnie wyglądającym nosie i bardzo uważnie przyjrzał się zdjęciu.
– Nie przysięgnę, ale tak mi się zdaje, że widziałem tę ciziulę z Michałem. Jeżeli nie ona, to w każdym razie bardzo podobna do jednej, która przyjechała z nim kiedyś do garażu.
– Co robili?
– Pewnie to, co zwykle młody chłopak robi z młodą dziewczyną. Zresztą nie wiem. Nie podglądałem ich.
Downar wstał.
– Dziękujemy panu, panie Łukasiak. A jak pan spotka tego chłopaka, niech mu pan powie, że czekamy na niego.
Kiedy schodzili po schodach, Olszewski spytał:
– To jedziesz zaraz do tego Zakopca?
– Chyba dopiero jutro – odparł Downar. – Chcę mieć te fotografie. Sołtysiaka trzeba poszukać. Nie przypuszczam, żeby prysnął gdzieś daleko.
– Myślisz, że ten taksówkarz go znajdzie?
– Całkiem prawdopodobne. Specjalnie powiedziałem mu, żeby nie robił tajemnicy z naszej rozmowy. Jeżeli Sołtysiak ma coś poważniejszego na sumieniu, może sprowokuje go to do jakiejś akcji, która pozwoli nam ustalić pewne fakty