– Otóż to – mówił dalej Downar. – Nikogo nie zdziwi niemiecki turysta. Mam trochę forsy. Zaopatrzę się w zagraniczne ciuchy i poszukam kontaktu z młodzieżą.
– Służę wam tyrolskim kapelusikiem – uśmiechnął się Świerczak. – Na mnie trochę za duży, ale na was będzie chyba akurat.
– Świetnie. Tyrolski kapelusz to dobry szczególik charakteryzacji.
– A jeżeli oni nie mówią po niemiecku? Downar zasępił się.
– Rzeczywiście. Tego nie wziąłem pod uwagę. Teraz u nas hardziej w modzie angielski, ale znowu ja nie znam angielskiego. Zaraz…zaraz… Musimy znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Już wiem! Odegram rolę Polaka, mieszkającego stale w RFN. Będę bardzo źle mówił po polsku, wtrącając od czasu do czasu słowa niemieckie. Umiem to robić.
– Pomysł wydaje mi się dobry – powiedział Świerczak.
– Zadzwonię do Warszawy – ciągnął Downar – żeby mi przysłali jeden z moich dawnych lipnych paszportów. Przecież już zdarzało mi się grać rolę zagranicznego turysty. Przydałoby się także trochę obcej waluty, choćby na pokaz, ale nic wiem. czy zdołam na to namówić moją władzę. Zresztą dam sobie jakoś radę i ze złotówkami. Muszę tylko jak najprędzej zmienić mieszkanie. Tutaj podałem, niestety, własne nazwisko. Wprawdzie nie wiedzą, kim jestem, bo w recepcji przedstawiłem zwykły dowód osobisty, ale nic mogę nagle zmienić się w cudzoziemca.
– Załatwimy wam pokój w „Sport-Turyście". Mogę to zrobić zupełnie oficjalnie. Powiem, że zgłosił się do komendy zagraniczny turysta.
– Zapominacie o sprawach walutowych. Świerczak uderzył się dłonią w czoło.
– Racja. Kazaliby wam wymieniać walutę. Nie, nie, to odpada. Umieszczę was prywatnie. Niedaleko „Magnolii" mam zaprzyjaźnioną babkę, która wynajmuje pokoje. Jeżeli nie u niej, to zawsze coś tam w pobliżu się znajdzie. A teraz powiedzcie, w czym jeszcze możemy wam być pomocni?
– Znajdźcie mi Zenona Kowierskiego.
– Hm… – mruknął Świerczak ze strapioną miną. – To nie takie proste. Nie mamy przecież żadnej pewności, że ten chłopak znajduje się na naszym terenie: W każdym razie zajmiemy się, tym. Jeżeli nie pojechał na drugi koniec Polski, to sądzę, że wkrótce wpadniemy na jego ślad.
Dzień był pogodny i mroźny. Zmarznięty śnieg wesoło skrzypiał pod nogami, a słońce rzucało snopy iskier na długie sople lodu, zwisające z.drewnianych dachów zakopiańskich domków. Ostre, górskie powietrze wypełniało płuca, a mijający Downara ludzie sprawiali wrażenie naprawdę beztroskich, jakby choć na dwa tygodnie chcieli zapomnieć o codziennych kłopotach, konfliktach i kompleksach. Tu wszystko wydawało się prostsze, łatwiejsze, nie takie skomplikowane.
Na Krupówkach tłumy. Sportowe stroje, barwne skafandry, kolorowe wełniane czapeczki, potężne, zjazdowe buciory, nic mające najczęściej nic wspólnego z narciarskimi umiejętnościami ich właścicieli, wreszcie efektowne ciupagi, a przede wszystkim zaróżowione mrozem, roześmiane twarze. Coś w rodzaju zimowej rew.: mody, połączonej ze spotkaniami towarzyskimi.
Downar łatwo poddał się nastrojowi Krupówek. Szedł dziarskim, sprężystym krokiem, rzucając napotkanym dziewczętom powłóczyste spojrzenia. Odwzajemniały się zalotnymi uśmiechami.
Psiakość, wszystkie mi się podobają – myślał wesoło, obciągając na sobie komisowy sweter w dużą czerwono-szarą kratę.
Już drugi dzień krążył po Zakopanem, licząc na szczęśliwy przypadek. Chciał, żeby to wypadło zupełnie naturalnie, żeby nawiązanie znajomości nie miało cech sztucznie wyreżyserowanej sytuacji. Czuł. że właśnie dzisiaj dopisze mu szczęście. I rzeczywiście…
O tej porze szanujący się „narciarze" zwykli prezentować swe sportowe stroje w kawiarniach. Downar zajrzał do „Orbisu" i do…Europejskiej". Nie było ich. Poszedł więc w górę Krupówkami i skręcił w prawo do „Kmicica".
Od razu ją spostrzegł, ale udał. że nie zwraca na nią uwagi. Rozcierając zmarznięte dłonie, rozglądał się za wolnym miejscem. Na szczęście wszystkie stoliki, były zajęte. Podszedł i, uśmiechając się jakby z pewnym zażenowaniem, powiedział:
– Verzeihen Sie. Czy można siedzieć obok pani?
Spojrzała na niego z wahaniem, ale zagraniczny turysta zrobił odpowiednie wrażenie. Znajomość z walutowym cudzoziemcem nie była do pogardzenia.
– Bardzo proszę. Niech pan siada. Czekam wprawdzie na znajomego, ale jakoś go nie widać. Być może, w ogóle nie przyjdzie. Umówiłam się warunkowo.
– Ja, ja. – pokiwał głową Downar. – Sie sind… Pani sehr sympatyczna, bardzo…
Rozmowa nie kleiła się, ale po wstępnej wymianie kilku polsko -niemieckich zdań okazało się, iż „Fraulein Grażyna uczyła się kiedyś języka Goethego i coś tam rozumie piąte przez dziesiąte.
Downar przedstawił się jako Rudolf Lipke z Hamburga. Powiedział, że mówi trochę po polsku, ponieważ jego matka jest Polką i pochodzi z okolic Nowego Targu. Na stare lata pragnie wrócić do kraju. Dlatego on tulaj przyjechał i szuka jakiejś ładnej willi, którą mógłby kupić dla matki. Cena nie gra roli. Posiada 80% akcji dużego przedsiębiorstwa handlowo-przemysłowego i jest człowiekiem zamożnym. Nie będzie żałował pieniędzy, żeby zrobić przyjemność staruszce. On także chętnie nieraz tu przyjedzie, ponieważ okolica bardzo mu się podoba, a wymiana marek zachodnioniemieckich na złote jest korzystna.
Dziewczyna z coraz większym zainteresowaniem słuchała wynurzeń eleganckiego „cudzoziemca", rzucając od czasu do czasu szybkie spojrzenie w kierunku szatni. Widać było, że jest nieco zdenerwowana i zaczyna się niecierpliwić. Wreszcie przyszedł.
Downar poznał go, mimo iż fotografia zrobiona została prawie przed dwoma laty i od tamtego czasu Waldemar Grabiński trochę się zmienił. Wtedy był ładnym, może nawet zbyt ładnym chłopcem o żywym, łobuzerskim spojrzeniu i lekko drwiącym uśmiechu. Teraz podszedł do ich stolika zupełnie już dojrzały młody mężczyzna, wysoki, długonogi, barczysty. Bardzo przystojna twarz o regularnych rysach mogłaby się wydawać sympatyczna, gdyby nie jakiś niemiły grymas, zastygły w kącikach wąskich, mocno zaciśniętych ust.
Miał na sobie narciarski strój. Jasnoszafirowy golf podkreślał złotawą opaleniznę. Poruszał się z wystudiowaną nonszalancją, ignorując pogardliwie zaczepne spojrzenia dziewcząt. Widać było, że w pełni docenia swą urodę i że zdaje sobie sprawę z wrażenia, jakie wywiera zarówno na kobietach, jak i na mężczyznach. Zatrzymał się przy ich stoliku, spoglądając pytająco na nieznajomego.
Grażyna pośpiesznie dokonała prezentacji, dodając kilka wyjaśniających słów na temat zagranicznego turysty.
Grabiński próbował mówić po angielsku, ale ponieważ Downar nie znał tego języka, przeto w dalszym ciągu porozumiewano się niemiecko – polskim melanżem.
Początkowo Waldemar zachowywał się z dużą rezerwą, przypuszczając, że przemysłowiec z Hamburga chce poderwać mu dziewczynę. Po pewnym jednak czasie najwidoczniej postanowił zmienić taktykę, gdyż stał się bardziej elokwentny, nieomal serdeczny Być może na zmianę nastroju wpłynęła wiadomość, że cudzoziemiec jest człowiekiem zamożnym i pragnie nabyć w okolicy Zakopanego luksusową willę.
Po blisko godzinnej pogawędce Downar zaproponował zmianę lokalu, zapraszając swych „młodych Freunden" na obiad, co zostało przyjęte z entuzjazmem.
Poszli do „Jędrusia", gdzie nie żałowali sobie ani jadła, ani trunków. Atmosfera stawała się coraz bardziej przyjacielska, a pod koniec biesiady Waldemar wycałował „kochanego Rudolfa", zapewniając go, że w najbliższym czasie znajdzie mu przepiękną willę, którą prawie za bezcen będzie mógł kupić dla swojej staruszki-matki. „Kochany Rudolf tak się tym wzruszył, że kazał podać francuski koniak i solone migdały.