– Absolutnie żadnego żalu. Naszą sytuację wyjaśniliśmy sobie o wiele wcześniej.
– Mogłaby mi pani podać nazwisko tej osoby?
– Oczywiście. Joanna Grabińska.
– Gdzie pracuje?
– W Ministerstwie Handlu Zagranicznego.
Przynajmniej pracowała tam w zeszłym roku. Być może, że się gdzieś przeniosła.
– Czy pani nie orientuje się, w jakich okolicznościach mąż poznał ją?
– Tutaj, w naszym domu. Przychodziła do mnie na lekcje angielskiego.
– Pani udziela lekcji?
– Tak. Angielskiego, francuskiego i niemieckiego. Z tego się utrzymuję.
– Pani nigdzie nie pracuje?
– Nie. Wystarczają mi lekcje. Mam bardzo małe wymagania.
– Słyszałem, że mąż nosił przy sobie pistolet.
– Tak. Kiedyś napadli go chuligani i zwrócił się do milicji z prośbą o pozwolenie na broń.
– Czy wychodząc wtedy z domu, w nocy zabrał ze sobą pistolet?
– Sądzę, że tak. Szufladę biurka znalazłam otwartą i pistoletu w niej nic było. – Wyjęła z paczki nowego papierosa. Downar znowu wstał, by podać jej ogień. Zauważył, że ręka kobiety lekko drży.
– Kiedy tamtego wieczoru mąż wrócił do domu tak zdenerwowany, czy pytała pani o powód tego zdenerwowania?
– Oczywiście.
– A on powiedział, że zerwał ze swoją przyjaciółką?
– Tak.
– To była chyba jakaś nagła decyzja?
– Sądzę, że tak.
– Podał może powód zerwania?
– Nie. Dorzucił tylko, że ma już wszystkiego dosyć i żałuje, że w ogóle wdawał się w tę całą idiotyczną historię.
– Dokładnie tak powiedział?
– Tak. Zapamiętałam jego słowa.
– Potem zapewne zjadł kolację?
– Wypił tylko szklankę herbaty i zjadł jabłko.
– I poszliście państwo spać?
– Tak.
– O której zadzwonił telefon??
– Parę minut po pierwszej.
– Pani odebrała i posłyszała głos kobiety?
– Tak. Dzwoniła gosposia doktora Kowierskiego. Już to wszystko mówiłam tamtemu panu!
– Nie szkodzi. Czy na pewno to była gosposia doktora Kowarskiego?
– Tak przynajmniej twierdził mój mąż. Ona mine się nie przedstawiła.
– A co powiedziała?
– „Czy mogę prosić pana doktora Radeckiego?"
– I pani nie spytała, kto mówi? W końcu był to środek nocy…
– Nie. W pierwszej chwili sadziłam, że to może Joanna. Dlatego nie spytałam. Po prostu nie chciałam jej peszyć.
– Rozumiem. A teraz jest pani zupełnie pewna, że to nie była Joanna.
Rodecka zawahała się.
– No nie… – zaprzeczyła z namysłem. – Zupełnej pewności mieć nie mogę. Zarówno z Joanną, jak i z gosposią Kowierskiego niesłychanie rzadko rozmawiałam przez telefon, zaledwie parę razy i to bardzo dawno…
– Więc to mogła być Joanna Grabińska?
– Teoretycznie tak… Ale nie rozumiem, dlaczego mój mąż miałby mówić, że to gosposia Kowierskiego.
– Może po prostu skłamał.
– ' Ale dlaczego, w jakim celu? Downar uśmiechnął się nieznacznie.
– Czy nic sądzi pani, że wstydził się przyznać do tego, iż chce się mimo wszystko spotkać że swoją przyjaciółką? Owa gosposia mogła być tylko zwykłym pretekstem.
W zamyśleniu pokiwała głową.
– To możliwe…
– Czy i wtedy także uważała pnni, że to możliwe?
.- Tak. Wydawało mi się, że taka ewentualność jest prawdopodobna.
– I zapewne dlatego nie niepokoiła się pani o męża, przypuszczając, że spędził resz.ię nocy u przyjaciółki?
– To prawda. Zaczęłam się niepokoić o Karri-la w momencie, kiedy zadzwoniłam do szpitala. Moj mąż był człowiekiem niesłychanie obowiązkowym. Więc kiedy mi powiedziano, że. nie przyszedł do szpitala ani nie zatelefonowało.
– O której pani dzwoniła do szpitala?
– O jedenastej. Może było po jedenastej. Dokładnie nie pamiętam.
– Czy potem telefonowała pani do przyjaciółki, męża?
– Tak, ale nikt nie podniósł słuchawki. Zaczęłam się poważnie niepokoić i zadzwoniłam do komendy milicji.
– Nie próbowała pani telefonować do Ministerstwa Handlu Zagranicznego, żeby pomówić z panią Joanną?
– Nie. Przyznaję, że nie przyszło mi to na myśl.
– Mogłaby mi pani dać jej telefon?
– Oczywiście. Zaraz poszukam.
Po chwili Downar wykręcał numer. Posłyszał męski glos i odłożył słuchawkę.
– Nikt nie odpowiada? – spytała pani Rodecka.
– Zajęty -odparł Downar. – Czy mąż pani miał wrogów?
Potrząsnęła głową.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Na ogół mój mąż nie był zbyt lubiany, ale nie sądzę, żeby ktoś z jego otoczenia… Nie, nie, to chyba wykluczone.
– Nie możemy pominąć żadnej ewentualności – powiedział Downar \v zamyśleniu. – Jeszcze jedno pytanie. Czy państwo mieliście samochód?
– Tak. W zeszłym roku mąż kupił moskwicza, ale ja nie jeździłam tym wozem.
– Stał w garażu?
– Przed domem.
– Nie zauważyłem w pobliżu żadnego moskwicza.
– Przypuszczam, że mąż tamtej nocy pojechał wozem.
– Gdzie mieszka doktor Kowierski?
– Na Bielanach, na Podczaszyńskiego.
– Dzwoniła pani do niego?
– Uważałam, że powinnam go zawiadomić. W końcu był przyjacielem mojego męża.
– Oczywiście. Dziękuję pani za rozmowę. – Downar skłonił się. – Do widzenia.
Późny wieczór. Downar wysiadł ze służbowej warszawy i podniósł kołnierz jesionki. Za nim wygramolił się z wozu Olszewski. Pociągał nosem, miał zaczerwienione oczy. Był silnie zakatarzony.
– To tu? – Spytał zmęczonym głosem.
– Na pewno tu, panie poruczniku – odparł Sikora. – Tylko tam nie ma wjazdu. Trzeba kawałek przejść piechotą.
Szli, człapiąc po biocie. Downar klął, Olszewski pogwizdywał cicho, z desperackim uporem. Północny wiatr uderzał im w twarze deszczem i mokrym śniegiem. Trudno było sobie wyobrazić gorszą pogodę na wieczorne przechadzki.
Nie bez pewnego trudu odnaleźli dozorcę i od niego dowiedzieli się, pod którym numerem mieszka Joanna Grabińska.
Na drzwiach nie było ani tabliczki, ani biletu wizytowego. Downar nacisnął dzwonek. Czekali cierpliwie, ale nikt nic otwierał.
– Może dzwonek nie działa? – powiedział Olszewski,
– Możliwe – mruknął Downar i walnął pięścią w drzwi. To poskutkowało.
– Kto tam? – Kobiecy głos zabrzmiał niepewnie.
– Milicja. Proszę otworzyć.
Za drzwiami zapanowała całkowita cisza. Po chwili ten sam głos, ale jakby trochę cieńszy:
– Milicja? A o co chodzi?
– Chcemy z panią porozmawiać. Proszę otworzyć.
– Nie otworzę. Każdy może powiedzieć, że milicja. Proszę przyjść z dozorcą.
– Zostań tutaj – szepnął Downar. – Jakby ktoś wychodził, zatrzymaj.
Olszewski w milczeniu skinął głową.
Downar dość hałaśliwie zszedł po schodach i wyruszył na poszukiwanie opiekuna domowego. Znalazł go przy pracy. Zajęty był segregowaniem butelek po wódce i winie. Niechętnym spojrzeniem obrzucił natręta.
Downar postanowił przełamać ten negatywny nastrój, a jednocześnie dowiedzieć się czegoś o Joannie Grabińskiej.
– Słyszałem, że tu, na waszym terenie, jest jakaś pijacka melina – powiedział jakby od niechcenia.
Dozorca natychmiast się ożywił.
– Ale skąd, panie władzo?! Żadnej meliny tu u nas nie ma. Czasem się zdarzą jakieś imieniny, żony albo teściowej, przyjdzie parę osób… goście…
– Sądząc z liczby tych butelek, pana goście lubią sobie popić.
– A kto nie lubi popić? – powiedział dozorca sentencjonalnie i uśmiechnął się porozumiewawczo. – Mam tu parę kropelek nalewaczki na czarnej porzeczce. Gdyby pan miał życzenie spróbować…