Na ulicy Downar spytał:
– No i co myślisz o tej babce? Poza tym oczywiście, że jest wyjątkowo atrakcyjna
Olszewski przystanął i zapalił papierosa
– Diabli ją wiedzą – powiedział, zaciągając się dymem. – Zrobiła na mnie wrażenie bardzo cwanej. Obserwowałem ją uważnie w momencie, kiedy podawałeś fałszywy czas znalezienia zwłok Rodeckiego. Ani drgnęła
Downar skinął głową.
– Tak. Ja także to zauważyłem. Sądziłem, że jakoś zareaguje, ale nie. Albo jest niezwykle opanowana, albo rzeczywiście nie ma nic wspólnego z tym morderstwem. Ciekawe, czy Rodeckiego zastrzelono z jego własnego pistoletu? Mam wrażenie, że niełatwo będzie nam rozszyfrować tę całą historię. Interesuje mnie także, czy Tarkowski pojechał do domu, czy czekał tu w wozie na Rodeckiego? Sądząc z tego, co mówi ta ślicznotka, raczej nic palił się do spotkania z rywalem, ale nigdy nic nic wiadomo.
– A może po prostu jacyś bandyci napadli doktora Rodeckiego? – zastanawiał się Olszewski.
Downar spojrzał na niego zamyślony
– No, cóż. Takiej ewentualności nic możemy oczywiście wykluczyć To byłoby najprostsze rozwiązanie, ale coś mi się wydaje, ze nie mamy do czynienia ze zwykłym napadem rabunkowym.
Wsiedli do wozu. Sikora odłożył „Exprcss". schował do kieszeni okulary i spytał:
– Dokąd jedziemy, panie majorze? Downar zawahał się.
– Właściwie należałoby złożyć wizytę panu Tarkowskiemu, ale nie wiem, czy nie za późno.
– E, nic – zaprotestował Olszewski. – Jeszcze nie ma jedenastej. Lepiej dzisiaj z nim porozmawiać, zanim zdąży ustalić wszystko z narzeczoną. Musimy tylko poszukać spisu telefonów, żeby zdobyć jego adres.
Tarkowski mieszkał na Hożej, w nowych blokach pomiędzy Kruczą a Marszałkowską. Zajmował ładną kawalerkę, urządzoną z dużym smakiem.
Był to szczupły, wysoki mężczyzna, dobiegający czterdziestki. Szpakowata, mocno już przerzedzona czupryna, ułożona starannie za pomocą brylantyny, nadawała całej postaci ten charakterystyczny rys, który sprawiał, że na pierwszy rzut oka można by go zaszeregować do pewnej kategorii ludzi, coś pośredniego między włoskim fryzjerem a francuskim gigolakiem. Wąski, przyczerniony wąsik potęgował jeszcze to wrażenie. Duże, ciemne oczy, przysłonięte leciutką mgiełką rozmarzenia, musiały ogromnie działać na kobiety.
Obciągnął na sobie błękitną bonżurkę i u-śmiechnął się tak radośnie, jakby witał najserdeczniejszych przyjaciół.
– Proszę, proszę, panowie będą łaskawi. Cieszę się, że mam przyjemność… – Mówił dużo, dosyć głośno, posługując się z ogromną swobodą całą masą zdawkowych uprzejmości.
– Przepraszamy – powiedział Downar – że o tak niezwykłej porze pana niepokoimy, ale…
– Spodziewałem się wizyty panów – oświadczył Tarkowski, szczerząc w uśmiechu sztuczne zęby.
– Czyżby? – udał zdziwienie Downar.?- To raczej wizyta nie zapowiedziana i niespodziewana.
– Dzwoniła do mnie pani Grabińska i z jej słów wywnioskowałem, że na pewno panowie zechcą się ze mną zobaczyć.
Cwaniak kuty na cztery nogi – pomyślał Downar. – Z miejsca atakuje.
Rzucił szybkie, porozumiewawcze spojrzenie Olszewskiemu i usiadł na foteliku, który podsunął mu usłużny gospodarz
– Czy można panów czymś poczęstować? Herbatka, kawka, koniaczek?
Downar podziękował i od razu przystąpił do rzeczy
Tarkowski dokładnie, bez chwili wahania, powtórzył wersję podaną przez Grabińską. Recytował wszystko jak dobrze wyuczoną lekcję.
– Co pan zrobił po wyjściu od pani Grabińskiej? – spytał Downar.
– Pojechałem do domu i położyłem się spać.
– I nie widział sie już pan z panem Rodeckim?
– Nie widziałem się. Nie było najmniejszego powodu, żebym miał się z nim spotykać.
– Hm… tak, oczywiście. Można wiedzieć, gdzie pan pracuje?
– W Centrali Handlu Zagranicznego. Jeżdżę jako ekspert.
– Czy ma pan pistolet? Turkowski bardzo się zmieszał.
– Tak… To znaczy miałem… Nieprzyjemna historia.
– Jaka historia?
– Bo widzi pan… – Tarkowski w zakłopotaniu zagryzł wargi. – Podczas ostatniej mojej podróży skradziono mi pistolet.
– W jaki sposób? – zdziwił się Downar
– Sam nie wiem. Nic potrafię sobie tego wytłumaczyć. Chyba musiał mi ktoś wyciągnąć z kieszeni płaszcza. Straszny tłok panował tego dnia na dworcu.
– Czy zameldował pan o tym w Centrali?
– Jeszcze nie. Właściwie powinienem był już dawno to zrobić, ale… zwlekałem. Przykre sprawy człowiek chętnie odkłada z dnia na dzień.
– Należało zawiadomić Centralę i zgłosić się w tej sprawie we właściwej jednostce MO. Proszę uczynić to jak najszybciej – stwierdził poważnie Downar. – A teraz niech mi pan jeszcze powie, czy często jeździ, pan z panią Grabińską jej wozem?
– Bardzo rzadko. Ja mam swojego fiata, do którego się przyzwyczaiłem.
– Ale jeździł pan wozem pani Grabińskiej?
– Tak… Kiedyś… Dawno.
Downar umilkł i po chwili spytał:
– Pan znał przedtem doktora Rodeckiego?
– Skądże znowu! – zaprzeczył energicznie Tarkowski. – Nigdy go nie widziałem.
– A co pan o nim słyszał.
– Tylko tyle, że przez jakiś czas był przyjacielem Joanny… pani Grabińskiej
– To pani Grabińska opowiadała panu o nim?
– Raczej nie. Unikaliśmy tego tematu. Zresztą ten człowiek w ogóle mnie nie obchodził
– Ale pan wie, że doktor Rodecki został zamordowany?
– Tak, wiem, oczywiście. Co więcej, odnoszę takie wrażenie, że pan mnie podejrzewa o dokonanie tej zbrodni. – Tarkowski roześmiał się, ale jego śmiech nie zabrzmiał zbyt szczerze
Downar pochylił się i utkwił spokojne spojrzenie w ciemnych oczach swego rozmówcy
– A pan uważa, że taka hipoteza byłaby najzupełniej bezpodstawna?
Tarkowski nic przestawał się śmiać.
– Nie, skądże. Wprost przeciwnie., uważam, że ma pan pełne prawo wpisać mnie na listę kandydatów na mordercę. Można natychmiast zredagować całą nowelę:.Dwaj rywale, scena zazdrości, bójka, strzał z pistoletu, a następnie wywiezienie trupa poza miasto. A propos. Czy panowie znaleźli przy zwłokach Rodeckiego pistolet?
Downar zignorował to pytanie.
– O której wrócił pan wczoraj do domu?
– O dwudziestej z minutami
– Widział pana ktoś?
– Nie. Bardzo żałuję, ale nie mogę przedstawić alibi, niemniej jednak zapewniam panów, że nic zabiłem doktora Rodeckiego. Ani ja nic jestem autorem tej zbrodni, ani pani Grabińska.
Downar spojrzał na Olszewskiego i wstał.
– Dziękujemy panu za rozmowę i życzymy dobrej nocy. Sądzę, iż powinien pan jak najprędzej zawiadomić najbliższą jednostkę MO o zniknięciu pistoletu.
Kiedy znaleźli się w samochodzie, Downar powiedział:
– No, na dzisiaj dosyć. Julro z samego rana muszę odwiedzić doktora Kowierskiego, a ty może sobie jeszcze poflirtujesz z piękną panią Joanną.
Doktor Kowierski przypominał goryla. Wysoki, ciężki, z długimi rękami, zakończonymi potężnymi dłońmi o mocnych, grubych pakach. Na szerokich ramionach osadzona była duża głowa, pokryta krótko przystrzyżonym, siwiejącym włosem Twarz kwadratowa, mięsista, z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi wyglądała groźnie, dopóki nie rozjaśnił jej dobrotliwy poczciwy uśmiech Pacjenci doktora Kowierskiego dobrze znali ten uśmiech, pełen życzliwości, serdeczny, ciepły
Mało spotyka się lekarzy z powołania, dla których największą radością jest niesienie ludziom ulgi w cierpieniu i którzy nie dbają ani o pieniądze, ani o sławę Takim lekarzem był właśnie doktor Kowierski. W swoim czasie mógł pokusić się o zrobienie kariery naukowej, wicie razy miał okazję objąć intratne stanowisko Rezygnował z osobistych sukcesów, poświęcając cale swoje życie chorym. Pewnie dlatego porzuciła go żona, pragnąca ubierać się, bawić, jeździć modnym samochodem, przyjmować gości. Kowierski do pewnego stopnia rozumiał ją i bez sprzeciwu zgodził się na rozwód, zatrzymując przy sobie syna