– To świetnie się składa – uśmiechnął się Downar. – Właśnie jestem w trakcie kuracji odchudzającej.
– Ty także? To uważaj, bo po ostatniej kuracji odchudzającej Karolowi przybyło trzy kilo.
– Nie trzy, a dwa siedemset – sprostował Walczak. – Siadaj sobie tutaj, na tym fotelu. Wczoraj kupiliśmy. Podobno ostatni krzyk mody. No, jak ci się na nim siedzi?
– Nieźle, tylko troszkę sztywno – powiedział Downar. – Taki fotel ma tę ogromną zaletę, że gość ci nie uśnie, a poza tym chyba to zdrowy mebel na kręgosłup. Powinni takie foteliki produkować dla zakładów rehabilitacyjnych.
– Może usiądziesz na wersalce? zaproponował Walczak.
Downar ochotnie przeniósł się na wygodniejszy mebel. W tej chwili weszła do pokoju Helenka. Była już w trochę lepszym humorze.
– Wyobraźcie sobie, że na dolnej półce szafki odkryłam zapomnianą puszkę skumbrii. Ugotuję jajka na twardo, jest trochę sera… Jakoś to będzie. Czym chata bogata… Myślę, że znajdziesz tam, Karolku, parę kropli czegoś do picia.
Walczak poderwał się z miejsca.
– Oczywiście. Mam pól litra eksportowej żytniówki.
– Dajcie spokój – roześmiał się Downar. -Przecież tłumaczę wam, że się odchudzam. Naprawdę Chcę zrzucić ze cztery kilo. Wieczorem w ogóle nic nie jadam.
– Podobno chudnie się od jajek na twardo – powiedziała Helenka.
Przy kolacji mówili początkowo o chorobach i lekarzach, potem o porywaniu samolotów i w ogóle o pladze terroryzmu, zahaczyli o bardziej pogodne tematy, komentując ostatnie loty w kosmos, ale i tak wreszcie – jak to zwykle bywało – rozmowa zeszła na tematy zawodowe.
– Słyszałem, że prowadzisz dochodzenie w sprawie zabójstwa Rodeckiego? – powiedział Walczak. – Wyobraź sobie, że on kiedyś operował Helenkę. To był świetny fachowiec.
– I uroczy człowiek – westchnęła Helenka – Nic masz pojęcia, ile miał wdzięku.
– Wiem coś o tym – uśmiechnął się Downar, a zwracając się do Walczaka spytał: – Czy Leśniewski w dalszym ciągu upiera się, żeby przypisywać to morderstwo sprawcom napadu w Żyrardowie?
– Tak. Rozmawiał ze mną o tym. Nie mam jeszcze wyrobionego zdania w tej sprawie Wiesz już zapewne o wyniku ekspertyzy. Pocisk, który zranił sierżanta Maciaszka, nie pochodził z pistoletu, z którego został zastrzelony doktor Rodecki
Downar skinął głową.
– Wiem. Ale to niczego nie dowodzi. Banda może mieć dwa pistolety, a nawet i więcej Zdarzają się przecież kradzieże broni. Niedawno rozmawiałem z facetem, któremu skradziono pistolet. Najnowsza sympatia przyjaciółki doktora Rodeckicgo. Zresztą to nic ma większego znaczenia. Faktem jest, że tamci mają broń i są zmotoryzowani. Napad w Płocku został podobnie wyreżyserowany jak napad w Żyrardowie. Bardzo prawdopodobne, że to ci sami. W Płocku także użyli broni. Na szczęście nikogo nic zabili.
– A co sądzisz o zabójstwie Rodcckiego? – spytał Walczak.
Downar wzruszył ramionami.
– Przyznam ci się, że nic bardzo wiem, co o tym myśleć. Dwa wcześniejsze wypadki to zupełnie wyraźne napady rabunkowe, nie budzące żadnych wątpliwości. Zabójstwo zaś Rodeckiego… Hm… Nie widzę tu dostatecznie uzasadnionych motywów. Zegarek… kilkaset złotych… To stanowczo za skromny łup, żeby się tak narażać. Gra niewarta przysłowiowej świeczki.
– Rozumujesz logicznie – przytaknął Walczak – ale nie zapominaj, że teraz na każdym kroku mamy do czynienia z amatorami, zupełnymi dyletantami w bandyckim zawodzie. Dawniej fachowy oprych wszystko dokładnie rozważył, skalkulował, przemyślał, wiedział, co mu się opłaca, a co mu się nie opłaca. Obecnie byle pętak zabija człowieka dla dwustu, trzystu złotych.
– Zgoda – powiedział Downar. – To wszystko prawda, ale w przypadku Rodeckiego mamy jednak do czynienia z dobrze wyreżyserowanym planem. Nie sprawia to na mnie wrażenia zaimprowizowanego napadu na przypadkowo napotkanego przechodnia. Cala ta historia z nocnym telefonem. Jakaś kobieta odegrała rolę gosposi Kowierskiego. Dlaczego miałaby telefonować gosposia, nie zaś sam Kowierski? Przecież już to samo powinno wzbudzić podejrzenia.: Przychodzą mi do głowy rozmaite koncepcje, ale to wszystko jeszcze jest bardzo mgliste. Jak wiesz, lubię fantazjować.
– Wiem, wiem – uśmiechnął się Walczak i sięgnął po butelkę z żytniówką.
Downar przykrył dłonią swój kieliszek.
– Dziękuję. Wystarczy. Ostatnio nie pijam więcej jak dwa kieliszki.
– O, widzę, Stefanku, że ty się nic tylko od jedzenia, ale i od picia odzwyczajasz – powiedziała Helenka. – Coś z tobą niewyraźnie. Rzuciłeś palenie, teraz znowu postanowiłeś zostać abstynentem, głodzisz się. Stracisz formę.
– Właśnie robię to wszystko, żeby utrzymać formę -roześmiał się Downar. – Karola tak solidnie odżywiasz i zobacz, jaki mu brzuch urósł.
Zadzwonił telefon, Walczak wstał od stołu i podszedł do aparatu.
– To do ciebie – powiedział, oddając Downarowi słuchawkę.
W glosie porucznika Olszewskiego wyczuwało się zdenerwowanie.
– Szukamy cię po całym mieście. Znaleźliśmy wóz Rodeckiego.
– Gdzie?
– W Leśnej Podkowie.
– Rozbity?
– Tak.
– A w wozie było coś ciekawego?
– Nic, tylko kawałek parafiny.
– Kawałek parafiny? – powtórzył Downar – To interesujące.
Wszystko wskazywało na to, że moskwicz doktora Rodeckiego został rozbiły celowo. Wóz zbadano bardzo dokładnie, zdjęto odciski palców z karoserii i kierownicy, ustalono gatunek opon i rysunek bieżnika, porobiono wicie zdjęć, wzięto nawet z baku próbkę benzyny.
Downar uważnie obejrzał kawałek parafiny, znaleziony na przednim siedzeniu, i przekazał go do Zakładu Kommalistyki.
Nie czekał długo na opinię, która brzmiała: „Parafina używana do smarowania nart, produkcji czechosłowackiej albo niemieckiej.
Pani Rodccka była zaskoczona.
– Czy mąż jeździł na nartach? Nie, proszę pana. Mój mąż nigdy nie jeździł na nartach. Ja także nie.
Downar odłożył słuchawkę i spojrzał na Olszewskiego.
– No i widzisz… Coś się zaczyna pomaleńku klarować.
Porucznik poruszył się zaciekawiony i czekał na dalszy ciąg, ale że się go nie doczekał, zapytał:
– Co robimy teraz? Jakoś koncept mnie zawodzi.
– Musimy znaleźć wóz, którym zostały przywiezione na Czerniakowską zwłoki Rodeckiego. Moskwicz odpada. Trzeba sprawdzić opla Joanny Grabińskiej i fiata Tarkowskiego.
– A co z tą parafiną?
– Nic. Jak skończymy tę sprawę, pojedziemy? sobie do Zakopanego albo na Turbacz. Będziemy mieli czym narty smarować.
Downar kończył porządkować swoje notatki, kiedy do pokoju wpadł bez pukania Olszewski.
– Pasuje, Stefan, pasuje jak cholera.
– Co pasuje?
– Opel tej babki.
– To pewne?
– Zupełnie pewne. Sprawdzali fachowcy. Ślady były wyraźne, a uszkodzenia bieżnika na oponach opla tak charakterystyczne, że nie ma żadnej wątpliwości.
Downar wstał.
– Do diabła – powiedział ku zaskoczeniu Olszewskiego. – To mi zupełnie rozwala moją koncepcję, chyba że… – Nie dokończył zdania, zamknął akta w kasie pancernej i włożył płaszcz: – Jedziemy do Grabińskiej – oznajmił.
Przyjęła ich jak starych, dobrych znajomych.
– Dzień dobry. Proszę, proszę. Zaraz zrobię herbaty, a może panowie wolą kawkę?
– Chyba najpierw zamienimy parę słów, a o kawce porozmawiamy później – powiedział Downar. Spojrzała na niego z niepokojem.
– Czy coś się stało?
– Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań. Była coraz bardziej zmieszana.